Danajowie i Putin

O polskiej polityce względem Rosji i vice versa

 

Zjazd na Westerplatte 1 września będzie co najmniej dziwny. Wygląda na to, że głównymi gośćmi będą na nim premier Putin i pani kanclerz Merkel. Czyli przedstawiciele strony będącej wówczas agresorem.

 

Zdecydowanie powinien więc być jeszcze obecny prezydent Słowacji, która przyłączyła się we wrześniu 1939 r. do Niemiec Hitlera. Obecność pani prezydent Litwy również da się jakoś usprawiedliwić, bo wprawdzie Bałtowie byli ofiarami paktu Ribbentrop—Mołotow, ale w październiku 1939 r. przyjęli wspaniałomyślny dar Stalina w postaci Wilna. Można jeszcze zaprosić cesarza Japonii i premiera Berlusconiego, ówczesnych sojuszników Hitlera. Tyle, że należałoby zwrócić się do Aleksandra Łukaszenki o zgodę na przeniesienie spotkania do Brześcia. Tam Rosjanie i Niemcy mogliby powspominać wspólną defiladę zwycięstwa. Gdańsk wybrano chyba ze względu na zaproszenie prezydenta Francji. Ten mógłby przyjechać z obrotowym transparentem: z jednej strony historyczne: „Nie warto umierać za Gdańsk”, z drugiej współczesne: „Nie będziemy umierać z Tbilisi”. Nasi rumuńscy sojusznicy mogliby odegrać scenę aresztowania polskiego rządu, a Węgrzy przypomnieć sobie czasy sojuszu z Hitlerem. Na końcu brytyjski premier przypomniałby prorocze słowa swojego poprzednika Nevilla Chamberlaina o zapewnieniu pokoju na całe stulecie, wygłoszone po traktacie monachijskim.

Rosjanie dyskretnie rozpowszechnialiby przełożony na angielski i francuski tekst opublikowany niedawno przez ich ministerstwo obrony o tym, że to Polska swoim niezrozumiałym oporem sprowokowała Hitlera do wojny. W końcu to polska napaść na Gliwice była powodem wojny, całkiem jak gruzińska inwazja na Osetię.

 

Niemcy z podniesioną głową

Pozwoliłem sobie na tę garść szyderstw, bo uroczystości na Westerplatte dowodzą, jak wielkie kłopoty czekają Europę w procesie rozliczania się z dziedzictwem II wojny światowej. I jakiej ekwilibrystyki będzie musiał dokonać polski premier, witając Władimira Putina. Paradoksem jest, że następcy głównych winowajców, czyli Niemcy, będą mogli stanąć pod pomnikiem żołnierzy majora Sucharskiego z podniesioną głową. Oni jedni nie mają w swojej szafie szkieletów, z którymi nie zdołali się uporać. Bo już dla kanclerza Austrii rocznica 1 września jest pewną trudnością polityczną. Bo Austria drapując się w szaty pierwszej ofiary Hitlera, chętnie zapomina o tym, że jej obywatele stanowili trzon kadr SS.

Największy kłopot mają wszakże z wrześniem 1939 r. Rosjanie. Mitem założycielskim państwa rosyjskiego jest przecież mit Wielkiej Wojny Ojczyźnianej i roli pogromcy faszyzmu. Ze strony Władimira Putina przyjazd do Gdańska będzie bez wątpienia gestem odwagi. Przyznanie, że druga wojna światowa zaczęła się we wrześniu 1939 r., a nie w czerwcu roku 1941 r., to istotny gest Rosjan. I dowód, że podejmują oni próbę przebudowy swojej polityki. Pytanie tylko, czy ta przebudowa jest korzystna z polskiego i europejskiego punktu widzenia.

 

Rosyjskie gesty i oczekiwania

Tandem Putin-Miedwiediew z jednej strony wskazuje, że jest w stanie wykonywać gesty symboliczne, respektujące wrażliwość partnerów zachodnich. Takim gestem jest przecież zapowiedź otworzenia dla żeglugi Cieśniny Pilawskiej i Zalewu Wiślanego. Takim również jest udział w uroczystościach na Westerplatte. Ale w zamian za gesty, Rosjanie oczekują realnych koncesji gospodarczych i politycznych. Nieprzypadkowo oczekiwane jest podpisanie przy okazji wizyty Putina nowej umowy gazowej pomiędzy Polską i Rosją. Umowy, która jest dla Polski niezbyt korzystna. Bo w kwestiach energetycznych Rosjanie nie bawią się w gesty. Tu odbywa się twarda gra interesów.

