Obowiązek wyjaśniania prawdy

Skandal, którego nie ma - o modlitwie ułożonej przez kard. Andre Vingt-Trois, która rzekomo obraża homoseksualistów

W związku z polemikami, które wzbudziła we Francji modlitwa na święto Wniebowzięcia, publikujemy artykuł, który ukazał się 19 sierpnia br. w «Le Monde». Jego autor był krytykiem literackim tego autorytatywnego dziennika paryskiego, współpracuje z «La Croix» i z «La Revue des deux mondes», napisał m.in. książkę «Petit éloge du catholicism», wydaną w 2009 r. przez Gallimarda i przetłumaczoną rok później przez Edizioni San Paolo.

«Kościół jest przyzwyczajony do tego, że jest traktowany jak wycieraczka, na której czyści się nogi», wyrzucił z siebie kard. Barbarin. Nie traci się bowiem żadnej okazji. Przedmiotem dyskusji jest modlitwa, ułożona przez kard. André Vingt-Trois, arcybiskupa Paryża, przewodniczącego Konferencji Episkopatu Francji, na święto Wniebowzięcia. Natychmiast rzuca się w oczy rażąca dysproporcja między subtelnością tekstu i gwałtownymi oskarżeniami, z jakimi się spotkał.

Modlitwa ta nie atakuje ani nie kwestionuje nikogo, na pewno nie homoseksualistów. Pamiętam czwarte wezwanie, to, które zrodziło polemikę, zważmy jednak, że następuje ono po trzech innych, z których jedno jest modlitwą za tych, który zostali «nie-dawno wybrani, by ustanawiać prawa i rządzić». A oto skandaliczne zdanie, które wzburzyło pełne cnoty dusze, przekonane o swoich prawach: «Za dzieci i ludzi młodych; abyśmy wszyscy pomagali każdemu w odkryciu jego własnej drogi do szczęścia; aby przestali być obiektem pragnień i konfliktów dorosłych i mogli w pełni zaznawać miłości ojca i matki». Nie chcę dokonywać analizy tekstu, czyż nie jest jednak oczywiste, że temu, czego się tutaj broni, nie towarzyszy żadne potępienie osób bądź grup, które nie podzielają tej samej wizji ludzkości i jej praw?

A jeśli te grupy i te osoby nie rezygnują z wyrażania swojej opinii, dlaczego Kościół nie miałby wyrażać tego, co myśli na temat będący pierwszą z jego trosk? Za pozwoleniem tych, którzy mylą laickość z walczącym antyklerykalizmem. Z jednej strony mamy opinię, bardzo aktualną, ale przestarzałą, której ewentualna trafność mierzona jest za pomocą sondaży, będących z kolei sumą zbieżnych opinii. Z drugiej wyważoną myśl, wierną dwudziestu wiekom (i o wiele więcej, bo trzeba sięgnąć do Księgi Rodzaju, pierwszej księgi Starego Testamentu) antropologii religijnej.

I tu właśnie nieporozumienie, z dodatkiem sporej dozy nieuczciwości, staje się jasne. Oczywiście wolno podnosić do rangi nienaruszalnego prawa ewolucję obyczajów, którą przy dobrych chęciach można nawet nazwać postępem — ową «teorię podstępu i rozczarowania», jak mawiał Charles Péguy. Nie można jednak ignorować faktu, że Kościół potwierdza delikatnie i łagodnie, ze świętym uporem, trwałość wizji antropologicznej, w której jest zakorzeniona afirmacja nie podlegających przepisom praw każdego mężczyzny i każdej kobiety. Wizja ta nie jest oparta na kaprysie, zachciance bądź branżowym interesie. Zrodziła się z Bożego Objawienia, przekazanego przez Pismo Święte i całą tradycję.

Czy przypominając część tej prawdy, której strzeże, Kościół wychodzi ze swojej roli? Jeśli rząd i Parlament wydają opinię na temat małżeństwa i postanawiają zmienić jego naturę, czy Kościół, który został pouczony przez Chrystusa o godności małżeństwa i związku między kobietą i mężczyzną (godności wyniesionej do rangi sakramentu), nie ma prawa również się wypowiedzieć? Jego głos nie usiłuje zagłuszyć innych, lecz nie godzi się na to, by on sam był uciszany za sprawą sarkazmu i bezpodstawnych procesów.

Co się zarzuca kard. Vingt-Trois? To, że głosi Słowo, którego głoszenie jest jego zadaniem, którego nie wolno mu zachowywać w ukryciu zakrystii, lecz musi sprawiać, by było ono ogólnie zrozumiałe? Słowo, które nie należy do partii bądź opiniotwórczej grupy, on go nie wymyśla, nie robi kalkulacji w zależności od okoliczności i interesu. Nie modyfikuje go. Może jedynie szukać słów, najbardziej odpowiednich fraz, takich, które mniej ranią. I to właśnie zrobił, powtarzam, z wielką delikatnością. Ale w odniesieniu do treści Kościół nie może zmienić stanowiska. Jego siła, ale i słabość tkwią w tej nienaruszalności. A potem każdy decyduje zgodnie z własnym sumieniem.

Cokolwiek by się mówiło, rolą Kościoła nie jest bowiem ewoluowanie razem ze swoją epoką. Gdyby to uczynił w minionych wiekach, od dawna nikt by go już nie słuchał. Jego rola nie polega też na zakrywaniu oczu i lękaniu się ewolucji obyczajów, ale na zachowaniu czujności, uwagi, ze względu na prawdę, którą otrzymał.

Aby bronić tej prawdy, i ją wyjaśniać, wszędzie i zawsze, w porę i nie w porę — nawet gdy spotyka się z obelgami. Na czym zatem polega skandal? Gdzie są uprzedzenia? Może nie tam, gdzie hałaśliwa niechęć usiłuje się ich doszukać.

Zobacz też: Artykuł ks. Kowalczyka z "Idziemy" na ten sam temat

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama