W sprawie granic i imigrantów panuje tyle zamieszania, że trudno uchwycić sedno problemu. W ferworze dyskusji zaczynamy kwestionować zasady, które dotąd wydawały się oczywiste i niekontrowersyjne
Trzeci raz z rzędu będę pisał o imigrantach. W sprawie panuje bowiem tyle zamieszania, że trudno uchwycić sedno problemu. Spróbuję dorzucić kilka kamyków do tego ogródka.
Po pierwsze, jestem spokojny o Kościół w Polsce. Gdyby rzeczywiście dotarła do nas wielka grupa uchodźców — na co się raczej nie zanosi, bo wszyscy chcą dotrzeć do Niemiec — to parafie czy inne instytucje kościelne z pewnością stanęłyby na wysokości zadania. Bez problemu potrafię sobie wyobrazić tysiące zwykłych parafian pomagających przybyszom, gdyby zaszła taka potrzeba. Zresztą, jak się okazuje, Kościół od paru już lat pomaga mieszkańcom Syrii, o czym piszemy w GN 38/2015 na ss. 28—29. Nie słyszałem natomiast, by komentatorzy, którzy zarzucają Kościołowi bezczynność, działali w jakichś parafialnych kołach Caritas.
Po drugie, nie rozumiem, co stało się z zewnętrznymi granicami Unii Europejskiej. Podobno mają być wreszcie dokładniej strzeżone, ale dlaczego tak nie było do tej pory. Jak to możliwe, że tak potężna organizacja, jaką jest Unia, nie potrafi przypilnować własnych granic. I to nie przed wielką armią, ale przed nieuzbrojonymi imigrantami.
Z granicami jest jeszcze jeden problem, nazwijmy go, natury moralnej. Przeciwnicy przyjmowania wszystkich imigrantów spotykają się z oskarżeniami, że są ksenofobami, rasistami, ludźmi o kamiennych sercach. Taki zarzut można postawić każdemu, kto zgadza się na istnienie granic państwowych. No bo po co jest granica? Nie tylko wyznacza terytorium danego państwa. Na granicy dokonuje się też kontrola ludzi i towarów. Jedni mogą przechodzić przez granicę, a inni nie. Żeby na przykład pojechać do USA, trzeba mieć wizę. Jedni ją otrzymują, a inni nie. Nam bardzo się to nie podoba, ale nikomu nie przychodzi do głowy, by oskarżać amerykańskie władze o ksenofobię czy inne moralne bezeceństwa. Warto chyba też zauważyć, że zwolennicy bezrefleksyjnego przyjmowania imigrantów wpadają w pewną pułapkę. Wiadomo przecież, że nie da się przyjąć do Europy wszystkich przybyszów. W którymś momencie trzeba będzie powiedzieć stop. Czy wtedy sami nie staną się ludźmi o kamiennych sercach?
opr. mg/mg