Komentując ostatnią wypowiedź Donalda Tuska na temat aborcji, trzeba zwrócić uwagę na jej szerszy kontekst niż tylko zapowiedź gwałtownego skrętu Platformy Obywatelskiej w lewo
Szczególnym paradoksem jest fakt, że ów skręt ogłasza formacja mieniąca się dotąd liberalną i chadecką. Bo jak z tymi wartościami pogodzić groźbę Tuska, że „będzie bezwzględnie egzekwował swoją pozycję w Platformie w czasie kształtowania list do parlamentu” przed nadchodzącymi wyborami, tak że nie ma szans znaleźć się na tych listach nikt, kto nie będzie popierał całkowitej legalizacji aborcji do 12 tygodnia od poczęcia dziecka?
Wypowiedź taka padła podczas tegorocznego Campusu Polska Przyszłości. Wywołała zaskoczenie i konsternację w szeregach konserwatystów w PO i wśród jej konserwatywnych wyborców. Nie tylko Joanna Fabisiak, ale także wielu innych polityków PO, którzy byli wcześniej sekowani za popieranie prawa człowieka do życia od poczęcia do naturalnej śmierci, nadzieję na powrót do „normalności” wiązało z powrotem Donalda Tuska na fotel przewodniczącego. Rzeczywistość boleśnie zweryfikowała te nadzieje. Podobnie w kłopocie znaleźli się katolicy, którzy głosując na Platformę, uzasadniali to poparciem dla tej niewielkiej frakcji w PO, która nie bez trudności starała się ocalić obecność chadeckich wartości tej partii. Wśród tych zakłopotanych zapowiedzią rygorystycznej selekcji kandydatów na parlamentarzystów pod kątem ich wsparcia dla legalnej aborcji są – mam nadzieję – także niektórzy duchowni.
Donald Tusk znany jest nie od dzisiaj ze swojego antyklerykalizmu. Taki był od zawsze. Potrafił jednak schować swoje fobie do kieszeni, kiedy było to w jego politycznym interesie. Tak było chociażby z osławionym ślubem kościelnym przed wyborami prezydenckimi w roku 2005. W imię uczciwości trzeba dodać, że takich politycznie skalkulowanych aktów „religijności” było w polskim życiu publicznym więcej. I nie tylko wśród przedstawicieli tej partii. Jednakże nawet potem Tuskowi przy różnych okazjach „wyrywały się” zdania w rodzaju: „nie będę klękał przed księdzem”, chociaż nikt – mam nadzieję – aż takiego upokorzenia od niego nie oczekiwał. O księżach Tusk nie zapomniał także na ostatnim Campusie, gdy wyrokował: „Aborcja jest decyzją kobiety, a nie księdza, prokuratora, policjanta czy działacza partyjnego”. Jeśli o kimś w tej wyliczance zapomniał, to tylko o… ojcu dziecka.
Dlaczego jednak Tusk właśnie teraz wystąpił jako bezwzględnie egzekwujący poparcie dla aborcji? Po pierwsze dlatego, że w PO trwa rywalizacja o przywództwo między nim i jeszcze bardziej lewicowym Rafałem Trzaskowskim. Tusk był tylko gościem na Campusie organizowanym przez środowisko Trzaskowskiego. Będąc niejako na jego terenie, chciał swoim radykalizmem ten teren „odwojować”. Z pewnością nie zapomniał, jak podczas spotkania na Uniwersytecie Warszawskim 3 maja 2019 r. dał się przyćmić Leszkowi Jażdżewskiemu. Teraz postarał się nie dopuścić, aby ktoś „skradł mu show”. I faktycznie, mówi się głównie o nim.
Wyciagnięcie aborcji jako głównej osi sporu w Polsce ma także drugie dno. Politycy nie od dzisiaj starają się dzielić społeczeństwo jak tort na przypisane do nich kawałki. Dbają, aby podziały były głębokie, prawie nieprzekraczalne, żeby w ten sposób zabezpieczyć się przed odpływem elektoratu do konkurencyjnego obozu. Dlatego na oś sporu i podziału wybierają sprawy budzące wielkie społeczne emocje. Jeszcze przed kilku laty osią sporu było podejście do katastrofy smoleńskiej, później „obrona demokracji” i Konstytucji, wreszcie sprawa dzikiej prywatyzacji, 500+ i innych świadczeń socjalnych.
W sytuacji spowodowanej pandemią COVID-19, a jeszcze bardziej rosyjską napaścią na Ukrainę świat, a z nim Europa, pogrąża się w chaosie i kryzysie. Nie ma mądrych, którzy wskazaliby dobrą i pewną drogę wyjścia z trudności, które są przed nami. Stąd rywalizacja na programy ratowania gospodarki i zapewnienia bezpieczeństwa państwu – co jest rzekomo specjalnością PO – jest aktualnie dla tej partii wyjątkowo niewygodna. Bo takiego programu PO zwyczajnie nie ma! Kiedy nie ma sposobu, jak zapewnić ludziom chleb i „ciepłą wodę w kranie”, to sięga się po igrzyska. Deklaracja Tuska jest więc rozpaczliwym „chwytaniem się brzytwy”. Odsłania nie tylko aksjologiczną, ale również programową pustkę jego aspirującej do władzy partii.