Czy grozi nam wojna nuklearna?

Franciszek kładzie wielki nacisk na kontrolę i rozbrojenie atomowe, bo zdaje sobie sprawę, że skutki użycia broni masowego rażenia grożą zagładą olbrzymiej liczby ludzi lub nawet całej ludzkości.

Papież Franciszek najwyraźniej jest zaniepokojony nie tylko trzecią wojną światową „w kawałkach”, która toczy się dzisiaj w różnych częściach świata, ale również widmem wojny nuklearnej. W czasie lotu z Rzymu do Santiago w Chile papież Franciszek podarował 70 dziennikarzom, którzy towarzyszyli mu w podróży, zdjęcie zrobione w Nagasaki po wybuchu bomby atomowej w 1945 r. Jak sam wyjaśnił, znalazł tę fotografię przypadkiem, ale był tak wzruszony widokiem dziecka z młodszym braciszkiem na plecach, które czeka w kolejce do krematorium w Nagasaki, że postanowił je wydrukować i podzielić się nim z innymi. „Taki obraz porusza bardziej niż tysiąc słów” – powiedział Papież. Zapytany następnie, czy boi się wojny nuklearnej, odpowiedział: „Tak, naprawdę się boję, gdyż jesteśmy «na granicy». Wystarczy jakiś wypadek, aby rozpętała się wojna. (...) Musimy więc zniszczyć broń i pracować na rzecz rozbrojenia nuklearnego”. W. R.

Każdego roku 1 stycznia Kościół obchodzi Światowy Dzień Pokoju i z tej okazji papieże przygotowują specjalne orędzie. W tym roku przed Dniem Pokoju papież Franciszek postanowił wydrukować również bardzo smutny obrazek, aby ukazać cały absurd i nieludzkie oblicze wojny. To dramatyczna fotografia, którą wykonał Amerykanin Joseph Roger O’Donnell w 1945 r. po bombardowaniu atomowym w Nagasaki. Przedstawia ona chłopca dźwigającego na plecach swojego malutkiego brata, który stracił życie w wyniku wybuchu bomby atomowej. Czeka na swoją kolej, aby skremować martwe ciało braciszka. Na drugiej stronie obrazka zapisane są słowa: „... il frutto della guerra” (owoc wojny) i podpis: Franciscus (Franciszek). Pod spodem po hiszpańsku Papież dodał zdanie: „Smutek, rozpacz dziecka są wyrażone tylko w jego geście przygryzania warg, z których wypływa krew”. Trudno o bardziej zdecydowany sprzeciw wobec wojny, szczególnie tej nuklearnej, która potencjalnie może spowodować wiele ofiar ludzkich, gigantyczne straty materialne, a nawet zniszczenie naszej planety.

Ostrzeżenie przed wojną nuklearną

Franciszek najwyraźniej jest zaniepokojony nie tylko trzecią wojną światową „w kawałkach”, która toczy się dzisiaj w różnych częściach świata, ale również widmem wojny nuklearnej. Dał temu wyraz 8 stycznia br. podczas dorocznego spotkania z korpusem dyplomatycznym akredytowanym przy Stolicy Apostolskiej, kiedy powiedział m.in.: – Ze swojej strony Stolica Apostolska podpisała i ratyfikowała – również w imieniu i na rzecz Państwa Watykańskiego – traktat o zakazie broni jądrowej, w perspektywie sformułowanej przez św. Jana XXIII w „Pacem in terris”, zgodnie z którą „sprawiedliwość, rozum i poczucie ludzkiej godności domagają się usilnie zaprzestania współzawodnictwa w rozbudowie potencjału wojennego, równoczesnej redukcji uzbrojenia poszczególnych państw i zakazu używania broni atomowej”. Istotnie, „jest rzeczą niemal nie do wiary, żeby istnieli ludzie, którzy mieliby odwagę wziąć na siebie odpowiedzialność za mordy i nieopisane zniszczenia, jakie pociąga za sobą wojna. Nie można jednak zaprzeczyć, że jakieś jedno nieprzewidziane i przypadkowe wydarzenie może rozpalić pożogę wojenną”.

Ofiary bezmyślności

Gdy czytałem słowa św. Jana XXIII o możliwości przypadkowego i nieprzewidzianego wybuchu wojny, również tej atomowej, przyszły mi na myśl wydarzenia z czasów zimnej wojny. W 1983 r. na czele Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego stał Jurij Andropow – jeden z gerontokratów rządzących krajem, który coraz bardziej pogrążał się w kryzysie gospodarczym i społecznym. Rosyjscy przywódcy przygotowywali się do starcia ze Stanami Zjednoczonymi i wszędzie dopatrywali się amerykańskiego zagrożenia. Gdy 1 września na sowieckich radarach pojawił się samolot, który naruszył terytorium ZSRR, jakiś tępy wojskowy zasygnalizował ten fakt przełożonym, a ci, bez przeanalizowania, o jaki samolot chodzi, wydali rozkaz jego zestrzelenia. W krótkim czasie Giennadij Osipowicz podleciał swoim myśliwcem Su-15 do cywilnego samolotu i go zestrzelił. Gdy później pytano pilota, dlaczego nie poinformował przełożonych w bazie, że to boeing, odpowiedział, jak może odpowiedzieć tylko niemyślący wojskowy: „Bo nikt mnie o to nie pytał”. Ofiarami psychozy wojennej padło wtedy 269 niewinnych pasażerów i członków załogi koreańskiego samolotu.

