Tłum. Magdalena Koc, Wywiad przeprowadzony przez włoski dziennik "Avvenire". Tekst za zgodą "Ethics and Public Policy Center"
Tłum. Magdalena Koc, Wywiad przeprowadzony przez włoski dziennik „Avvenire”. Tekst za zgodą „Ethics and Public Policy Center”
Z zachowania Obamy wnioskuję, że jest autentycznym lewicowcem. I to jest powód jego popularności w Europie — mówi George Weigel w przeddzień wyborów prezydenckich w USA.
„Avvenire”: Ameryka zmierza ku wyborom prezydenckim, będąc w słabej sytuacji ekonomicznej: wyższe wskaźniki bezrobocia, wyższe ceny benzyny, kryzys na rynku kredytów hipotecznych, kryzys na rynku nieruchomości itd. W jakim stopniu ta sytuacja wpływa na amerykańskich wyborców? I jak wpływa na sposób życia ludzi w Ameryce?
Podpis: George Weigel, (ur. 1951) — amerykański teolog i filozof katolicki, autor bestsellerowej biografii Jana Pawła II „Świadek nadziei”, członek Ethics and Public Policy Center w Waszyngtonie
foto: MIROSŁAW RZEPKA
George Weigel: — W związku z danymi ankietowymi zaobserwowałem dziwne zjawisko: większość ludzi myśląc, że gospodarka przechodzi ciężki okres, uważa jednocześnie, że oni osobiście mają się dobrze. Przypisuję tę niespójność — „ogólnie dzieje się fatalnie, ale mnie się wiedzie nieźle, dziękuję” — siedmioletniej histerii mainstreamowych mediów, która kształtuje (lub może lepiej powiedzieć — deformuje) wyobrażenia ludzi o sprawach makro. Fundamenty amerykańskiej ekonomii są zdrowe. Jest załamanie na rynku kredytów, który oddziałuje na rynek nieruchomości, stąd powstaje spore napięcie w związku ze wzrostem cen energii. Ale nie dzieje się nic, czego nie można naprawić.
Wartości długoterminowych kontraktów na żywność od dwóch lat rosną, ceny paliwa, owoców, warzyw, kukurydzy są wyższe. To są jedynie przykłady problemów, z którymi boryka się amerykańska klasa średnia (i nie tylko ona). Czy sądzi Pan, że Amerykanie nadal optymistycznie patrzą w przyszłość? Czy może stracili wiarę w to, że kraj jest w stanie rozwiązać swoje problemy i poprawić sytuację?
— Bardzo wątpię, by Amerykanie stracili wiarę w swoją zdolność dokonania tego, co powinni zrobić w celu zbudowania dla siebie lepszej przyszłości. Co najwyżej stracili wiarę w Kongres i mieli do tego powód. Kongres jest być może najbardziej niefunkcjonalną z najważniejszych instytucji w życiu Ameryki. Co jednak ciekawe, większość kongresmenów obecnie pełniących urząd prawdopodobnie zostanie wybranych ponownie. (Pozwolę sobie dodać na marginesie, że europejski sposób przedstawiania amerykańskiego życia doprowadziłby przysłowiowego człowieka z Marsa do myślenia, że Stany Zjednoczone są krajem Trzeciego Świata. Lepszą miarą dla opisania rzeczywistości współczesnego amerykańskiego życia, włączając w to życie gospodarcze, jest imigracja — legalna i nielegalna. Zakładając, że ludzie nie są głupi, nie staraliby się oni wszelkimi możliwymi sposobami przenieść na przegraną pozycję).
Tematem wiodącym wyborów w roku 2004 był przede wszystkim problem bezpieczeństwa narodowego. Cztery lata później gospodarka jest tematem kluczowym? Na ogół amerykańscy wyborcy skłaniają się ku Partii Demokratycznej, gdy gospodarka jest słaba. Dlaczego?
