O hipokryzji i tabu aborcji
„Oj! się będzie działo” — mawia Jerzy Owsiak. Rzeczywiście, działo się, że aż człowiek ze zdumienia wyjść nie może. Przed wejściem na teren Przystanku Woodstock obrońcy prawa dziecka nienarodzonego do życia legalnie zorganizowali antyaborcyjną wystawę. Nad ranem, kiedy uczestnicy Woodstocku spali, grupa zamaskowanych osobników zniszczyła wystawę, a próbujących do tego nie dopuścić mężczyzn pobiła. Tolerancja — jak widać — jest nie dla wszystkich.
Jak to jest?! Żyjemy w czasach, kiedy obalane są kolejne tabu. Przy pluciu na kolejne świętości mówi się o potrzebie krytycznego, odważnego myślenia, o nie baniu się trudnych tematów. Ale jak ktoś chce dotknąć tabu aborcji, to nie tylko robi się straszny krzyk, ale i jakieś zbiry się znajdą, które „robią porządek”. Okazuje się, że tabu aborcji nie można obalać. Nie można pokazać kilku zdjęć przedstawiających efekty skrobanek. A niby dlaczego? Skoro ktoś twierdzi, że aborcja jest prawem kobiety, to pokażmy, co to prawo tak naprawdę oznacza. A często oznacza rozrywanie ciała nienarodzonego dziecka.
Co się jednak dziwić aborcjonistom z Woodstocku, skoro i niektórzy katolicy mają nieźle pomieszane w głowach. Pewien internauta o ksywce „gość” raczył na jakimś portalu napisać: „Sam jestem katolikiem, ale nie rozumiem czegoś takiego. Powinno się wprowadzić prawo do aborcji. Ktoś jest ateistą lub innego wyznania i chce dokonać aborcji, to nie powinien mieć przeszkód. Ktoś jest katolikiem i kieruje się tym, co mówi wiara, to nie dokona aborcji”. „Gościu”, zło aborcji nie jest przedmiotem wiary tak jak obecność Pana Jezusa w konsekrowanej hostii. Przeciwnik aborcji w ogóle nie musi być wierzącym w Boga. Aborcja jest zabiciem istoty ludzkiej, a bycie przeciwko zabijaniu istot ludzkich nie jest kwestią wiary. Wystawa na Woodstocku pokazywała dobitnie, że skrobanka to zniszczenie istoty ludzkiej. I dlatego wzbudziła taką wściekłość.
Postępowy świat mówi aborcji „tak” i przeciwny jest pokazywaniu fotografii wyskrobanych płodów, bo to psuje dobry nastrój. Ale za to używaniu słowa „pedał” powiedziano stanowcze „nie”. Sąd w Szczecinie orzekł, że pewna pani musi zapłacić pewnemu homoseksualiście 15 tys. zł za nazwanie go „pedałem”. Na forum internetowym ktoś się dziwi: „W Polsce bezkarnie wielokrotnie można wyzywać prezydenta RP od chamów, debili, można dla uciechy wetknąć w telewizji (oczywiście bezkarnie) polską flagę w psie g...no, można w przypływie twórczej nirwany powiesić męskie genitalia na krzyżu, można katolików wyzywać publicznie we wszystkich mediach od kołtunów, moherów, zacofańców, wsteczników..., ale [homoseksualisty] nie można nazwać pedałem, musimy ich nazywać gejami i kochać ich bezwarunkowo!”.
Stanowczość sądu w zwalczaniu brzydkich słów natchnęła mnie pomysłem. Założę suknię zakonną i przejdę się pod jakimś alternatywnym klubem w Warszawie. Na pewno ktoś rzuci za mną: „te, klecha” (albo coś gorszego), a ja go wtedy cap, do sądu, gdzie stwierdziłbym, że „klecha” obraża moją godność, i 15 tys. moje. Obawiam się jednak, iż w tym przypadku sąd stwierdziłby, że słowo „klecha” nie wyczerpuje znamion słowa obraźliwego. A inni oburzyliby się, że klechy wprowadzają inkwizycję.
Żeby było jasne, nie jestem za niepotrzebnym budzeniem winy u kobiet, które dokonały aborcji. Kościół ma dla nich słowa prawdy i miłosierdzia, a nie potępienia. Nie używam też słowa „pedał”. Tym niemniej hipokryzję i kłamstwa aborcjonistów trzeba pokazywać, a absurdy polskiego sądownictwa, które już dawno pogubiło się w „językoznawczych” orzeczeniach, trzeba wyśmiewać. Może wtedy mniej będzie takich katolików jak „gość”, a w mediach mniej „autorytetów” jak niejaki Michał Piróg, jeden z naczelnych gejów III RP, który stwierdził, że 15 tys. za „pedała” to za mało.
opr. aw/aw