O krok od nuklearnej katastrofy

Kilka tygodni później zdarzył się jeszcze bardziej dramatyczny incydent, którego konsekwencją mógł być wybuch wojny nuklearnej między USA a Związkiem Sowieckim.

Nie doszło do tego, bo w centrum obrony powietrznej Serpukhov-15, położonym w wiosce Kurilowo, ok. 100 km na południe od Moskwy, w którym kontrolowano aktywność wojsk amerykańskich, miał służbę nie tępy żołnierz, bezmyślnie przestrzegający procedur, ale oficer, który rozumnie analizował sytuację. 26 września 1983 r. w środku nocy, gdy na służbie w centrum był ppłk Stanisław Pietrow, na aparatach pojawiły się sygnały alarmowe, co świadczyło o tym, że radary kontrolujące terytorium amerykańskie sygnalizowały wystrzelenie w kierunku ZSRR kilku pocisków termojądrowych – pociski te potrzebowały ok. 25-30 min, by osiągnąć sowieckie terytorium. Zgodnie z procedurą Pietrow powinien natychmiast poinformować władze na Kremlu, które miały niecałe 15 min, by zadecydować, czy zareagować, tzn. czy wystrzelić w odwecie sowieckie pociski w stronę Europy i USA. W ciągu tych kilku minut po alarmie, 15 minut po północy, decydowały się losy naszej planety. Pietrow jednak nie postępował według procedur, bo jako analityk przeczuwał, że to błąd systemu. Poza tym był przekonany, że gdyby Stany Zjednoczone chciały naprawdę zaatakować Związek Sowiecki, nie ograniczyłyby się do wystrzelenia kilku rakiet. Dlatego nie powiedział swoim przełożonym, że aparatura sygnalizowała prawdziwy atak Amerykanów. I w ten sposób uratował świat od nuklearnej katastrofy. Z czasem przełożeni Pietrowa odkryli, że chodziło o błąd aparatury, ale wszystko zostało ukryte i do momentu upadku ZSRR sprawa ta pozostała państwową tajemnicą „top secret”. Nikt nie podziękował Pietrowowi, wręcz przeciwnie – otrzymał ostrzeżenie, że nie postąpił zgodnie z procedurą, a gdy poszedł na emeryturę, nie podniesiono go do rangi pułkownika. Jego historia pozostała tajemnicą i w Rosji prawie nikt nigdy jej nie znał. Postacią ppłk. Pietrowa zainteresowano się za granicą, bo zrozumiano, że ten skromny i nieśmiały emeryt, mieszkający na peryferiach Moskwy, jest prawdziwym dobroczyńcą ludzkości. Zmarł, zapomniany, 19 maja 2017 r. w wieku 78 lat.

Konieczna kontrola i rozbrojenie atomowe

Dziś Franciszek jest zaniepokojony arsenałami broni nuklearnej i kładzie tak wielki nacisk na kontrolę i rozbrojenie atomowe, bo zdaje sobie sprawę, że skutki użycia broni masowego rażenia grożą zagładą olbrzymiej liczby ludzi lub nawet całej ludzkości. Tym bardziej że jest ona również w rękach takich ludzi, jak nieprzewidywalny w swych działaniach dyktator Korei Północnej Kim Dzong Un czy przywódcy Pakistanu, którego armia i służby bezpieczeństwa powiązane są z islamskimi ekstremistami.

A o tym, że nigdy nie można wyeliminować błędu człowieka czy aparatury świadczą nie tylko dawna historia Stanisława Pietrowa, ale również fałszywy alarm na Hawajach. 13 stycznia br. ok. godz. 8 rano mieszkańcy wysp hawajskich otrzymali fałszywy alarm o zbliżającym się ataku rakietowym. Wiadomość została odebrana przez smartfony, a także nadana w telewizji. Kilka minut później władze poinformowały, że było to fałszywe ostrzeżenie. Nie jest jeszcze jasne, w jaki sposób taki błąd mógł się zdarzyć i co spowodowało alarm. Od kiedy stosunki między USA a Koreą Północną są bardzo napięte, Hawaje podjęły wiele kroków przeciwko możliwemu atakowi rakietowemu, gdyż jest to terytorium amerykańskie położone najbliżej Półwyspu Koreańskiego.

opr. ac/ac

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama