W związku ze zmianami na szczytach władzy kilka uwag wydaje mi się wartych odnotowania.
W związku ze zmianami na szczytach władzy kilka uwag wydaje mi się wartych odnotowania.
Po pierwsze, na uznanie zasługuje postawa pani premier Beaty Szydło. Zachowała się z wielką klasą. Zapewne nie jest łatwo jednego dnia z premiera stać się wicepremierem. Tym bardziej, gdy ma się spore sukcesy i trudno doszukać się oczywistych powodów odwołania. To budzi szacunek. Nie bez powodu pani premier zaskarbiła sobie uznanie tylu zwyczajnych ludzi.
Druga uwaga dotyczy nowego premiera. Mateusz Morawiecki postrzegany jest głównie jako znakomity bankowiec, światowej klasy finansista, potem sprawny wicepremier, który skutecznie przykręcił śrubę VAT-owskim oszustom. To wszystko prawda. Ale w jego nominacji na premiera trzeba widzieć pewien symbol. Mateusz Morawiecki jest synem polityka, który przez cały okres III RP znajdował się na marginesie. Odkąd świadomie śledzę życie publiczne – a są to już długie lata – Kornel Morawiecki był traktowany jako ekstremista, oszołom, z którym poważni ludzie nie rozmawiają. Jak fałszywe było to podejście, widać, gdy słucha się syna i ojca. Politycznie można się z nimi zgadzać lub nie, ale nie można im odmówić powagi i kompetencji.
I trzecia uwaga. Kolejne dwa lata mają być poświęcone gospodarce i polepszaniu wizerunku Polski na europejskich salonach. Tak zapowiadają politycy PiS. To dobrze. Pod jednym wszakże warunkiem: że rozwój gospodarczy nie przesłoni troski o fundamentalne wartości etyczne. Wiosną rozegra się zapewne decydująca batalia o ochronę nienarodzonych dzieci. Spotka się ona z histerycznym sprzeciwem lewicy. Głos premiera Morawieckiego w tej sprawie będzie miał duże znaczenie.
KS. MAREK GANCARCZYK - redaktor naczelny tygodnika "Gość Niedzielny"
opr. ac/ac