Milczenie o prawdzie otwiera drzwi dla kłamstwa. Dlatego właśnie nie wolno milczeć: choćby mówienie musiało przynieść ból i urazić czyjąś wrażliwość. Trzeba mówić prawdę o gwałtach
Milczenie o prawdzie otwiera drzwi dla kłamstwa. Dlatego właśnie nie wolno milczeć: choćby mówienie musiało przynieść ból i urazić czyjąś wrażliwość.
W sytuacjach, które bolą, w Kościele zbyt często próbowano milczeć. Dziś dorastamy do tego, że sprawy trzeba nazywać po imieniu: odważnie, nie zostawiając miejsca na podejrzenia i domysły. Także w przypadku dramatycznych gwałtów dokonywanych na siostrach zakonnych podczas II wojny światowej.
Wojna jest okrutna. Od wieków niezmiennie niesie ze sobą śmierć. Od wieków z wojną przychodzi gwałt. Kobiety to na wojnie cenny łup. Starożytni władcy Rzymu gwałcili nawet żony swoich współbiesiadników, wychodząc w tym celu na kilka chwil z uczty, a Cyceron gwałty na kobietach z ubogich dzielnic uważał za rzecz bardzo zwyczajną. Wprawdzie gwałt na obywatelce Rzymu uważany był za zbrodnię, ale już w czasie wojny w zdobytych siłą miastach żołnierze mieli prawo jednodniowego direptio, czyli nieograniczonych mordów, gwałtów i grabieży. Według japońskiego kodeksu Bushidō, zbioru zasad etycznych samurajów, ostateczne zhańbienie wroga następowało dopiero po zhańbieniu jego żon i konkubin.
W czasach chrześcijańskich wcale nie było lepiej. Średniowieczne pasy cnoty w intencji mężów miały chronić żony przed gwałtem, gdy oni szli do walki. Nie mamy podstaw przypuszczać, że II wojna światowa oszczędziła kobietom gwałtów.
Gwałty, jakich dokonywali czerwonoarmiści w czasie II wojny światowej i tuż po jej zakończeniu przez lata były przemilczane. Nie mówiło się o nich, nie liczyło ofiar, ilości zakażeń chorobami wenerycznymi, poczętych dzieci. Nikt nie myślał o spisywaniu wspomnień. Szacuje się, że zgwałconych mogło być nawet dwa miliony kobiet, przede wszystkim Niemek, ale nie tylko. 350 tysięcy ofiar żyło na terenach poniemieckich, czyli na Pomorzu, Śląsku, Warmii i Mazurach oraz w Wielkopolsce i Małopolsce – wśród nich setki zakonnic. Wprawdzie na tych terenach od czasów Bismarcka zakony żeńskie były niechętnie widziane, tolerowano jednak działalność sióstr „społecznie użytecznych”, czyli zgromadzeń opiekujących się chorymi czy małymi dziećmi. Należały do nich głównie Niemki.
Nysa zdobyta została przez Armię Czerwoną 24 marca 1945 r. Tego też dnia rozpoczęła się gehenna tamtejszych sióstr elżbietanek, opiekujących się chorymi i starcami. Zgwałconych zostało 180 sióstr, pijani żołnierze stali w długich kolejkach do swoich ofiar. Nie oszczędzali ani osiemdziesięciolatek, ani sióstr sparaliżowanych. Zginęło 27 z nich, dziesięć jest dziś kandydatkami na ołtarze. S. Maria Paschalis Jahn pracowała jako kucharka. – Noszę świętą suknię i nigdy z tobą nie pójdę – usłyszał od niej jeden z żołnierzy. Zabił ją jednym strzałem. S. Felicitas Ellmerer zginęła wyznając wiarę w Chrystusa Króla, a rozzłoszczony oprawca deptał głowę i klatkę piersiową martwej siostry. S. Acutina Goldberg broniła przed gwałtem powierzone jej młode dziewczęta. S. Sapientia Heymann stanęła w obronie młodszej siostry. S. Edelburgis Kubitzki zginęła na plebanii, gdzie szukała schronienia. S. Melusja Rybka chroniła atakowaną przez żołnierza uczennicę. S. Rosaria Schelling próbowała ukryć się w schronie przeciwlotniczym, ale i tam żołnierze zdołali ją znaleźć. S. Adela Schramm zastrzelona została wraz z gospodarzami domu, gdzie się ukrywała. S. Sabina Thienel jednego dnia uchroniła się przed gwałtem, następnego została w zemście pozbawiona życia – jednym strzałem. S. Adelheidis Töpfer zajmowała się chorymi i wielokrotnie była napastowana przez czerwonoarmistów, w końcu zastrzelona.
