Święci i błogosławieni są nam dani jako wzór do naśladowania, orędownicy przed Bogiem w trudnych chwilach...
"Idziemy" nr 46/2009
Paradoksalnie największy problem ma teraz chyba nie kto inny jak Europejski Trybunał Praw Obywatelskich w Strasburgu. Zresztą na własne życzenie. Bo po co było wydawać absurdalny nakaz zdjęcia krzyża w jednej z włoskich szkół? I jeszcze nakładać karę na państwo, które dopuszczając umieszczanie krzyży w miejscach publicznych działa zgodnie ze swoją wielowiekową tradycją, poczuciem cywilizacyjnej tożsamości i wolą większości swoich obywateli? Sytuacja stała się kłopotliwa dla autorów strasburskiego wyroku z chwilą, kiedy premier Włoch w imieniu swojego rządu zadeklarował, że żadna siła nie zmusi państwa włoskiego do usunięcia krzyży. Stanowisko szefa rządu w tej sprawie podziela większość włoskiego społeczeństwa, a nie brak mu również poparcia w wielu, nie tylko europejskich, krajach.
Co w takiej sytuacji może zrobić strasburski trybunał? Realnie nie ma żadnych instrumentów, aby wymusić na Włochach podporządkowanie się wyrokowi. Nie zorganizuje chyba międzynarodowej interwencji nad Tybrem na wzór tej w Iraku czy Afganistanie. Zaś próba wyeliminowania Włoch z Rady Europy z powodu rzekomego łamania praw człowieka ośmieszyłaby tylko do reszty autorów pomysłu. Bo co wtedy powiedzieć choćby o Rosji, która w Radzie Europy zasiada, choć wolność mediów i dziennikarzy traktuje dość „swoiście”? A o Litwie, gdzie w odniesieniu do mniejszości polskiej łamane jest nawet prawo do zachowania własnych nazwisk w ich oryginalnym brzmieniu i zapisie? Francję też trzeba by wtedy z Rady Europy usunąć za niezgodę na muzułmańskie chusty, Szwajcarię za blokowanie budowy minaretów przy meczetach, a Polskę… za brak uznania dla związków homoseksualnych na równi z małżeństwem.
Ostatnią nadzieją dla sędziów ze Strasburga wydaje się już tylko apelacja od nieszczęsnego wyroku z 3 listopada, którą może złożyć włoski rząd. Może, ale nie musi. I teraz to od Włochów zależy, czy dadzą trybunałowi szansę na wycofanie się z poprzedniego orzeczenia i na zachowanie twarzy. Równie dobrze mogą przecież uruchomić międzynarodową lawinę ignorowania strasburskich wyroków.
Dostrzeżenie kłopotliwej sytuacji, w której niespodziewanie znalazł się strasburski trybunał, nie jest bynajmniej dla nas zachętą do spoczęcia na laurach. Determinacja chrześcijan w obronie prawa do obecności naszych symboli religijnych i cywilizacyjnych w przestrzeni publicznej jest ciągle potrzebna. Wyrok w sprawie krzyża we Włoszech jest bowiem w moim odczuciu tylko sondowaniem granic naszego przyzwolenia na antychrześcijańskie zapędy ze strony wojujących chrystianofobów. Niebawem pozwolą sobie na więcej, jeśli ich rozzuchwalimy swoją biernością.
Najnowsza historia Kościoła zna wiele przykładów odważnego stawania w obronie krzyża, nawet w czasach o wiele trudniejszych niż nasze. Beatyfikowana przez Jana Pawła II s. Maria Restituta Kafka z Wiednia, jako jedyna zakonnica z obszaru niemieckojęzycznego, została ścięta na gilotynie 30 marca 1943 r. za to między innymi, że odmówiła hitlerowcom zdjęcia krzyży w szpitalu, w którym pracowała. Zaś bł. o. Józef Cybula OMI został bestialsko zamordowany 9 maja 1941 r. w obozie w Mauthausen, między innymi dlatego, że jako przełożony domu odmówił wysłania zakonników do rozbijania przydrożnych krzyży i kapliczek.
Święci i błogosławieni są nam dani jako wzór do naśladowania, orędownicy przed Bogiem w trudnych chwilach, a czasem jak mówił Jan Paweł II, również po to, aby zawstydzać. Chociaż z tym zawstydzeniem to lepiej, żeby nie było ono potrzebne.
opr. aś/aś