Nie ukrywam, że widok statku wywróconego do góry dnem na nowo zwrócił moją uwagę na problem imigrantów. Jak podały agencje, tylko w ostatnim tygodniu w wodach Morza Śródziemnego utonęło co najmniej 700 osób
Nie ukrywam, że widok statku wywróconego do góry dnem na nowo zwrócił moją uwagę na problem imigrantów. Jak podały agencje, tylko w ostatnim tygodniu w wodach Morza Śródziemnego utonęło co najmniej 700 osób.
Mimo dobrych chęci włoskie służby ratownicze często są bezradne, bo do katastrofy przeładowanych do granic możliwości łodzi dochodzi zaraz po wypłynięciu z portu, jeszcze na libijskich wodach terytorialnych. A tam obce jednostki nie mogą wpływać, muszą trzymać się wód międzynarodowych. W tym miejscu dodam tylko jedną uwagę. Nie mogę uwolnić się od myśli, że za swoje bezpieczeństwo w pierwszej kolejności człowiek sam odpowiada. Imigranci są zapewne skrajnie zdesperowani, ale to nie zwalnia ich całkowicie od odpowiedzialności za bezpieczeństwo, zwłaszcza za bezpieczeństwo ich dzieci. Zostając w Libii, skazują się na biedę. Wsiadając do przeładowanej łodzi, ryzykują życie. Imigrantom trzeba oczywiście pomagać. Ale jak to robić? Przyjąć wszystkich chętnych? Może tego właśnie domaga się chrześcijańska wielkoduszność? I nic to, że za pierwszym milionem przyjdzie drugi, a za nim trzeci i następne. Jaka jest wyporność Europy? Statek zaprojektowany na stu pasażerów może zapewne zabrać i trzystu. I przy odrobinie szczęścia dopłynie do portu. Ale pod ciężarem czterystu już utonie. Z naszym kontynentem jest podobnie. Ma on oczywiście spore możliwości, ale nie są one przecież nieograniczone. Po przekroczeniu pewnej granicy Europa też może pójść na dno. I to razem ze swoim bogactwem. Tym bardziej że większy problem ma sama z sobą niż z imigrantami. Jak pamiętamy, papież Franciszek nazwał nasz kontynent, nie przebierając w słowach, „niepłodną babcią”.
Czy Europa utonie, czy jeszcze się odrodzi i stanie się, według słów Jana Pawła II, „latarnią cywilizacji”? To zależy od tego, czy nasz kontynent przestanie leżeć do góry brzuchem. Taką przynajmniej odpowiedź daje dominikanin ojciec Maciej Zięba w znakomitym tekście, który ukazał się w „Plusie Minusie” z ostatniej niedzieli maja. Z artykułu zaczerpnąłem też tytuł wstępniaka. To leżenie do góry brzuchem bierze się stąd, że Europa zmieniła religię. Kiedyś powszechnie wyznawała chrześcijaństwo. Teraz wyznaje religię postępu. A podstawowym dogmatem tej religii jest przekonanie, że postęp dokonuje się automatycznie. Nie ma od niego odwrotu. A skoro tak, to nie trzeba się troszczyć o przyszłość, można leżeć do góry brzuchem. Ojciec Zięba cytuje w tym kontekście hiszpańskiego filozofa José Ortegę y Gasseta, który już wiele dziesiątków lat temu tak napisał o religii postępu: „Idea ta znieczuliła Europejczyków i Amerykanów na owo głębokie poczucie zagrożenia będące istotą człowieka. Jeżeli bowiem postęp ludzkości ma charakter konieczny, znaczy to, że możemy odrzucić naszą czujność, nie przejmować się, nie podejmować odpowiedzialności, czyli, jak powiadamy, leżeć brzuchem do góry”.
Nie jestem optymistą. Imigranci będą dalej płynąć, ryzykując własne życie, a my, Europejczycy, pojedziemy na wakacje. A wcześniej wielu z nas przez miesiąc będzie śledzić mistrzostwa Europy w piłce nożnej.
opr. ac/ac