— W rzeczywistości wybory w roku 2004 zostały rozstrzygnięte przez pół miliona ewangelików z Ohio, którzy zarejestrowali się, by głosować w obronie tradycyjnego małżeństwa — i którzy z tego powodu głosowali na prezydenta Busha, dzięki czemu wygrał on w Ohio i w wyborach w ogóle. Gdyby wyeliminować ten wątek, teraz prezydent John Kerry ubiegałby się o drugą kadencję. Amerykanie zwrócili się ku republikaninowi Ronaldowi Reaganowi, kiedy demokrata Jimmy Carter narobił bałaganu zarówno w gospodarce, jak i w amerykańskiej polityce zagranicznej. Partia Demokratyczna rzeczywiście ma tendencję do ingerowania w sprawy gospodarcze, co może przyciągnąć wyborców, którzy myślą, że rząd jest odpowiedzią na problemy gospodarcze. Zwykle nie jest, ale mimo to są ludzie, którzy w ten sposób myślą. Jest również wiele (jak ich nazywam) „plemiennych” bądź „genetycznych” wyborców Partii Demokratycznej w regionie, który moja przyjaciółka Maggie Gallagher opisuje jako „Korytarz dekadenckiego katolicyzmu” — Północny Wschód, Illinois i Michigan, gdzie „katolik = związki zawodowe = demokrata”. Dzięki zdolności Reagana do przyciągania tych wyborców, powstała republikańska koalicja, która skutecznie wypełniła polityczny kalendarz od roku 1981 do 2006. Warto również odnotować, że proaborcyjny demokrata John Kerry zdobył wszystkie stany, w których znajdowały się siedziby amerykańskich kardynałów w 2004 r.
Niedawny wyrok Sądu Najwyższego w sprawie broni palnej miał ogromne znaczenie dla debaty na temat prawa do posiadania i noszenia broni. To dyskusja bardzo odległa od europejskiej mentalności, ale bliska temu, w jaki sposób wielu Amerykanów myśli o korzeniach i wartościach swego kraju. Czy te wartości są nadal silne i czy podziela je większość ludzi?
— Prawdziwy problem z Sądem Najwyższym — bez względu na to, czy sprawa przez niego rozstrzygana ma związek z prawem do posiadania broni, z Guan-tanamo, czy z aborcją — polega na tym, czy zamierza on interpretować prawo, czy też je tworzyć. Uzurpacja sądu w stosunku do polityków — sędziowie zastępujący prawodawców jako głównych decydujących — jest bardzo poważnym problemem również w Europie, Kanadzie i Izraelu, zupełnie tak samo jak w Stanach Zjednoczonych.
Liberałowie, i wielu konserwatystów, zarzucają prezydentowi Bushowi powiększenie rządu: więcej programów federalnych, wzrost wydatków, etc. Czy sądzi Pan, że ruch konserwatywny naprawdę się zmienia? I jaką wizję partii republikańskiej ma senator McCain?
— Sądzę, że McCain jest zasadniczo republikaninem w stylu Reagana, z kilkoma wariacjami. Nie zgadzam się na przykład z jego kampanią „reformy” finansowej, która wydaje mi się nieuprawnioną interwencją rządu z politycznym podtekstem.
Jego alarmy dotyczące globalnego ocieplenia uważam za mocno przesadzone. Jednakże w dwóch dzielących kraj sprawach, którymi są prawo do życia oraz niekontrolowane rządy Sądu Najwyższego, ciągle jest silna jedność w koalicji konserwatywnej. Sprawą dzielącą tę koalicję jest reforma dotycząca imigracji.
„The New York Times” napisał, że Obama musi wybrać, czy być jak Reagan (wielki zwolennik zmian), czy też jak Clinton (który złożył wiele obietnic podczas kampanii, ale prezydenturę sprawował umiarkowanie). Obama zbudował kampanię, kokietując liberałów i progresistów tematami gospodarczymi. Ale po uzyskaniu nominacji zaczął umizgiwać się do niezależnych i umiarkowanych demokratów. Czy ma Pan pomysł na temat tego, które oblicze Obamy weźmie górę? Czy uważa Pan, że jest on kimś naprawdę „nowym” na amerykańskiej scenie politycznej?
