Nie tylko w piłce nożnej Czesi nas biją na głowę. Ale również w przywracaniu normalności po latach komunistycznego zniewolenia
"Idziemy" nr 26/2012
Nie tylko w piłce nożnej Czesi nas biją na głowę. Ale również w przywracaniu normalności po latach komunistycznego zniewolenia. Może warto zatem skorzystać z doświadczeń naszych południowych sąsiadów – jak to określił 15 czerwca premier Donald Tusk – „odłączaniu tej niezdrowej, finansowej pępowiny państwa od Kościoła”. A swoją drogą już samo odwołanie się premiera do haseł lewackiej „Manify” wiele mówi o poziomie dyskusji na temat relacji państwo-Kościół. Pan premier przy okazji głosowania nad projektami likwidacji tzw. „Funduszu kościelnego” pozwolił sobie na kilka stwierdzeń stawiających Kościoły i związki wyznaniowe pod ścianą.
Strona rządowa od początku forsuje projekt likwidacji tzw. „Funduszu kościelnego” w zamian za możliwość przekazywania 0,3 proc. swojego osobistego podatku na wskazaną wspólnotę religijną. Strona kościelna oczekiwała odpisu analogicznego, jak w przypadku organizacji pożytku publicznego, czyli 1 proc. Gotowa była jednak przystać na odpis 0,6 proc. – czyli najniższy spośród krajów Unii, w których jest on stosowany. Zadeklarowała, że w przypadku zebrania z odpisu sumy przekraczającej dotychczasowe świadczenia, będzie zwracać ową nadwyżkę do budżetu. Stanowisko rządu dotyczące 0,3 proc. pozostaje jednak niezmienne i kolejne rundy negocjacji kończą się niczym. Sekretarz Konferencji Episkopatu Polski bp Wojciech Polak stwierdził, że rząd zapomniał, czym są negocjacje i stosuje dyktat. Atmosferę dyktatu pogłębił premier Tusk, który 15 czerwca w parlamencie zapowiedział, że: „jeśli strona kościelna nie zaakceptuje propozycji rządowych, to Sejm będzie musiał rozstrzygnąć dylemat, czy finansowe relacje państwo-Kościół wymagają zmiany Konstytucji, zmiany zapisów konkordatowych, czy też rząd i parlament mogą forsować pewne rozwiązania bez pełnej akceptacji strony kościelnej”.
W tym kontekście warto postawić pytanie o słuszność założeń strony kościelnej w strategii negocjacyjnej. Odwoływanie się do przykładu węgierskiego, gdzie Kościoły uzyskały 1 proc. podatku, jest o tyle nieuzasadnione, o ile premier Victor Orban i jego rząd różnią się od premiera Tuska i jego ekipy, zwłaszcza w podejściu do wartości religijnych i narodowych. A Hiszpania czy Włochy, gdzie również stosowany jest odpis podatkowy, miały zupełnie inną historię. Tam nie chodzi o zadośćuczynienie za państwową grabież, ale o faktyczne dotowanie działalności prowadzonej przez Kościoły. Dlatego najbliższy nam wydaje się wariant czeski. Argument jednego z prominentnych przedstawicieli strony kościelnej, że: „Polski na to nie stać”, jest przedwczesną kapitulacją.
Bo co zrobili Czesi? Postanowili definitywnie rozliczyć się z Kościołami z zagrabionego majątku. Większość zostanie zwrócona w naturze. Za nieruchomości niemożliwe do zwrotu państwo wypłaci odszkodowanie w wysokości prawie 2,5 mld euro w ratach przez 30 lat. Środki na ten cel będą pochodzić z oszczędności budżetowych i z ograniczania biurokracji. Proste i genialne! Zaletą tego rozwiązania jest sprawiedliwość i klarowność.
Tymczasem proponowane u nas rozwiązanie zamiast odwołania się do sprawiedliwości, daje okazję do bajdurzenia o „finansowaniu Kościoła przez państwo”. To „finansowanie” ciągle będzie okazją do populistycznych ataków w mediach i do politykierskich licytacji. A na dodatek, już dzisiaj niektórzy ogłaszają, że „odpis” będzie rodzajem plebiscytu za lub przeciwko Kościołowi. Ma nawet wymusić dostosowanie nauczania Kościoła w kwestiach moralnych do oczekiwań podatników. Czy naprawdę chcemy brać udział w tym „konkursie piękności”, niezależnie od wysokości odpisu?
opr. aś/aś