Jak bez chrześcijańskiej nadziei przeżyć taki dramat, jak ten, który nas dzisiaj dotyka?
"Idziemy" nr 16/2010
Z abp. Sławojem Leszkiem Głódziem, metropolitą gdańskim rozmawia ks. Henryk Zieliński
W katastrofie pod Smoleńskiem stracił Ksiądz Arcybiskup kilkudziesięciu przyjaciół. Stąd nasz narodowy dramat jest pewnie dla Księdza Arcybiskupa również dramatem bardzo osobistym?
Podobnie jak u wielu ludzi, ten dramat ma dla mnie wiele wątków. Faktycznie, prawie wszystkie ofiary tej katastrofy, poza stewardesami i dwoma młodymi pilotami, to moi przyjaciele i dobrzy znajomi. Z większością z nich odbywałem zresztą przez wiele lat podróże do Katynia. Z innymi przez lata wspólnie pracowałem, często się spotykałem, prowadziłem długie rozmowy. Znam rodziny wielu z nich. Tak nagłe rozstania z bliskimi powodują ból, z którego trudno się otrząsnąć. Natomiast na płaszczyźnie narodowej powstała wyrwa, którą niełatwo będzie naprawić. Straciliśmy jakby nerw państwa.
Ma Ksiądz Arcybiskup na myśli Prezydenta i jego ministrów?
Nie tylko, bo za wieloma ofiarami katastrofy stoją instytucje, które reprezentowali. Poczynając oczywiście od obydwu prezydentów. Pierwszy – Ryszard Kaczorowski, łagiernik, żołnierz gen. Andersa, który wolnej Polsce przekazał insygnia władzy. On nie czekał na fotele ministerialne, ale przez lata trwał na straży polskich znaków i polskiej tożsamości. Mówił wolnym głosem w imieniu ojczyzny, która wtedy mówić nie mogła. Teraz udał się z hołdem wobec żołnierzy swego pokolenia, drugiej Rzeczpospolitej. I przy nich znalazł śmierć – rzekłbym męczeńską.
Natomiast obecny Prezydent Rzeczpospolitej prof. Lech Kaczyński był człowiekiem, który przywracał narodowi pamięć, leczył nas z historycznej amnezji. Był za to oskarżany o uprawianie historiozofii. To szczególnie niezrozumiana postać. Jego zasługą jest wydobycie z zapomnienia i przypomnienie tylu ludzi, którym po 90. roku niestety nie oddano sprawiedliwości, nie doceniono. Dopiero on to czynił. Dlatego pokolenie „Solidarności” i pokolenie II Rzeczpospolitej jest mu tak wdzięczne. Ale szczególnie przez ostatnie dwa lata Prezydent był ciągle osaczany. Wszystko było na „nie”. Przecież w takiej atmosferze głowa państwa nie może sprawować władzy. Z tego trzeba dziś wyciągać wnioski. Niech pokutują ci, którzy o to go ciągle oskarżali!
Wraz z Prezydentem zginął także następca Księdza Arcybiskupa w Ordynariacie Polowym bp. gen. Tadeusz Płoski…
Zginęli wszyscy główni duszpasterze Sił Zbrojnych. Także prawosławny abp gen. Miron Chodakowski i protestancki ks. płk Adam Pilch. Mój Boże! Kiedy w roku 1991, po pół wieku katedra polowa przyjmowała w swoje progi biskupa polowego, wydawało się, że zaczął się normalny rytm pracy duszpasterskiej wśród żołnierzy w wolnej Polsce. A tymczasem znowu doszło do wielkiej tragedii. Od wybuchu wojny abp Józef Gawlina był wygnańcem, który na froncie pocieszał żołnierzy. W Rosji rozdawał im modlitewniki, zarówno tym z II Korpusu gen Andersa, jak i tym z Pierwszej Armii Wojska Polskiego. A dzisiaj mój następca, którego przygotowałem – młody, dynamiczny, przywracający w wojsku nurt patriotyczny i obywatelski – niestety odchodzi. Mam nadzieję, że katedra polowa, jak matka przyjmuje go w swoje objęcia. Może spocznie w niej przy biskupie Władysławie Bandurskim, w jednym z grobowców, które przygotowałem. Może w drugim spocznie jego sekretarz ks. Jan Osiński, młody ksiądz, którego wyświęciłem po ukończonym seminarium ordynariatu polowego, promowałem na pierwszy stopień oficerski. Łączę się z rodzinami, które ich opłakują.
