Pamiętam, jak kilka lat temu podczas pobytu w Australii nie mogłem się nadziwić, że w sklepach nie ma alkoholu. Są do tego wyznaczone specjalne przestrzenie, do których wstęp mają tylko pełnoletni. Pomyślałem sobie, że to jest wysoki standard cywilizacyjny, do którego niektórym, niestety, daleko.
Pamiętam, jak kilka lat temu podczas pobytu w Australii nie mogłem się nadziwić, że w sklepach nie ma alkoholu. Są do tego wyznaczone specjalne przestrzenie, do których wstęp mają tylko pełnoletni. Pomyślałem sobie, że to jest wysoki standard cywilizacyjny, do którego niektórym, niestety, daleko.
Jeśli Ci się wydaje, kochany Czytelniku, że centrum dużego miasta o godzinie 4.30 w sobotni (!) poranek z całą pewnością jest wyludnione, to… się grubo mylisz. Ja też się myliłem. Moje złudzenia rozwiane zostały w trakcie porannej drogi przez miasto właśnie o tej porze. Wszędzie było pełno ludzi. Młodych, bardzo młodych. Nie, nie, to nie jest nowa moda na wczesne wstawanie. Ich noc się jeszcze nie zakończyła. Cechą wspólną tych ludzi (młodych, bardzo młodych – powtórzę) był stan odurzenia – alkoholem albo czymś innym. Wierz mi, to jest naprawdę groteskowe doświadczenie: iść przez miasto pełne pijanych ludzi. Zbici w grupki, dość głośne, miejscami bardzo agresywne. W pewnym momencie w jednej z takich grupek poziom agresji bardzo się podniósł i doszło do prawdziwej bitwy. Brali w niej udział wszyscy, czy to chłopcy, czy dziewczyny, bez różnicy. Było tak ostro, że w pewnym momencie bijatyka przeniosła się na dwupasmową jezdnię, jednego z chłopaków tam właśnie wyrzucono. Z poważnymi obawami obserwowałem, co się w te ułamki sekund dzieje, dziękując Bogu, że ruch samochodowy o tej porze nie jest zbyt intensywny (to czarny humor, wiem, ale spuentuję: no cóż, za kierownicą jednak trzeba być trzeźwym). Wściekły i zły ruszyłem dalej, obserwując kolejne grupki, stadka, pary. Młodych. Bardzo młodych.
Wiem, młodość ma swoje prawa. Dzieci kwiaty i tak dalej. Wiem, wielu mówi, że młody musi się wyszumieć. Kompletnie jednak nie wiedziałem, że na aż tak masową skalę przyszłość naszego narodu jest rozpijana czy też odurzana w inny sposób. To jest jakaś katastrofa! Przecież ktoś tym ludziom sprzedaje te substancje, ktoś im daje na nie pieniądze, ktoś wypuszcza z domu i tak dalej. Jasne, nie mam swoich dzieci i nie wiem, jak trudno poradzić sobie z nastolatkiem w okresie buntu – to zapewne zarzucą mi rodzice nastoletnich pociech. Nie mam i nie wiem, przyznaję Wam rację, drodzy Rodzice. Gdybym miał i gdybym musiał dokonywać trudnych wyborów, z całą pewnością byłbym o wiele ostrożniejszy w narzekaniu. Ale nie chodzi mi o narzekanie, skargi wołające do nieba o pomstę. Ja po prostu wyrażam swój strach. I nadzieję, że pośród wielu obietnic wyborczych poszczególnych ugrupowań troska o przyzwoitość społeczną, o trzeźwość też się pojawi. To przecież jest nieodzowna cecha troski o rodzinę, dzieci i młodzież. Niewygodne to, wiem, bo skąd jak skąd, ale z rozpuszczonego jak dziadowski bicz handlu alkoholem w naszym kraju, pieniądze są, i to ogromne. Podobno rok 2019 jest drugim z rzędu, w którym sprzedaż napojów spirytusowych rośnie, i to jeszcze szybciej niż przed rokiem. Do czego to doprowadzi?
Pamiętam, jak kilka lat temu podczas pobytu w Australii nie mogłem się nadziwić, że w sklepach nie ma alkoholu. Są do tego wyznaczone specjalne przestrzenie, do których wstęp mają tylko pełnoletni. Pomyślałem sobie, że to jest wysoki standard cywilizacyjny, do którego niektórym, niestety, daleko. Czy muszę dodawać, że już w sobotę po południu nie dało się tam znaleźć otwartego sklepu? O niedzieli nawet nie wspominam.
ks. Adam Pawlaszczyk - redaktor naczelny tygodnika "Gość Niedzielny"
opr. ac/ac