— Z zachowania senatora Obamy wnioskuję, że jest autentycznym lewicowcem: nie jest pragmatycznie liberalny, jak Clinton, ale to prawdziwy człowiek lewicy, w europejskim rozumieniu tego terminu. I to jest prawdopodobnie powód jego popularności w kręgach europejskich. W temacie aborcji jednak nie jest on zwyczajnie lewicowcem, ale radykałem: w prawodawstwie stanu Illinois prowadził walkę przeciwko zakazowi aborcji przez częściowe urodzenie oraz przeciwko prawu chroniącemu dzieci, które przeżyły „późną aborcję”. Na podstawie tego ostatniego można wywnioskować, że według senatora Obamy kobieta ma prawo nie tylko do aborcji, ale i do martwego dziecka. To stanowisko jest bardzo daleko na lewo od amerykańskiego mainstreamu. Inklinacje Obamy dotyczące spraw zagranicznych są również lewicowe: wydaje się nie rozumieć, że istnieją ludzie, nienawidzący Zachodu, zdeterminowani, by mu szkodzić dla swoich własnych powodów, a nie dlatego, że Zachód rzekomo im coś zrobił.
W lipcu 2007 r. ankieta przeprowadzona przez „Los Angeles Times” sugerowała, że dwie trzecie amerykańskiego społeczeństwa zaakceptowałoby czarnoskórego prezydenta. Jak bardzo rasa wpłynie na wyścig prezydencki? I czy południowe stany postawią weto przeciwko afroamerykańskiemu prezydentowi?
— Myślę, że przeważająca większość Amerykanów chce pozostawić problem rasy za sobą raz na zawsze, i z tego powodu powitaliby afroamerykańskiego prezydenta jako środek do osiągnięcia tego celu. Wybory prezydenckie będą się rozgrywały na poziomie istotnych problemów, a nie rasy, i jeśli Obama przegra, to dlatego, że Ameryka jest krajem centroprawicowym, a on jest kandydatem lewicowym. Oczywiście spodziewam się wtedy, że większość europejskich mediów ogłosi, iż klęska Obamy spowodowana była pozostałościami rasizmu, ale będzie to stwierdzenie wynikające z ignorancji, a nie z wiedzy. Pod każdym względem — społecznym, ekonomicznym, kulturowym czy politycznym — Stany Zjednoczone są najbardziej egalitarnym rasowo społeczeństwem na planecie. Oprah Winfrey, Bill Comby, Tiger Woods i Michael Jordan nie zostaliby multimilionerami w rasistowskim kraju.
USA zamieszkuje 47 milionów Latynosów, stanowią jedną piątą całej populacji Stanów Zjednoczonych. Większość z nich to katolicy. Jak Latynosi zmienią Amerykę?
— Dobre pytanie. Wziąwszy pod uwagę ich ogólnie konserwatywne/rodzinne wartości, powinni stać się częścią odnowionej koalicji konserwatywnej/republikańskiej, ale w dużej mierze będzie to zależało od tego, czy republikańska koalicja będzie w stanie wypracować konsensus dotyczący reformy imigracyjnej, który byłby do zaakceptowania dla rozsądnych Latynosów. Byłoby wielkim błędem, moim zdaniem, gdyby Hispanoamerykanie pozwoliliby, by Partia Demokratyczna potraktowała ich jak swoją własność, tak jak stało się to w przypadku zbyt wielu Afroamerykanów. To jest polityczna strona zagadnienia. Kulturowo Latynosi powinni wnieść pewien rodzaj świeżości do amerykańskiego tygla kulturowego, tak jak w przeszłości zrobili to inni imigranci.
Religia zawsze odgrywała rolę w wyborach w USA. Kennedy był kiedyś uważany za zbyt katolickiego, by mógł wygrać wybory. Z kolei Kerry'ego określono jako katolika zbyt nieśmiałego, by
wygrał. Teraz mamy kandydata — Obamę, który cytuje Biblię i mówi o wierze jako przewodniku w jego życiu. Mamy również republikanina, bardzo niechętnego do tego, by rzucić swoją religię i wiarę na arenę. Czy uważa Pan, że Obama będzie w stanie odebrać jakąś część „religijnych” głosów republikanom?