Projekt umowy wymusza na Polsce deklarację zakupu większej ilości gazu, niż jest nam realnie potrzebna. A jednocześnie zawiera dwie niezwykle ważne i niekorzystne dla nas klauzule. Pierwsza nie pozwala na tak zwany reeksport. Krótko mówiąc, gaz kupiony od Rosji musi być zużyty przez kupującego. A po drugie umowa zawiera klauzulę nazywaną krótko: „kupuj albo płać”. Wymaga ona od kupującego płacenie nawet za ten gaz, który nie został z powodu braku potrzeb odebrany. Kiedy to połączymy z faktem, że ceny za gaz są przez Gazprom dyktowane dość arbitralnie, otrzymujemy pętlę uzależnienia, z której Polska najpierw za Buzka, a potem za Kaczyńskiego i Tuska usiłuje się wyrwać. Premier Putin usiłując połączyć podpisanie umowy gazowej z wizytą w Gdańsku chce za gest kupić realne korzyści gospodarcze i polityczne.

 

Kwestie bałtyckie

Tak samo wygląda sprawa żeglugi po Zalewie Wiślanym. Oczywiście zamknięcie Elbląga i ujścia Wisły nie jest dla nas korzystne. Pozostaje jednak pytanie, jakie warunki postawią Rosjanie? Obawiam się, że — skądinąd uczciwie — zażądają od Polski udziału w utrzymaniu toru wodnego przez Cieśninę Pilawską i Zalew. A mają z tym kłopoty. Tylko to oznacza, że w zamian za miraż ożywienia portu w Elblągu będziemy wspierali port w Kaliningradzie, który jest realną konkurencją dla Gdańska i Gdyni.

Zapewne strona rosyjska zechce również poruszyć dwie inne „bałtyckie” kwestie. Pierwsza to stały element sporu, czyli Gazociąg Północny. Ale jeszcze trudniejsze będzie dla Donalda Tuska odniesienie się do pomysłu budowy elektrowni atomowej w Kaliningradzie. Rosjanie są na najlepszej drodze, by wyprzedzić zarówno Litwinów, jak i Białorusinów, i przejąć monopol na dostawy prądu elektrycznego do całego obszaru nadbałtyckiego. Niewątpliwie deklaracja nowej pani prezydent Litwy o braku zainteresowania Wilna budową elektrowni Ignalina II w połączeniu z deficytem prądu na Litwie, Łotwie i w północno-wschodniej części Polski ułatwi zadanie Putinowi.

Wreszcie, w zamian za obecność w Gdańsku, Władimir Putin będzie oczekiwał milczącej akceptacji dla agresywnej i wielkomocarstowej polityki Moskwy. Jej elementem jest powtarzanie, że tylko niezrozumiały upór niektórych polityków sprawia, iż Zachód nie uznał niepodległości oderwanych od Gruzji Abchazji i Osetii Południowej. A jeszcze bardziej niedawny horrendalny list prezydenta Miedwiediewa do Wiktora Juszczenki. W połączeniu ze skierowaną do parlamentu ustawą rozszerzającą możliwość interwencji zbrojnej Rosji za granicą tworzy to realne zagrożenie kolejną pół- czy ćwierćwojną. Na przykład w postaci wspieranego wojskowo buntu części obywateli Krymu przeciwko Ukrainie.

 

Licytacja na Westerplatte

Putin będzie chciał w Gdańsku stworzyć wrażenie współpracy i otwartości Rosji na Zachód, łącząc to z bardzo twardym żądaniem uznania byłego ZSRR za rosyjską, wyłączną strefę wpływów. Jasno zostało to przecież sformułowane w liście do Juszczenki.

Rosja zażąda również respektowania jej szczególnych interesów w sferze energetyki, zwłaszcza zaprzestania przypominania o konieczności ratyfikowanie przez Moskwę Europejskiej Karty Energetycznej. I wycofania sprzeciwu państw regionu wobec projektu gazociągu łączącego Niemcy i Rosję.

Trzeba przyznać, że czas i miejsce są szczególne dla podjęcia takiej licytacji. Kraje, które muszą się zgodzić na przebieg gazociągu, stały się w 1939 r. ofiarami zdradzieckiego paktu Hitlera i Stalina. A podbój Francji i prawie całej Europy przez Hitlera był możliwy tylko dzięki dostawom rosyjskich (czy sowieckich) surowców. Dlatego Putin tak zabiega, by Polska nie przypominała o udziale Związku Sowieckiego w doprowadzeniu do II wojny światowej. I dlatego Donald Tusk zarówno Putinowi, jak i pani kanclerz Merkel powinien przypomnieć, jak było naprawdę. Jako gdańszczanin i historyk, polski premier ma szczególną legitymację, aby to zrobić.

Rzymianie mówili: „strzeżcie się Danajów, zwłaszcza gdy przynoszą dary”. To przysłowie współcześnie nic nie straciło na aktualności. A gest obecności premiera Rosji na Westerplatte powinien być potraktowany jako dar skłaniający nas do szczególnej czujności i ostrożności.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama