To, co miało miejsce w obozie Auschwitz-Birkenau, powinno być ostrzeżeniem po wsze czasy, do czego prowadzi totalitaryzm. Nigdy nie powinniśmy zapomnieć tej lekcji
Słynny amerykański trapista Tomasz Merton 12 września 1959 roku napisał w liście do polskiego poety Czesława Miłosza: „Jedyną bezwarunkowo godną pożałowania rzeczą jest, jeśli człowiek doskonale przystosuje się do społeczeństwa totalitarnego. Wówczas istotnie nie ma dlań nadziei”.
To ostatnie słowo przypominam sobie, patrząc na fotografię z Auschwitz-Birkenau sprzed paru lat. Robiąc to zdjęcie, nie miałem jeszcze poczucia grozy, które potem nagle na mnie spadło. Na czarnym tle barakowej ściany białe półserce, jakby otwór w deskach, chyba naturalnego pochodzenia. Przez niego widok: obozowy słup z drutem kolczastym oraz krematoryjny komin. Chwilę trwało, zanim uświadomiłem sobie, że to właśnie przez ten otwór, jak przez jedyne okno w ścianie, spoglądał leżący na pryczy więzień. I widział dwa symbole zniewolenia i śmierci, dwóch strażników antynadziei. Czy człowiek strącony w otchłań piekła przez kogoś, kto uwierzył, że jest „nadczłowiekiem”, może mieć jakąkolwiek nadzieję? Od tamtego momentu nie mogę się otrząsnąć z wrażenia, że antytezą nadziei nie jest rozpacz, ale... nienawiść.
„Któregoś dnia ktoś wskazał na stos trupów, na wierzchu którego leżało ciało kobiety, i powiedział, że to jej mama”. Mowa o dziecku, które miało trzy lata. Po przeczytaniu takiego zdania również długo nie można dojść do siebie. Cytat pochodzi z tekstu Bogumiła Łozińskiego „Odebrali mi miłość i marzenia” (s. 16). Jego bohaterka to Lidia Maksymowicz, która na jednej z audiencji ogólnych spotkała się z papieżem Franciszkiem, ten zaś ucałował numer obozowy wytatuowany na jej ręce. Dziwnie to zabrzmi w ustach redaktora naczelnego, ale muszę uprzedzić drogich Czytelników: ten tekst trudno jest przeczytać, tak drastyczne są fakty, które przywołuje. Po opuszczeniu obozu pani Lidia „z innymi dziećmi bawi się w obóz. Ustawia je w szeregu i przeprowadza selekcję: jedne kieruje do gazu, inne do doktora Mengele”. Jak opowiada, straciła zdolność do normalnego odczuwania, nie potrafiła mocno kochać, nigdy nie miała marzeń.
Czytając te słowa, przypomniałem sobie dreszcz strachu, jakieś irracjonalne doświadczenie obcowania ze złem wcielonym, które przeżyłem w obozie dla więzionych dzieci w zeszłym roku. W pobliżu wejścia do piwnicy tortur zło zdawało się obecne do dzisiaj, wciąż oddychające jakąś diabelską zadyszką, coraz szybciej kręcącą się spiralą nienawiści i okrucieństwa.
Narodowy Dzień Pamięci Ofiar Niemieckich Nazistowskich Obozów Koncentracyjnych i Obozów Zagłady obchodzony jest 14 czerwca — w rocznicę przybycia pierwszego masowego transportu więźniów do Auschwitz. Dobrze, że w polskim Sejmie zapadła w 2006 roku decyzja o uchwaleniu jego obchodów, bo skala zła, jakie zstąpiło wówczas na ziemię (może lepiej byłoby powiedzieć — w ludzkie umysły), przerasta wszelkie wyobrażenia. O tym się nie da myśleć analitycznie i spokojnie. O tym nie wolno zapomnieć. I nie wolno zapomnieć o tym, że to nie rozpacz jest przeciwieństwem nadziei, lecz nienawiść.
opr. mg/mg