— To dobrze, że Obama próbuje przywrócić szacunek do przekonań religijnych w Partii Demokratycznej. Dla elektoratu jednak pozostaje kwestią treść tych przekonań. Ideologiczna lewicowość Obamy opiera się na swoistej teologii wyzwolenia, głoszonej przez jego byłego pastora Jeremiaha Wrighta. Nie jest łatwo przewidzieć, jak wyborcy z tak zwanej religijnej prawicy odniosą się do tego przesłania.
W roku 2004 Bush uzyskał 52 proc. głosów katolików. W prawyborach partii demokratycznej senator Clinton zdobyła głosy większości katolików prawie w całym kraju. Czy sądzi Pan, że Barack Obama zdobędzie katolickich wyborców, którzy głosowali na Hilary Clinton?
— Nie wyobrażam sobie, w jaki sposób Obama może zdobyć głosy katolików, poważnie traktujących wiarę, bez wielkiej zmiany w poglądach na temat aborcji. A to wydaje się nieprawdopodobne z wielu powodów. Co się tyczy mniej ortodoksyjnych katolików — podejmą oni decyzję na podstawie innych kryteriów.
John McCain ma coś, co wielu analityków nazywa „problemem ewangelickim”. Czy myśli Pan, że będzie w stanie załagodzić rozdźwięk między wpływowymi liderami ewangelickimi po kłótniach, które miały miejsce w ostatnim roku?
— Tak. Kiedy jesienią rozpocznie się prawdziwa kampania i jasno ukaże się ideologiczne znaczenie decyzji w tych wyborach, większość ewangelików zobaczy, kto lepiej reprezentuje ich przekonania na temat tego, czym Ameryka jest i powinna być.
Dyskusja na temat małżeństw homoseksualnych nie będzie miała takiego samego natężenia jak w roku 2004, gdy 11 stanów przeprowadziło referenda nad zakazem małżeństw osób tej samej płci. Jednak decyzje Kalifornii i Nowego Jorku, zezwalające bądź uznające małżeństwa homoseksualne, mogły zmienić perspektywę. Czy spodziewa się Pan debaty na ten temat? Czy może gospodarka i ceny ropy wykluczą z dyskusji inne zagadnienia?
— McCain musi narzucić problem rodziny i innych ważnych kwestii jako główny temat kampanii. Jeśli to zrobi, wygra.
George W. Bush uczynił z szerzenia demokracji główny element swojej polityki zagranicznej. Nie wydaje się Panu, że po idealizmie Busha ludzie będą prosić o skręt ku realpolitik, a przede wszystkim w kierunku ścisłego zdefiniowania interesu narodowego?
— Nie, ponieważ nie tacy są Amerykanie. Chciałbym, żeby Europejczycy zobaczyli, co wydarzyło się w Iraku w ciągu paru ostatnich miesięcy: ciągle istnieją poważne problemy, ale dokonał się ogromny postęp. Stany Zjednoczone wyciągają wnioski ze swoich błędów; życzyłbym, by Unia Europejska to robiła! Jeżeli McCain przedstawi ten temat we właściwy sposób — jako zagadnienie wynikające z amerykańskiego przewodnictwa w niebezpiecznym świecie, od którego to przewodnictwa nie wolno jej uciekać — zmobilizuje kraj do wykonania swojej powinności.
Pogląd na prezydenturę Busha — jaka jest spuścizna po nim? Jak Amerykanie zmienili się w ciągu tych 8 lat?
— Spodziewam się, że prezydentura Busha będzie znacznie bardziej szanowana za 20 lat niż jest teraz. W sprawach największej wagi miał rację i trzymał się swoich przekonań, nie zważając na złośliwą krytykę; na przykład był on najmocniej wspierającym postawę pro life prezydentem w historii. Uważam, że jego największym niedociągnięciem było to, że nie wytłumaczył odpowiednio krajowi i światu, co Stany Zjednoczone robią i dlaczego.
opr. aw/aw