Na Warmii ofiarami żołnierzy Armii Czerwonej padły między innymi siostry katarzynki. Zginęła ich ponad setka, wobec szesnastu toczy się postępowanie beatyfikacyjne. Rosjanie nie znali litości: dla nich to właśnie tu zaczynała się Germania, ziemia wroga. S. Krzysztofa Klomfass zginęła w schronie, gdzie ukryła się razem z chorymi ze szpitala, w którym pracowała. S. Sekundina Rautenberg i s. Adelgarda Bönigk zginęły, przywiązane za nogi do pojazdu i ciągnięte ulicami aż do śmierci. S. Sabinella Angrick, przełożona wspólnoty w Lidzbarku Warmińskim przekonywała siostry: „Lepiej pozwólmy się zastrzelić, niż gdybyśmy miały się zhańbić”. Zginęła od strzału w szyję. S. Aniceta Skibowska broniła się przed żołnierzem, aż otrzymała śmiertelny strzał w brzuch. S. Gerharda Schröter otrzymała strzał w serce, gdy pochylała się nad umierającą s. Anicetą. S. Gunhilda Steffen, s. Rolanda Abraham, s. Bona Pestka umierały przez wiele dni z wykrwawienia, ciężko pobite. S. Generosa Bolz przez wiele dni więziona była na poddaszu okrutnie męczona, pielęgnując jednocześnie chorych na tyfus. S. Ksaweria Rohwedder umierała w pociągu, w czasie ewakuacji ludności, brutalnie pobita przez żołnierza.
W Pokrzywnie nieopodal Poznania desperacko przed gwałtem broniły się siostry urszulanki. W styczniu 1945 r. grupa żołnierzy sowieckich szukała w ich domu alkoholu i Niemców. Później zażądali pięciu zakonnic. Najstarsza odpowiedziała, że ślubowały czystość. S. Akwila, którą żołnierz próbował wziąć na ręce i wynieść, jedną ręką objęła nogę stołu, drugą ściskała noszony przy habicie krzyż. Zginęła od jednej kuli. S. Kajusę żołnierz rzucił na stół. Szarpała się z nim, więc przeciął jej szyję, przestrzelił gardło, wybił zęby i zmasakrował twarz.
W Mikołowie zginęły siostry salwatorianki. S. Leopolda Ludwig i s. Stanisława Falkus w styczniu 1945 r. przebywały w domu zakonnym salwatorianów. Gdy wtargnęli do niego żołnierze Armii Czerwonej, zażądali od przełożonego: „Jesteś tu najstarszy, rozkaż mniszkom, aby były nam uległe”. Prośby i błagania nie pomogły, ojców zamknięto w piwnicy, a siostry zaprowadzono do kaplicy. Potem znaleziono tam ich ciała, pobite, pokłute bagnetami, z wybitymi zębami, porzucone w kałuży krwi przed ołtarzem i między ławkami.
Nie tylko wojna zagraża siostrom: na gwałt narażone są również na misjach. Stają się łakomym kąskiem, bo prawdopodobieństwo zarażenia się od nich wirusem HIV jest żadne. W 2015 r. w Indiach dokonano zbiorowego gwałtu na 70-letniej zakonnicy, która próbowała przeszkodzić włamywaczom. Dwa lata wcześniej 28-letnia siostra przez tydzień była przytrzymywana i gwałcona przez porywaczy. Siostry gwałcone były również w czasie wojny w Rwandzie czy w Kongo Belgijskim w latach 60. XX w.
W przypadku gwałtu na siostrze zakonnej, niezależnie od jego okoliczności, pojawia się pytanie: co z dzieckiem? Zgwałcona siostra po porodzie ma wybór: może odejść ze zgromadzenia zwolniona ze ślubów i wychować dziecko; może też oddać je do adopcji i wrócić do klasztoru.
Siostry w swoich wspomnieniach nazywają traumatyczne wydarzenia bardzo oględnie. Piszą o „siedmiu tygodniach cierpień”, o „nieopisanych, straszliwych godzinach”, o „gehennie”, o „drodze krzyżowej”. Unikają słowa „gwałt”. Być może wynika to z delikatności, ale zakłamuje rzeczywistość i wpisuje się w schemat, jakiemu ulegają wszystkie ofiary przemocy seksualnej: zmowę milczenia. Ofiary gwałtu boją się odrzucenia. Obawiają się, że nikt nie uwierzy, że rzeczywiście padły ofiarą przemocy. Mają poczucie winy. Wstydzą się. Nie chcą być wytykane palcami i żyć z piętnem zgwałconej. Mają nadzieję, że milczenie pozwoli im wyprzeć z pamięci straszne wydarzenia i żyć, jakby nic się nie stało.
Milczenie nie zawsze jest złotem. Czasem jest tanim tombakiem: kiedy tuszuje zło, kiedy nie ma na celu niczego, poza obroną „dobrego imienia”, któremu tak naprawdę nic nie grozi. Żadna siostra nie jest i nie była winna gwałtom: tak samo, jak winne nie są inne zgwałcone kobiety. O zbrodniach, których stały się ofiarami, nie wolno milczeć: choćby mówienie przynosiło ból. Milczenie przynosi przyzwolenie. Siedemdziesiąt lat milczenia sprawiło, że do strasznej prawdy trudno jest dziś dotrzeć – rodzą się więc demony. Rodzą się podejrzenia, ciemne legendy, absurdalne oskarżenia. Milczenie nie zawsze jest złotem. Tu wyzwolić nas może tylko odważnie i misternie wydobywana z przeszłości prawda.
opr. ac/ac