O inicjatywie szefa MSZ Radosława Sikorskiego, który chciałby eksponować portret prezydenta Bronisława Komorowskiego w każdej polskiej placówce dyplomatycznej
"Idziemy" nr 33/2010
To informacja już nie najnowsza, ale warto poświęcić jej kilka słów. Chodzi o inicjatywę szefa MSZ Radosława Sikorskiego, który chciałby eksponować portret prezydenta Bronisława Komorowskiego w każdej polskiej placówce dyplomatycznej. Minister nadał już sprawie urzędowy bieg. Jak tłumaczył, początek nowej kadencji głowy państwa to dobra okazja, by wprowadzić nowy zwyczaj czy precedens. Powoływał się przy tym na przykłady takich krajów jak Stany Zjednoczone, Wielka Brytania, Norwegia, Niemcy czy Hiszpania. Ambasady i konsulaty tych krajów rzeczywiście prezentują portrety swoich przywódców, często monarchów.
Czy w warunkach bstrahując od „tu i teraz”, nie jest zły. Zbyt mało w Polsce mamy uznania dla symboli naszej państwowości, a przecież prezydent jest takim symbolem. Krytycy powołują się oczywiście na dziedzictwo PRL i złe skojarzenia związane z tego typu pomysłami. Mają rację, ale tylko częściowo. PRL sparodiował, i przez to zniszczył, tak wiele pożytecznych instytucji i zwyczajów, że — chcąc być konsekwentnym — należałoby niemal rozwiązać państwo. No i należy pamiętać, że czym innym jest demokratycznie wybrany prezydent, a czym innym pierwszy sekretarz komunistycznej partii, pozbawiony legitymizacji, opierający swą władzę — ostatecznie — na sowieckich bagnetach.
Czy jednak pomysł ministra Sikorskiego ma szanse powodzenia? Sądzę, że nie. Przede wszystkim dlatego, że został ogłoszony jako inicjatywa jednoznacznie partyjna, tuż po wyborach wygranych przez polityka formacji, na którą Sikorski postawił. Tego typu pomysły mają sens tylko wówczas, gdy są ostentacyjnie wręcz apartyjne lub ponadpartyjne. Innymi słowy, szef MSZ powinien był zaproponować podobną inicjatywę w czasach prezydentury śp. Lecha Kaczyńskiego. Nie tylko tego nie uczynił, ale odwrotnie: brylował w publicznie wyrażanej pogardzie wobec głowy państwa. Wystarczy przypomnieć skandowane przez niego hasła: „były prezydent Lech Kaczyński” czy też słowa: „prezydent nie musi być wysoki, ale nie może być mały”. Tymi gestami Sikorski pokazał, że szacunek wobec głowy państwa jako instytucji jest mu w istocie obcy. Konsekwentnie, idąc dalej: to, co robi dziś, to zwykłe łapanie punktów u partyjnego kolegi.
Na koniec kilka słów o konflikcie wokół krzyża na Krakowskim Przedmieściu. Temat to na spory esej, warto jednak moim zdaniem pamiętać o kilku wątkach. Po pierwsze, używane przez część publicystów hasło, że „krzyż nie powinien nigdy dzielić” jest niebezpieczne, ponieważ krzyż już dzieli i będzie Polaków dzielił. Konsekwentne jego stosowanie oznaczałoby np. bezwarunkową zgodę na usunięcie symbolu ze szkół po proteście kilkorga czy nawet jednego z uczniów. Po drugie, wydarzenia pod krzyżem dowodzą, że tzw. zapateryzm już się w Polsce pojawił. Jak bowiem inaczej wytłumaczyć te obelgi, wyzwiska, kpiny i akty fizycznej przemocy, których doświadczają tzw. obrońcy krzyża oraz sam krzyż? Dla tych ludzi nie ma sacrum.
Po trzecie, konflikt o krzyż wybuchł po — powtórzmy: po — wypowiedzi prezydenta na temat usunięcia tegoż krzyża. Wcześniej było to miejsce cichej refleksji, niewywołujące większych emocji. Po czwarte wreszcie, jeżeli Kancelaria Prezydenta ma tak dużo dobrej woli jak o tym zapewnia, to dlaczego wciąż nie ma projektu tablicy czy pomnika, dlaczego nie słyszymy o żadnych konsultacjach w tej sprawie? Brak konkretów w sprawie tablicy buduje uzasadnione wrażenie, że władzy zależy na pozbyciu się krzyża bez jednoczesnego zobowiązywania się do godnego upamiętnienia tego miejsca.
opr. aś/aś