W polityce trzeba umieć rozróżnić to, co jest spektaklem dla publiczności od tego, co dzieje się za kulisami
Czasem dzieją się rzeczy dziwne. Jak choćby to, że przed pięciu laty pewien współpracownik Leszka Balcerowicza okazał się tak bystrym organizatorem, iż w parę miesięcy założył partię, która stała się trzecią siłą w polskim parlamencie. A równocześnie ten sam człowiek nie potrafił sklecić dwóch zdań bez merytorycznej wpadki. Wcześniej „cudownym dzieckiem” polskiej polityki miał być producent napojów wyskokowych z Biłgoraju, któremu sąd darował karę za „nieścisłości” w rozliczeniach podatkowych ze względu na jego filozoficzne wykształcenie. Miał być na tyle sprawnym organizatorem, że utworzył ruch społeczny, który również stał się trzecią siłą polityczną w Polsce. Nawet do utworzenia największej obecnie partii opozycyjnej przyznawali się po latach inni ludzie niż ci, którzy stanęli na jej czele. Jednak to nie oni byli na końcu sprawczego łańcucha. Podobnie jak ktoś rejestruje firmę „na słupa”, tak można „na słupa” stworzyć partię lub ruch społeczny. Prawdziwi decydenci, którzy mają wpływ na politykę i na kierunki przemian społeczno-kulturowych, rzadko osobiście startują w wyborach. Dla nich politycy, to jedynie „zderzaki”.
Najważniejsze sprawy dzieją się za kulisami politycznego przedstawienia. W aktualnym numerze „Idziemy”, ceniony analityk polskiego życia publicznego, dr Józef Orzeł, w rozmowie z Moniką Odrobińską, ujawnia wiele spraw powszechnie nieznanych. Mówi m.in.: kto miał wpływ na skład delegacji ze strony solidarnościowej przy Okrągłym Stole. Dla wielu może to być jeszcze zaskoczeniem. Podobnie, jak do wielu wciąż nie dociera, kto jest ostatecznym autorem tzw. „Planu Balcerowicza”, ani kto i w jakich okolicznościach wynegocjował układ: „Wasz prezydent, nasz premier”. A przecież to wiedza ogólnie dostępna, która wynika nie z teorii spiskowych, tylko z uważnej lektury wydań „Rzeczpospolitej” i „Gazety Wyborczej” sprzed lat. Nazywanie czegoś „teorią spiskową” jest sprytną taktyką tzw. „zohydzania” treści i osób, z którymi nie chce się podejmować dyskusji. Bo po co nadawać rozgłos czemuś, co lepiej jest zohydzić i ośmieszyć? Dzisiaj, nawet w Kościele, pewnie z obawy przed posądzeniami o hołdowanie spiskowym teoriom, prawie nie mówi się np. o działalności masonerii i innych tajnych stowarzyszeń. W pewnym momencie zmieniono nawet treść modlitwy św. o. Maksymiliana Kolbego: „O Maryjo bez grzechu pierworodnego poczęta...”, wykreślając z niej wzmiankę o masonach. A tymczasem masoneria i inne tajne stowarzyszenia działają i zyskują wpływy.
Warto przemyśleć to, o czym w tym numerze „Idziemy” pisze z Portugalii Marcin Zatyka. Według tamtejszej prasy bracia lożowi są aktywni w prawie wszystkich klubach parlamentarnych. W kwestiach dla nich ważnych zawsze głosują zgodnie, niezależnie od barw partyjnych. Chodzi zazwyczaj o sprawy światopoglądowo-kulturowe, jak aborcja, eutanazja, „małżeństwa” homoseksualne, wielokulturowość i wszystko inne, co prowadzi do rozmywania świata wartości i do nieodwracalnych zmian cywilizacyjnych. To dlatego walec zmian cywilizacyjnych w europejskich demokracjach idzie do przodu nawet pod rządami tzw. prawicy, która nigdy nie cofa tego, co w prawodawstwie przepchnęła tzw. lewica.
W strukturach Unii Europejskiej stowarzyszenia wolnomularskie i wolnomyślicielskie mają już takie samo umocowanie jak Komisja Episkopatów Unii Europejskiej. Są jednak bardziej skuteczne w osiąganiu swoich celów. W Portugalii, Hiszpanii, Włoszech, a nawet Francji coraz mocniej słychać głosy wzywające do ujawnienia członków tajnych stowarzyszeń, którzy pełnią ważne funkcje publiczne. Formalnie obowiązuje to już we Włoszech. Ostatnio głosy takie pojawiły się również w Chorwacji, po ujawnieniu, że tamtejszy prokurator generalny Dražen Jelenić jest masonem i mógł wpływać na procesy sądowe swoich lożowych braci. Może już pora, żeby presja na ujawnienie tych, którzy zakulisowo wpływają na politykę pojawiła się i u nas. Wtedy głosowanie przy urnach przestałoby być grą w ciuciubabkę.
opr. mg/mg