Gra na kilku fortepianach

Komu zależy na pogorszeniu stosunków polsko-rosyjskich?

- Stosunki polsko-rosyjskie są dobre - oznajmił kilka dni temu konsul generalny Rosji w Gdańsku. Również prasa rosyjska wyciszyła swoje ataki na Polskę. A jeszcze tydzień temu byliśmy przedstawiani w Moskwie niczym kraj ogarnięty chorobliwą rusofobią, w którym obywatele na dźwięk języka rosyjskiego wyciągają kije bejsbolowe, żeby „bić ruskich".

Sam prezydent Putin był uprzejmy zainteresować się incydentem w Warszawie, podczas którego gromada chuliganów pobiła trójkę dzieci pracowników ambasady rosyjskiej. Sama ambasada zaczęła domagać się wzmocnienia ochrony. A gazety moskiewskie były absolutnie pewne, iż młodych ludzi napadnięto tylko dlatego, że są Rosjanami.

Straszny Polak z kijem

Sprawa przypominała incydent sprzed jedenastu lat, kiedy to na warszawskim dworcu wschodnim policjanci poturbowali grupkę obywateli rosyjskich, interweniując podczas bójki odbywającej się w pociągu. Efektem zajścia stało się odwołanie wizyty premiera Rosji w Polsce i wielomiesięczne ochłodzenie na linii Warszawa-Moskwa.

I w jednym, i w drugim przypadku drobne incydenty, zdarzające się niestety wszędzie, stały się pretekstem do politycznej interwencji. I jako żywo nie o same incydenty chodziło. W Warszawie mieszkańcy okolic Pola Mokotowskiego, na którym pobito młodych Rosjan, od miesięcy interweniują, by zlikwidować znajdujące się w tym parku ogródki piwne. Dziesiątki młodych ludzi padają tam ofiarami różnych chuligańskich napaści. Rabowanie licealistom telefonów komórkowych oraz portfeli i rowerów stało się ulubioną rozrywką bandziorów. I napaść na młodych Rosjan znakomicie się w tej przykrej normie mieści. Pracownicy warszawskiej ambasady doskonale o tym wiedzą. Stąd też pierwszy komunikat w sprawie incydentu był bardzo umiarkowany. Ale wobec konfliktu polsko-białoruskiego Moskwie zależało na zaostrzeniu stosunków. Po to, by zasygnalizować, iż Rosja popiera prezydenta Łukaszenkę. Stąd bardzo ostre wystąpienie Władimira Putina i natychmiastowa reakcja rosyjskiej prasy.

Wygląda na to, że rachunki czynione na Kremlu wskazały, iż dalsza eskalacja konfliktu nie opłaca się Rosjanom. I spory o pobicie ucichły jak nożem uciął. Nie dlatego, że zarzuty były absurdalne, a dlatego, że nie było politycznej potrzeby ich powtarzania. Co wcale nie znaczy, że za chwilę nie usłyszymy, iż „nieustanne" napaści na dzieci rosyjskie są dowodem polskiej rusofobii.

Stosunki polsko-rosyjskie i polsko--białoruskie są barometrem skuteczności naszej polityki wschodniej. Celem strategicznym Polski na wschodzie jest doprowadzenie do tego, by był to obszar przyjazny politycznie światu zachodniemu oraz przestrzegający reguł gry obowiązujących w gospodarce rynkowej. Nie dlatego by, jak twierdzi Łukaszenka, powracać do idei kolonizowania wschodu, lecz po to, by bezpiecznie handlować oraz -przede wszystkim - by nie stanowić kraju granicznego Unii Europejskiej. Z tego wynika też dążenie Polski do pozostawienia otwartych drzwi do Unii Europejskiej i NATO dla Ukrainy i (jakby to egzotycznie nie wyglądało) Białorusi. Z tego względu, wbrew opinii wielu moskiewskich polityków, Polska jest jak najdalej od prowadzenia polityki antyrosyjskiej. Chyba że za antyrosyjską uzna się politykę antyimperialną. Tak, w tym wypadku istnieje zasadnicza rozbieżność interesów. Polityka rosyjska nastawiona na odzyskanie wpływów w Polsce, nie mówiąc o Ukrainie, Białorusi czy nawet Uzbekistanie, to polityka idąca kursem kolizyjnym wobec celów, jakie powinna stawiać sobie Rzeczpospolita.

Europejska dźwignia

Od kilku lat nasza polityka wschodnia zyskała nowy wymiar. Jako członkowie NATO i Unii Europejskiej czasami musimy, a czasem tylko powinniśmy, koordynować nasze posunięcia wobec wschodu z sojusznikami. Z tego powodu musieliśmy wprowadzić wizy w ruchu osobowym z Ukrainą, mimo najlepszych chęci, by granice Polski dla Ukraińców zostały otwarte. Z tego również powodu musimy starać się przynajmniej o większy wpływ na politykę wschodnią UE. W tym drugim wypadku zaczynają się kłopoty. Czołowe państwa Unii Europejskiej: Niemcy, Francja a po części także Wielka Brytania i Włochy ulegają uwodzicielskim uśmiechom Władimira Putina, który groźby i połajanki zachowuje dla Polski oraz państw bałtyckich. Od dawna zresztą koncepcja polityki rosyjskiej w wersji imperialnej opierała się na próbach podejmowania decyzji dotyczących Europy Środkowej ponad głowami jej rządów i mieszkańców. Kolejne kryzysy w relacjach Moskwy z Warszawą nader często były prowokowane przez Rosję w nadziei na to, że nasza nerwowa reakcja spowoduje umocnienie się w Europie mitu polskiej antyrosyjskości. Bo Rosjanie znakomicie wiedzą, że Warszawa lepiej od Paryża czy Londynu rozumie imperialne podteksty poszczególnych działań Rosji. Stąd kiedy Polska przedstawiła propozycję stworzenia tak zwanego „wymiaru wschodniego" polityki europejskiej, Rosjanie natychmiast zareagowali stwierdzeniem, iż jest to propozycja „wroga" wobec Rosji i pospieszyli - skutecznie - przekonywać członków starej Europy, by broń Boże takiej polityki nie uchwalali. A stara Europa nie pamięta maszerujących przez Alpy i równiny Niemiec pułków Suworowa. Wie natomiast, że Rosja jest skłonna dostarczać jej tanie surowce, a na dodatek jest pożądanym partnerem w strategicznej rozgrywce ze Stanami Zjednoczonymi.

