Szkoda, że papież Franciszek tego nie widział. Obraz polskiej młodzieży zasłuchanej i zapatrzonej w weteranów spod Monte Cassino wzruszyłby go pewnie tak samo jak mnie.
Szkoda, że papież Franciszek tego nie widział. Obraz polskiej młodzieży zasłuchanej i zapatrzonej w weteranów spod Monte Cassino wzruszyłby go pewnie tak samo jak mnie. Przed trzema laty w Krakowie Franciszek apelował przecież do młodych ludzi, żeby rozmawiali z dziadkami. Kto pomyślał, że wezmą to sobie do serca aż tak głęboko!
Nawet najmłodsi weterani tamtej bitwy liczą sobie po prawie sto lat. Są pokoleniem dziadków i pradziadków. Niedługo już pewnie będzie nam dane cieszyć się ich obecnością podczas kolejnych rocznic i słuchać ich wspomnień. Kiedy ruszali do szturmu na niezdobytą przez aliantów górę, wielu z nich nie miało dwudziestu lat. To podobnie jak harcerze, którzy przejechali tysiące kilometrów, aby w 75. rocznicę bitwy o Monte Cassino zaciągnąć wartę nad grobami tych, którzy w niej polegli. I aby spotkać się z tymi, którzy przeżyli.
Dzisiejsi weterani dołączyli do armii Andersa w nadziei, że przyczynią się do wyzwolenia ojczyzny i wrócą do domów. Ale stało się inaczej. Wielu z tych, którzy w maju 1944 r. poszli do szturmu na Monte Cassino, już wiedziało, że zostali przez zachodnich aliantów zdradzeni. Ich domy, podobnie jak całe nasze Kresy Wschodnie, miały przypaść ZSRR. Zgodzili się na to najpierw Brytyjczycy już podczas konferencji w Teheranie na przełomie listopada i grudnia 1943 r., a za nimi również Amerykanie. Podczas uroczystości patriotycznych 3 maja – zaledwie półtora tygodnia przed bitwą – Melchior Wańkowicz w swoim wystąpieniu przywołał przemówienie Winstona Churchilla w brytyjskim parlamencie z 22 lutego 1944 r., z którego wynikało wprost, że Wielka Brytania nie czuje się zobowiązana do lojalności wobec Polski.
Niektórzy z dowódców, w tym również gen. Władysław Anders, starali nie mówić o tym żołnierzom, aby ci nie tracili ducha. – Nam nikt o tym nie powiedział – mówi płk Bernard Zdzisław Skarbek, służący wówczas w 3 Dywizji Strzelców Karpackich, owianej legendą obrońców Tobruku. Inni postanowili nic nie ukrywać. – Myśmy się dowiedzieli od dowódcy jeszcze przed bitwą – przyznaje płk Otton Hulacki, wówczas podchorąży z 6 Pułku Pancernego im. Dzieci Lwowskich. Również od dowódcy o zdradzie aliantów dowiedział się por. Edward Moczulski, w tamtych dniach żołnierz 7 pułku artylerii przeciwpancernej. Mimo to poszli. Ale nie po to bili się z Niemcami, aby „walczyć o zmianę okupanta”, jak napisze potem w rozkazie dowódca 5 Kresowej Dywizji Piechoty gen. Nikodem Sulik.
Dlaczego więc poszli? Minister Jan Józef Kasprzyk przywołał jako odpowiedź słowa jednego z uczestników tamtej kampanii, poety Mariana Hemara: „I po coście się bili – potrząsali głową. A żołnierz odpowiedział: Bośmy dali słowo. A jesteśmy z takiego narodu, co słowa – Choćby zdechł – nie złamie. Szczeźnie, a dochowa”. Do tego samego etosu nawiązywał również inny uczestnik bitwy, Feliks Konarski, autor tekstu pieśni „Czerwone maki”, pisząc o tych, którzy „poszli za honor się bić”, i o krzyżach znaczących miejsce, gdzie „Polak z honorem brał ślub”.
Jest coś niezwykłego w tych stareńkich już dzisiaj ludziach, dla których słowa „Bóg, Honor i Ojczyzna” nie były frazesem. Nawet wówczas, gdy na świecie pozostał im już tylko Bóg i honor, a ojczyznę mogli zachować tylko w sercu! Z tych ludzi, którzy przeszli przez zdradę polityków i piekło wojny, utracili w bitwie kolegów, przyjęli absolucję na wypadek śmierci i sami patrzyli jej w oczy, emanuje dzisiaj nieziemski pokój i dobroć. – Cały gniew, który był we mnie, pozostawiłem tam, podczas tej straszliwej bitwy – mówi płk Hulacki. Dziękuje Bogu za każdy dzień z tych 75 lat, jakie dane mu jest przeżyć od bitwy. Modli się za kolegów i martwi się o Polskę. Podobnie mówi płk. prof. Wojciech Narębski, staruszek o czystym i pełnym ufności spojrzeniu dziecka. Nie ma w nich nic z roszczeniowości i kombatanctwa. Są autentyczni w swojej miłości do Boga, do Polski i do ludzi.
Młodzież to wyczuwa. Ta młodzież, która nie znajduje często oparcia w rodzicach, nauczycielach, a nawet w księżach, szuka prawdziwych autorytetów, wewnętrznie spójnych i heroicznie bezinteresownych. Dlatego naszych bohaterów spod Monte Cassino polscy harcerze wprost nosili na rękach, traktowali jak żywe relikwie i chłonęli każde ich słowo. Młodzież chce słuchać takich „Dziadków”. A póki mamy taką młodzież, jeszcze Polska nie zginęła! Obyśmy tej młodzieży nie zmarnowali.
"Idziemy" nr 21/2019
opr. ac/ac