Dalsze milczenie i bierność katolickich owieczek byłyby zdradą tych, którzy często samotnie trwają w obronie najświętszych wartości, płacąc za to wielką cenę
"Idziemy" nr 33/2014
Dalsze milczenie i bierność katolickich owieczek byłyby zdradą tych, którzy często samotnie trwają w obronie najświętszych wartości, płacąc za to wielką cenę
Może wskazania abp. Józefa Michalika w sprawie głosowania w wyborach trzeba w końcu potraktować poważnie, chociaż od ich wypowiedzenia minęło wiele lat, a ich autorowi przez te lata nie szczędzono krytyki ze strony „postępowych” mediów i sił politycznych? Przed pierwszymi w pełni wolnymi wyborami do parlamentu we wrześniu 1993 roku abp Michalik mówił: „Katolik ma obowiązek głosować na katolika, chrześcijanin na chrześcijanina, muzułmanin na muzułmanina, Żyd na Żyda, mason na masona, komunista na komunistę; każdy niech głosuje na własne sumienie”. Co w tym złego? W demokracji każdy ma prawo wspierać tych kandydatów, którzy najpełniej reprezentują bliski mu świat wartości. Skąd zatem to rytualne oburzenie, gdy katolicki arcybiskup mówi, żeby każdy głosował na swoich? Najpewniej ze strachu, że gdyby katolicy pokazali swoją prawdziwą siłę, wtedy niemożliwe byłyby rządy mniejszości.
Skutków dyktatury mniejszości właśnie teraz boleśnie doświadczamy w Polsce. Zwolnienie prof. Chazana przez Hannę Gronkiewicz-Waltz (PO) z funkcji dyrektora Szpitala Św. Rodziny w Warszawie jest pozbawieniem tysięcy kobiet najlepszej opieki lekarskiej tylko po to, aby jedna pani, która chce dokonać aborcji mogła to zrobić w każdym warszawskim szpitalu! W ubiegłym tygodniu dyrektor Teatru Nowego w Łodzi Zdzisław Jaskuła zwolnił z pracy aktora Marka Cichuckiego, który odmówił udziału w happeningu na rzecz „Golgoty Picnic”, określając publicznie ten utwór jako bełkot. Ale najbardziej bulwersujące są słowa, które aktor miał usłyszeć od dyrektora na pożegnanie: „Chazan w teatrze jest mi niepotrzebny”. Tak oto prof. Chazan staje się symbolem wszystkich ludzi sumienia, którzy stają się „niepotrzebni” w szpitalach, teatrach, szkołach, urzędach, mediach i wszędzie tam, gdzie mogliby być świadkami, że nie wszystko jest relatywne; że istnieją świętości, których deptać nie wolno.
Jak do tego doszło w kraju, gdzie prawie 90 proc. obywateli deklaruje się jako katolicy? Zaczęło się niewinnie i „demokratycznie”, od wmówienia Polakom, że ich wiara jest sprawą prywatną i we wszystkim, co dotyczy spraw publicznych, należy ją odwieszać na wieszak jak płaszcz. W to miejsce doktrynerzy relatywizmu do kategorii spraw publicznych awansowali seks, a do roli autorytetów moralnych wynieśli skandalistów wyzwolonych ze wszystkiego – nade wszystko od jakichkolwiek zahamowań moralnych. W ten sposób już nie tylko wiara, ale i ludzie konsekwentnie wierzący zaczęli być zawadą przez sam fakt, że nie chcą uczestniczyć w złu. Bo w samej odmowie udziału w złu zawiera się jego moralna ocena, której aktywiści dyktatury relatywizmu kategorycznie sobie nie życzą. To tłumaczy, dlaczego dyktatura relatywizmu, jak każda inna, odpowiada represjami na wszystko, co jej się opiera.
Czy wobec nowej dyktatury Kościół powinien znowu, jak w czasach komunistycznego zniewolenia, otwierać swoje podwoje dla niepokornych artystów, aby dać im możliwość istnienia i przetrwania, zanim powróci wolność? To też. Ale lepiej, aby katolicy wrócili do cytowanych na początku słów abp. Michalika i przestali być milczącą większością? Ostatnio do czegoś takiego wręcz prowokował w Polsacie News red. Marek Kacprzak. Prowadząc rozmowę ze mną na temat klauzuli sumienia, powiedział mniej więcej tak: „Prawo jest takie, jakie jest i trzeba go przestrzegać. A Kościół zamiast wzywać do nieprzestrzegania prawa w imię klauzuli sumienia, powinien spróbować wygrać wybory, i wtedy będzie mógł zmienić prawo”. Zatem do dzieła!
Zaznaczam, że chociaż jestem księdzem, to nie marzy mi się państwo teokratyczne, ani nie wierzę w możliwość zbudowania raju na ziemi. Nie widzę także potrzeby istnienia partii politycznej wprost afiliowanej przy Kościele. Widzę jednak konieczność większej aktywności konsekwentnych katolików w polityce. Dla dobra człowieka, Ojczyzny i Kościoła, każdy kto wierzy, że katolicki system wartości wnosi coś pozytywnego w życie społeczne, powinien głosować na sprawdzonego katolika. Ostatnie wybory do europarlamentu pokazały, że możemy być w tym skuteczni. Dzięki świadomemu poparciu katolików znany z naszych łamów Marek Jurek uzyskał mandat, wyprzedzając wielu kandydatów umieszczonych wyżej od niego na liście wyborczej. Takich „Marków Jurków” potrzebujemy dzisiaj dużo więcej wszędzie tam, gdzie tworzy się prawo. Trzeba ich tylko odnaleźć i wesprzeć.
Nie dajmy się zamknąć ze swoją wiarą w kojcu „prywatności”. Dalsze milczenie i bierność katolickich owieczek byłyby zdradą tych, którzy często samotnie trwają w obronie najświętszych wartości, płacąc za to wielką cenę.
opr. aś/aś