Najważniejsze dla Polaków sprawy rozstrzygają się w tych dniach poza stadionami. Wbrew pozorom i medialnej atmosferze
"Idziemy" nr 25/2012
Najważniejsze dla Polaków sprawy rozstrzygają się w tych dniach poza stadionami. Wbrew pozorom i medialnej atmosferze. Nawet w odniesieniu do zaplanowanego na dzisiejszy wieczór (piszę te słowa we wtorek rano) meczu Polska-Rosja, najważniejszy wcale nie będzie wynik spotkania na boisku, ale poza boiskiem i tego, co po nim nastąpi.
Nie marginalizuję wyniku meczu, perspektyw awansu naszej drużyny do kolejnej rundy rozgrywek ani tym bardziej emocji, którymi żyją i jeszcze przez wiele miesięcy żyć będą kibice. Zwłaszcza, że sportowa rywalizacja z Rosją, a wcześniej ZSRR, zawsze miała dla nas większe niż tylko sportowe znaczenie. Była odreagowaniem za rzeź warszawskiej Pragi, zabory i powojenną okupację. Ale nie spodziewam się, że nasza – daj Boże – wygrana na boisku w jakikolwiek sposób wzmocni naszą pozycję w relacjach z ciągle próbującym nas zdominować i zmarginalizować sąsiadem ze wschodu. Może chwilowo polepszyć nam samopoczucie, ale przecież nie wpłynie na poprawę naszego bezpieczeństwa, wzrost eksportu ani na zmniejszenie cen, które musimy płacić za rosyjski gaz – prawie dwukrotnie wyższych od tych, które płacą Brytyjczycy czy Niemcy.
Podobnie ewentualna przegrana – oby nie – z rosyjską Sborną nie byłaby dla nas żadnym końcem świata. Pewnie oznaczałaby pożegnanie się naszej drużyny z piłkarskim turniejem, depresję wśród najbardziej zagorzałych kibiców, spadek zainteresowania dalszą częścią rozgrywek, zmniejszenie wpływów z reklam, wuwuzeli i innych gadżetów. Wynik meczu – choć to irracjonalne – będzie miał także wpływ na notowania rządu. Ale nie będzie miał przełożenia na poziom rosyjskiego imperializmu wobec nas, bo o nim nie decydują zwykli obywatele, tylko chłodno kalkulujący funkcjonariusze tamtejszego aparatu władzy. Dla nich zaś większe znaczenie niż wygrana lub przegrana na boisku będzie mieć to, co się wydarzy na ulicach Warszawy przed meczem i bezpośrednio po nim.
Rosyjska propaganda na pewno nie przepuści żadnej okazji, aby przedstawić Polaków jako niebezpiecznych rusofobów i wezwać swój naród do zwarcia szeregów wokół jedynego przywódcy, wobec którego opór właśnie narasta. Tamtejszy aparat wszelkimi sposobami nie chce dopuścić, aby tego samego dnia, co w Warszawie i z tej samej okazji, odbył się przemarsz w Moskwie, bo odbiera go jako antyputinowski. Formalnie okazją do marszu jest bowiem Dzień Rosji, ustanowiony na pamiątkę wyjścia tego kraju ze struktur ZSRR 12 czerwca 1990 r. Z tych samych struktur, w których obecny prezydent Rosji był ważnym funkcjonariuszem i do których odrodzenia wyraźnie dąży. Przejawem dalekosiężnej mądrości byłoby zatem z naszej strony stanięcie na czele tego „antyputinowskiego” marszu z hasłami pełnej demokratyzacji Rosji, którą od choćby i ukraińskiej demokracji dzieli przecież cała epoka. To byłaby prawdziwa wygrana dla Polski.
Mimo nagromadzenia emocji, wszystko, co dzieje się na stadionach, to jednak tylko igrzyska. Nie lekceważę igrzysk, bo każde społeczeństwo potrzebuje tej atmosfery święta, chwilowego zapomnienia o codziennych problemach i ludycznego patriotyzmu wyrażającego się w noszeniu fikuśnych czapek i szalików w barwach narodowych, malowaniu twarzy, ozdabianiu samochodów nausznikami na lusterka i chorągiewkami na dachach. Ale o przyszłości Polski bardziej niż skuteczność drużyny piłkarskiej i żywiołowość kibiców zdecyduje nasza demografia, gospodarka, kultura, świadomość narodowa, jedność, siła armii i niepodległość elit politycznych. Dbałość o te wartości będzie sprawdzianem naszego patriotyzmu, kiedy zakończą się igrzyska.
opr. aś/aś