Armia straciła całe swoje dowództwo. Wśród nich także pewnie miał Ksiądz Arcybiskup wielu znajomych?
Dobrze ich znałem. Ci ludzie i ich rodziny ciągle stoją mi przed oczami. Tuż przed naszą rozmową byłem na ORP „Błyskawica”. Flagi opuszczone do połowy masztu, żałoba w całej marynarce wojennej. Jej dowódca, admirał Andrzej Karweta, był w 1987 r. tym komandorem, który przyjmował Ojca Świętego Jana Pawła II na swoim trałowcu „Mewa”. Przed wylotem do Katynia zapraszał mnie na poświęcenie domu – a tymczasem sam przeniósł się do Domu Ojca. Gen. Franciszek Gągor, szef Sztabu Generalnego, gen. Bronisław Kwiatkowski, gen. Tadeusz Buk, gen. Włodzimierz Potasiński – dwa lata temu zmarła mu żona, gen. Andrzej Błasik, dowódca wojsk lotniczych – rok temu w Mirosławcu żegnał 30 pilotów, a dzisiaj sam dołączył do tego klucza. Wreszcie gen. Stanisław Komornicki, prezes Stowarzyszenia Orderu Virtuti Militari. Mój Boże! Musimy pamiętać, że są także ludzie Kościoła. W Katyniu w 1940 r. zostało zamordowanych dwóch generałów: gen. Bronisław Bohaterewicz i gen. Mieczysław Smorawiński. A tym razem zginęło dziewięciu, w tym jeden admirał.
A ministrowie, posłowie?
Znałem tych wszystkich ministrów z kancelarii prezydenta: Aleksander Szczygło, Władysław Stasiak, Paweł Wypych. I innych polityków jak wiceminister Stanisław Komorowski z MON, czy wicemarszałek sejmu Jerzy Szmajdziński, którego wspominam jako mojego ministra obrony narodowej przez dwa lata. Jeszcze w Wielką Sobotę dzwonił do mnie ze świątecznymi życzeniami. Dobrze znałem mecenasa Stanisława Mikke, pasjonata, który organizował wyjazdy dla grup do Katynia. Dużo pisał. Kilkakrotnie od 1991 r. wyjeżdżaliśmy do Katynia wspólnie. To wszystko dzisiaj przemija jak film o przeszłości.
Szczególne relacje w ostatnich latach łączyły chyba Księdza Arcybiskupa z marszałkiem Maciejem Płażyńskim i jego rodziną?
To rzeczywiście odrębna historia. Od lat bardzo ceniłem marszałka Płażyńskiego i jego rodzinę. Po moim przyjściu do Gdańska marszałek Płażyński był praktycznie moim sąsiadem. Mieliśmy częste i przyjacielskie kontakty. W Wielki Czwartek składaliśmy sobie życzenia podczas obiadu kapłańskiego i biskupiego. Potem uczestniczył w Rezurekcji razem z żoną. Szliśmy w procesji i śpiewaliśmy: „Wesoły nam dzień dziś nastał”, wyznając wiarę w zmartwychwstanie. Potem zaprosiłem ich oboje razem z alumnami na śniadanie do seminarium. Złożyliśmy sobie życzenia i tak żeśmy się rozstali. Na odchodne dałem im jeszcze nasz koszyczek ze „święconką”. To było nasze ostatnie spotkanie. A wiązałem z nim wielkie nadzieje. Mogę powiedzieć, że w końcu kwietnia pan Maciej Płażyński miał zgłosić swoją kandydaturę na urząd Prezydenta RP. Miał być kimś ponad podziałami. Jest przecież 40% niezagospodarowanego elektoratu, który być może czeka na takiego kandydata, jakim byłby śp. Maciej Płażyński. Przecież to był człowiek z wielkim doświadczeniem jako poseł, senator, przewodniczący „Wspólnoty Polskiej” i pierwszy niekomunistyczny wojewoda gdański.
Czy z nami w Polsce tak zawsze jest, że musi kogoś zabraknąć, aby zaczęto mówić o nim dobrze? Czy Prezydent Polski może być tak serdecznie witany dopiero wtedy, gdy wraca w trumnie?
Warszawa rzeczywiście dopiero teraz pokazała, jak wita bohaterów. To ważna lekcja nie tylko dla nas, ale i dla całej skostniałej Europy, dla zmaterializowanego i niewrażliwego świata. Powitanie ciała prezydenta Lecha Kaczyńskiego świadczy o tym, jak słuszny był nurt polityki i służby Ojczyźnie, który on reprezentował. Chociaż trzeba przy tej okazji powiedzieć, że ten nurt niestety nie przebijał się ani w mediach, ani życiu politycznym zdominowanym przez piarowskie sztuczki.
O jakie owoce tego dramatu, zwłaszcza w relacjach polsko-rosyjskich, modli się Ksiądz Arcybiskup?
To, co się okazało w czasie tej tragedii, jest bez wątpienia zjawiskiem nowym w relacjach polsko-rosyjskich. Z wielkim uznaniem i wdzięcznością przyjmujemy gesty prezydenta Rosji i jej premiera, a także całego narodu rosyjskiego wobec nas. Nie są tylko chyba gesty tylko zewnętrzne. Modlę się, aby w naszych wzajemnych relacjach, przez krew ofiar tej katastrofy dokonała się jakaś katharsis – oczyszczenie. Solidarność ze strony wielu państw i narodów, począwszy od dalekiej Brazylii, w przeżywaniu naszej żałoby jest jakimś znakiem na niebie.
A jakich zmian pod wpływem tego dramatu chciałby Ksiądz Arcybiskup doczekać w naszym życiu społecznym?
Nad owocami tej wielkiej ofiary trzeba jeszcze pracować. Potrzeba do tego pokory i głębokiego rachunku sumienia. Sumienia zostały wstrząśnięte. Pan Bóg przemawia do nas także przez ofiarę i tragedię. Trzeba teraz bardziej odpowiedzialnie organizować życie społeczne, obywatelskie i państwowe. Trzeba budować państwo bardziej obywatelskie, równe dla wszystkich. Przestać z dzieleniem ludzi na mohery i na oświecone elity. Poza tym trzeba bronić życia, rodziny i podstawowych praw człowieka, jak tego uczył nas Jan Paweł II. Zacząć słuchać Jana Pawła II, a nie tylko skupiać się na medialnych spekulacjach na temat daty jego beatyfikacji. W życiu politycznym i w mediach trzeba przestać gonić za blichtrem i nowinkami, którymi byliśmy karmieni przez ostatnie miesiące. A wszystko, co było złe i krzywdzące, domaga się szczerego żalu i zadośćuczynienia.
Bolesne wydarzenia ostatnich dni pokazują, jak bardzo dla harmonii społecznej potrzebna jest sfera ducha. Jak ważna jest rola Kościoła. Bo kto w takich chwilach da nam nadzieję? Kto powie: „Non omnis moriar? – „Nie wszystek umrę”? A jak bez chrześcijańskiej nadziei przeżyć taki dramat, jak ten, który nas dzisiaj dotyka?
opr. aś/aś