Dostaliśmy odroczkę

Kościół w Polsce ma przed sobą czas wielkiej próby. Niezależnie od zmian na szczytach władzy, tylko zakorzenienie w Bogu i wśród ludzi może nas uratować. Może nas uratować w świecie i przed Bogiem.

Kościół w Polsce ma przed sobą czas wielkiej próby. Niezależnie od zmian na szczytach władzy, tylko zakorzenienie w Bogu i wśród ludzi może nas uratować. Może nas uratować w świecie i przed Bogiem.

Ocalona przez Polaków z Holokaustu młoda Żydówka Hania w filmie Michała Szczerbica „Sprawiedliwy” przejeżdża do naszego kraju, aby dopełnić rozliczeń z przeszłością. Od swoich polskich wybawców żąda, aby przyjęli najwyższe odznaczenie Instytutu Yad Vashem, choć oni wcale tego nie chcą.

Hania jest początkowo bardzo szorstka, również wobec wybawców. Maskuje swoją kobiecość, utrzymuje dystans. Nie kieruje się sentymentami ani wdzięcznością, nie budzi sympatii – raczej współczucie. Można to po części tłumaczyć traumą z dzieciństwa. Ale nie do końca. Jest przecież wśród ludzi, którzy dla niej narażali życie, wśród przyjaciół, których poznała w biedzie. Minęło kilkanaście lat, jak wojna się skończyła. Ale dziewczyna myśli inaczej. Jest zresztą w tym wyrazicielką poczucia wszystkich Żydów. Dla nich wojna skończy się dopiero wtedy – mówi Hania – gdy wszyscy zbrodniarze zostaną ukarani, a wszyscy sprawiedliwi nagrodzeni.

Żydzi do dzisiaj po całym świecie bezwzględnie ściągają tych, którzy są winni zbrodni na ludności żydowskiej. Nie baczą na ich wiek, miejsce pobytu czy obywatelstwo. Służby specjalne Izraela nieraz potrafiły porwać zbrodniarza w obcym kraju i wywieźć, aby go osądzić, ryzykując dyplomatyczne konflikty. A jednocześnie Instytut Yad Vashem nie przestaje odznaczać tych, którzy ratowali Żydów w czasach Zagłady. Często pośmiertne odznaczenia odbierają tylko rodziny Sprawiedliwych. Ale to musi się dokonać, aby wojna sprzed prawie wieku definitywnie się zakończyła.

Takiej postawy nam dzisiaj brakuje. Przypominam o tym w 30. rocznicę Magdalenki, okrągłego stołu i częściowo wolnych wyborów. Jednym z aksjomatów tamtych rozmów między przedstawicielami komunistycznej dyktatury reprezentantami „strony społecznej” było odstąpienie od rozliczeń historyczno-moralnych. Ten aksjomat, zawarty w ideologii George’a Sorosa, polscy komuniści i ich tajni współpracownicy przyjęli z radością. Uznali go za fundament III RP. Dlatego tamta wojna jest u nas wciąż niezakończona. I nie zakończy się, dopóki zbrodniarze, choćby pośmiertnie, nie zostaną potępieni, a prawdziwym bohaterom nie oddamy szacunku.

Kolejną odsłoną tej wojny były ostatnie wybory do Europarlamentu. To, co je poprzedzało, nie było zwykłą kampanią, ale bezpardonową walką na śmierć i życie. Jedynym powszechnie znanym punktem programu opozycji było: „Odsunąć PiS od władzy”. Stawką w wyborach była nie tylko liczba miejsc w europarlamencie i wysokie apanaże, ale przetrwanie Koalicji Europejskiej i jej liderów. Co bardziej szczwani celebryci po wygranej prawicy zaczęli sygnalizować zmianę frontu. Pewnie zrozumieli, że ta władza może mieć przed sobą jeszcze kolejną kadencję i trzeba zacząć się z nią układać.

Dla Kościoła w Polsce wygrana PiS oznacza ni mniej, ni więcej, tylko odroczkę. Gdyby wygrała opozycja, wówczas antyreligijny walec przejechałby po nas już teraz. Pokazuje to polityka władz Warszawy, Gdańska, Poznania i innych miast, gdzie PO i jej koalicjanci zdobyli większość. Nieprzypadkowo też akurat przed samymi wyborami zaserwowano nam film braci Sekielskich o pedofilii w Kościele. Opozycyjni politycy i komentatorzy nie kryli nadziei, że pogrążenie Kościoła przyczyni się do zmiany wyniku wyborów. Jak na ironię, właśnie w tę niedzielę, kiedy już obowiązywała cisza wyborcza, episkopat kazał czytać w kościołach list, w którym obficie cytował kampanijny film Sekielskich.

Społeczeństwo wykazało się odpornością na propagandę. Głosując na prawicę, w jakiejś mierze wystąpiło w obronie Kościoła. Prezes Jarosław Kaczyński, wyczuwając nastroje społeczne, tuż przed wyborami wystąpił przecież jako obrońca Kościoła. Za tę obronę przyjdzie nam kiedyś słono zapłacić.

Odroczkę, którą nam dał Bóg i elektorat, musimy dobrze wykorzystać. Nie na polityczne flirty, choć zwolenników flirtów z PiS i z PO jest w Radzie Stałej Konferencji Episkopatu Polski mniej więcej po równo. Ci drudzy są tylko bardziej radykalni. Ale musimy tę chwilę wykorzystać, aby zejść do „zwykłych ludzi”. To musi być czas pracy nad wiarą ludu, faktycznie nowej ewangelizacji, o której tak wiele się mówi. I tylko mówi. Musimy dać Bogu i ludziom świadectwo bezinteresownej służby i pokory. I musimy się ciągle oczyszczać, nie czekając, aż ktoś nas do tego przymusi.

Kościół w Polsce ma przed sobą czas wielkiej próby. Niezależnie od zmian na szczytach władzy, tylko zakorzenienie w Bogu i wśród ludzi może nas uratować. Może nas uratować w świecie i przed Bogiem.

"Idziemy" nr 23/2019

opr. ac/ac

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama