To do takiego nieidealnego świata zstąpił Bóg, po to, by z niego wstąpić potem do nieba.
To do takiego nieidealnego świata zstąpił Bóg, po to, by z niego wstąpić potem do nieba.
W idealnym domu panuje idealna atmosfera. Idealni mężowie podają rano kawę idealnym żonom. Idealne dzieci uśmiechają się rozbrajająco i szczerze na idealnych fotografiach. Po czym idealnie kończą studia, zdobywając idealne wykształcenie i idealną pracę. W idealnej firmie idealni szefowie koordynują działania idealnych pracowników. Idealne media nigdy nie kłamią, a idealni politycy zawsze dotrzymują słowa. Idealne państwo zapewnia swoim idealnym obywatelom idealne możliwości, a idealny system prawny zapewnia im idealne bezpieczeństwo... Nie kontynuuję tej sielankowej wizji. Na ziemi jest ona nie do zrealizowania. W żadnej przestrzeni. Chociaż mieszkańcy ziemi od zawsze o czymś takim marzyli, snuli wizje złotych wieków i doskonałych ustrojów – nie. Tutaj nie. Idealnie nie będzie. I nie chodzi o to, żeby przestać się starać o idealny świat. Tylko o to, żeby się pogodzić, iż pomimo wielkiego wysiłku całkiem idealny nie będzie on nigdy. Atmosfera w domu co jakiś czas się pogorszy, mężowie zapomną zaparzyć kawę nie do końca obudzonym żonom, dzieci popełnią swoje błędy, jak setki pokoleń przed nimi, gazeta okłamie, a polityk nie dotrzyma złożonej narodowi obietnicy.
Kilkanaście lat temu Mietek Szcześniak zaśpiewał piosenkę, w której wyznał: „Że nie ma ideałów, dobrze wiesz i ja to wiem”. Co ciekawe – jest to piosenka o bliskości, która oddala (bo obnaża prawdę). Sądzę, że diagnoza jest właściwa. Przerobiłbym jednak chętnie tę piosenkę i zaśpiewał o oddaleniu, które zbliża. Oraz o tym, że czasem trzeba się zapatrzyć z tęsknotą w niebo, żeby mocniej stanąć na ziemi. I pokochać ją bardziej, pomimo tego, że nie jest idealna. Kiedy myślę o pierwszych uczniach, którzy stali i patrzyli w to niebo, do którego wstępował Chrystus, od razu przychodzi mi do głowy pytanie: czy byli smutni? Czy czuli się opuszczeni? Czy kiedy wrócili do domu, jedli kolację, kładli się spać, myśleli, jak dalej poukłada się ich życie? Towarzyszyło im polecenie, że mają nie opuszczać Jerozolimy, więc owszem, mieli jakąś perspektywę obietnicy z wysoka, ale co naprawdę działo się w ich sercach? Czy już wtedy rozumieli, że jest na tym świecie takie oddalenie, które zbliża? I że Jezus, który się oddala i niknie w oddali, to ten sam Jezus, który obiecał im, że nie zostawi ich sierotami? Co więcej: czy mieli świadomość, że oni sami, któregoś dnia odchodząc z tej ziemi, odejdą do Niego i dla Niego? To „do” i „dla” są najważniejszymi „do” i „dla”, jakie człowiekowi przychodzi wybierać przez całe życie. Dlaczego? Bo niebo nie jest „czymś”.
A jeżeli faktycznie jest „Kimś”, to właściwe ułożenie relacji z tym kimś jest kluczowe. Można stać i wpatrywać się w niebo. Można uwierzyć w romantyczne historie z rozgwieżdżonym niebem w tle i spełniające się marzenia. Ale zatrzymanie się na tym etapie zamiast szczęścia przyniesie frustrację. Rozsądniej będzie powrócić do rzeczywistości tej ziemi. Nieidealnej ziemi, nieidealnych mężów i żon, nieidealnych dzieci, nieidealnych państw, polityków i mediów. Ale to do takiego nieidealnego świata zstąpił Bóg, po to, by z niego wstąpić potem do nieba.
ks. Adam Pawlaszczyk - redaktor naczelny tygodnika "Gość Niedzielny"
opr. ac/ac