Kiedy czytamy w ostatnich dniach, iż Gazprom podpisał umowę na budowę podziemnych zbiorników gazu w Wielkiej Brytanii, a Niemcy z Ruhrgazu nie widzą możliwości zmian w kontrakcie, jaki podpisali z Rosjanami na budowę gazociągu tzw. Północnego, czyli biegnącego pod dnem Bałtyku, to uświadamiamy sobie siłę rosyjskiej polityki. Siłę opartą w istocie na dwóch tylko przesłankach. Na odziedziczonej po Związku Sowieckim potędze militarnej oraz na potężnych zasobach ropy i gazu wykorzystywanych przez Rosję jako broń polityczna. I jednocześnie uświadamiamy sobie strategiczną rozbieżność interesów pomiędzy starą a nową Europą. Dla Polaków, Litwinów, Węgrów czy Czechów priorytetem ekonomicznym i politycznym jest odzyskanie niezależności energetycznej, bo niemal monopolistą na naszych rynkach są Rosjanie. Dla Wielkiej Brytanii natomiast rosyjski gaz jest wymarzonym paliwem, bo pozwala oszczędzać rezerwy strategiczne w złożach Morza Północnego, a jednocześnie nie uzależniać się nadmiernie politycznie od niepewnych państw arabskich.

Bajki o wspólnej polityce zagranicznej Unii Europejskiej, która jest Polsce potrzebna, by wzmocnić naszą pozycję wobec Moskwy, są absurdem, gdyż stojąc wobec wspólnych interesów mocarstw europejskich, będziemy mogli jedynie podżyrowywać politykę niezgodną z naszymi interesami strategicznymi. Natomiast korzystając z narzędzi politycznych istniejących w Unii, powinniśmy - i to nie od jutra, lecz od przedwczoraj - montować współpracę państw zagrożonych przez rosyjski monopol dostaw i oczekiwać wtedy od partnerów, że pomogą nam w tworzeniu alternatywnych kanałów otrzymywania ropy i gazu z tych źródeł, które dla starej Europy są tradycyjnymi partnerami.

Gdańsk, czyli Iran

Nie powinniśmy również (a może przede wszystkim) rezygnować z wyegzekwowania zobowiązań sojuszniczych od Ameryki. Bez zaangażowania Stanów Zjednoczonych nie ma co liczyć na utrzymanie niezależności Ukrainy i budowę demokracji na Białorusi. Nie ma co liczyć też na to, że realną alternatywą dla dostaw rosyjskich staną się ropa i gaz z regionu Kaukazu. Gra, w której powinniśmy uczestniczyć, jest bowiem grą o charakterze światowym, a dramatyczny prowincjonalizm polskich elit utrudnia im zrozumienie samych zasad tej gry, nie mówiąc o skutecznym w niej uczestnictwie. Kolejni politycy z lubością opowiadają nam bajki o budowie rurociągu Odessa-Gdańsk jako recepcie na rozwiązanie naszych kłopotów z ropą. Na pytanie, skąd ropa do tego rurociągu, odpowiadają: z Azerbejdżanu. Tyle tylko, że ropy w Azerbejdżanie nie ma, bo po zbudowaniu (przy udziale USA) rurociągu z Baku do Ceyhan na tureckim wybrzeżu Morza Śródziemnego wystarcza jej właśnie na wypełnienie tamtego rurociągu. Zęby rurociąg z Odessy mógł pompować coś poza powietrzem, potrzebna jest decyzja, czy Morze Kaspijskie jest morzem, czy jeziorem. Jeśli jest morzem, to Kazachstan zbuduje rurociąg do Baku i ropa znowu będzie. Jeśli jeziorem, jak twierdzą Rosjanie, to bez rosyjskiej zgody żadnego rurociągu nie będzie. A status Morza Kaspijskiego zależy w dużej mierze od stanowiska Iranu, któremu Rosjanie sprzedają instalacje atomowe m.in. po to, by popierał ich stanowisko. I tak dalej. Krótko mówiąc, konflikt dotyczący irańskiej broni atomowej ma bezpośredni skutek w postaci tego, czy w Gdańsku pojawi się kaspijska ropa.

Rosjanie rozumieją globalną politykę, dlatego niezwykle sprytnie grają na wielu fortepianach. Jednym z nich jest los polskiej mniejszości na Białorusi. Dla nas zaś lekcja jest jedna: zamiast reagowania na pojedyncze zjawiska, co stało się specjalnością polskiej polityki, trzeba myśleć i działać w kategoriach globalnych. Bo tylko taka polityka jest skuteczna. Inaczej będziemy bezradnie przyglądali się odbudowie imperium Moskwy, wpadając w coraz to nowe nierozwiązywalne konflikty. i

Autor był dyrektorem Ośrodka Studiów Międzynarodowych Senatu, w latach 1997-2001 podsekretarz stanu i główny doradca premiera ds. zagranicznych, obecnie komentator międzynarodowy tygodnika „Wprost"

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama