Jeszcze na temat stosunków polsko-żydowskich i chrześcijańsko-żydowskich
Z wiosną - tradycyjnie w polskiej prasie powracają tematy "żydowskie" - zarówno kwietniowa rocznia powstania w getcie jak i pamięć haniebnego marca 1968 zmuszają do kolejnego rachunku sumienia i refleksji nad stanem świadomości współczesnych Polaków we wszystkim, co dotyczy wspólnego, polsko-żydowskiego dziedzictwa. Lata nieporozumień, programowanych przez komunistyczną władzę schematów, utrwalonych stereotypów sprawiły, że wciąż nie potrafimy na ten temat mówić normalnie; że obiektywna analiza - wydarzeń i faktów - miesza się z subiektywną oceną - zachowań emocji i wzajemnych przewin. Główną pułapką - grożącą nie tylko Polakom, lecz wszystkim, którzy zajmują się dziejami tego narodu - jest bezustanne, często podświadome, mieszanie historii z etyką, postrzeganie "żydowskości" w kategoriach moralnyc - obciążenia bądź przewagi. Pułapka to w pewnym sensie nie do ominięcia, skoro ma się do czynienia z "narodem wybranym", i to wybranym w dwójnasób.
Nawet jeśli niektórzy nie akceptują założeń religii żydowskiej, a więc odrzucają pojęcie narodu wybranego przez Boga do odegrania szczególnej roli w dziejach Zbawienia - nie jest możliwe odrzucenie faktu, że ten sam naród przez ludzi został w pewnym momencie wybrany do unicestwienia. Okazuje się jednak, że cień Holocaustu - którego nie wolno dziś omijać pisząc czy myśląc o Żydach - także może stać się przedmiotem swoistych nadużyć, traktowania instrumentalnie. O niebezpieczeństwie tym oraz o własnych kłopotach z żydowskim dziedzictwem i tożsamością mówi w wywiadzie dla "Nowych Książek" Henryk Grynberg (Polsko, czego ty ode mnie chcesz, "Nowe Książki", nr 3/94), zauważając szczególną literacką "modę" na Shoah: "Inni sięgają po ten temat, żeby się popisać swoją sprawnością, przypodobać się czytelnikowi. Jest już dużo taniej, tandetnej literatury na ten temat. To się nazywa eksploatacja, co w języku angielskim ma negatywne konotacje, kojarzy się z banalizacją i trywializacją (...) Jestem przeciwny tworzeniu z Holocaustu literatury. Jestem za tym, żeby literatura służyła jako środek do opowiedzenia Holocaustu. Kreacyjność przy tym typie materiału nie ma sensu. Tyle się wydarzyło, że doprawdy nie ma co dopisywać. Niczego nie dopisałem w Kronice - to jest udramatyzowana kronika getta łódzkiego. Starałem się tylko odrzucić pewien balast, żeby ułatwić czytelnikowi percepcję. Tak samo uczyniłem w Dzieciach Syjonu - to są relacje dzieci o tym, co one i ich rodziny przeżyły. W takich wypadkach literatura powinna wystrzegać się wymyślania czegokolwiek (...) Unikać wirtuozerii, która jest w takim wypadku wręcz nie na miejscu. Unikać nadmiernej stylizacji, środków, które bawią, sprawiają przyjemność literacką, bo nie ma tu miejsca na przyjemność."
Holocaust jako temat literacki jest, według Grynberga, ogromnym wyzwaniem, które zmusza do poszukiwania zupełnie nowych środków wyrazu. Jedną z dróg jest traktowanie pisarstwa jako świadectwa, dokumentu, w którym rola autora sprowadza się do starannej i przemyślanej kompozycji, konstrukcji utworu: "Z początku chciałem być powieściopisarzem, fabularyzowałem. A teraz bardziej mi zależy na roli kronikarza i dlatego sięgam do dokumentów, do czegoś, co nazywam literaturą dokumentalną. Może w tej dziedzinie otwieram jakieś możliwości (...) Aaron Appelfeld, znakomity pisarz izraelski, którego wszystkie utwory zostały przetłumaczona na angielski, natomiast ani jeden na polski, powiedział niedawno, że najlepszą formą jest opowieść dziecięca, że dzieci Holocaustu najlepiej potrafią o nim opowiadać, bo dla nich Holocaust był początkiem świata, bez żadnego innego punktu odniesienia. Dzieci traktowały Holocaust w sposób naturalny i mówiły o tym, co widziały, nie nawiązując do przeszłości, do żadnej wcześniejszej wiedzy (...) To jest właśnie moje podejście do Holocaustu. Jednocześnie unikam zbędnych środków wyrazu, oszczędzam je, nie popisuję się stylem. Emocje wyrażam w podtekście, w napięciu pomiędzy słowami. Jestem przeciwny robieniu z Holocaustu literatury. Ja tylko uważam literatury do opowiedzenia Holocaustu. Jest ona dla mnie środkiem, a nie celem. To zasadnicza różnica."
Dla Henryka Grynberga - mieszkającego w Polsce - "żydowskość" stała się podstawowym wyznacznikiem tożsamości i moralnym zobowiązaniem, ale przez to także i jarzmem, "przekleństwem", często trudnym do udźwignięcia ciężarem: "Czuję się zmęczony. Nie przyzwyczaiłem się do Polski, trudno mi po latach do niej się przyzwyczaić. Najbardziej męczyło mnie to, że musiałem codziennie krwawić. Codziennie rozdzierać swe rany. Codziennie mówić na ten sam temat. W Ameryce nie muszę tego robić (...) Nie odczuwam potrzeby mówienia o Holocauście. Jest to mój gorzki i ciężki obowiązek, od którego nie mogę się uchylić. Dlatego o tym piszę. Dlateg nie mam czasu pisać o czymkolwiek innym. Dlatego przyjeżdżam do Polski, kiedy mnie zapraszają. Nie dla przyjemności - z obowiązku (...) Nie zgadzam się z Zygmuntem Baumanem, który w książce Nowoczesność i zagłada występuje przeciwko samozwańczym rzecznikom nieżyjących ofiar. Bauman, który nie może być takim rzecznikiem, bo nie przeżył Holocaustu w Polsce, uważa, że nikt nie ma prawa nim być. Ja zaś uważam, że ocaleni mają prawo być rzecznikami ofiar i nie ma tu żadnej uzurpacji, bo ludzie, którzy ginęli, prosili: powiedzcie o tym światu. To jest przesłanie od umierających. To jest zobowiązanie (...) Misja narzucona z zewnątrz, której się poddałem. Natrafiam na materiał lub jest mi on rzucony pod nogi i nie mogę go wyminąć, muszę się nim zająć. I muszę znaleźć dla niego odpowiednią formę. Muszę się wywiązać z zadania. To jest nakaz. Nie mogę go odrzucić, bo miałbym nieczyste sumienie."
Zanim Henryk Grynberg zdecydował się na emigrację (podczas pobytu w Stanach Zjednoczonych w 1967 roku) pracował jako aktor w Państwowym Teatrze Żydowskim pod dyrekcją Idy Kamińskiej. Biografia tej niezwykłej postaci - autorki, reżysera, tłumaczki i długoletniej dyrektorki teatru, u schyłku życia, w wieku lat siedemdziesięciu zmuszonej do emigracji z Polski - odzwierciedla wpływ szczególnie dramatycznego splotu historii, polityki i sztuki na życie ludzkie. O aktorce, a także o niejednoznacznej i niewygodnej sytuacji Teatru Żydowskiego w państwiekomunistycznym pisze na łamach "Dialogu" (nr 3/94) Joanna Krakowska-Narożniak w artykule Ida Kamińska - polski los żydowskiej aktorki.
Sama Kamińska czuła się przede wszystkim "obywatelką świata". "Rzeczywiście, dom jej był zawsze tam, gdzie mogła grać, gdzie miała teatr. Jej los był więc, i jednocześnie nie był, losem tułaczym (...) Nazywana ochoczo przez polską prasę po nominacji do Oskara polską aktorką, zagrała po wojnie właściwie w jednym polskim filmie telewizyjnym (...) Odbierała po drugiej wojnie światowej najwyższe odznaczenia państwowe, wyjeżdżała na Zachód - a jednocześnie wydeptywała ścieżki do urzędników państwowych, błagając o ratowanie córki, więzionej, a później zesłanej w Związku Radzieckim.
W Nowym Jorku noszono ją na rękach, by zaraz potem całkiem o niej zapomnieć.
Była prawdziwą damą, ale musiała sprzedawać mąkę na bazarze w Kazachstanie, a w Polsce handlować paczkami przysyłanymi z Zachodu
Przeżywała wielkie upokorzenia i wielkie triumfy. Z Żydami dzieliła pamięć o zagładzie, z Polakami doświadczenie komunizmu."
Historia Teatru Żydowskiego w PRL jest przykładem historii instytucji kulturalnej uwikłanej w politykę w sposób wyjątkowy, w pewnym sensie nienormalny. Zasadniczym kryterium wszelkich decyzji władz było "znaczenie społeczno-polityczne i propagandowe" placówki, nie jej ocena artystyczna. Władze rozdarte były pomiędzy lęk przed posądzeniem o dyskryminację Żydów a strach przed oskarżeniem o filosemityzm. Na pewnych etapach istnienie Teatru było niemal ignorowane, kiedy indziej stanowiło wygodne alibi dla systemu, jako "żywy wyraz socjalistycznej polityki narodowościowej partii i państwa". Wokół Teatru rozgrywał się specyficzny kontredans polityków - jego ofiarą padła także Ida Kamińska, która jesienią 67 roku (w przeciwieństwie do Henryka Grynberga) zdecydowała się wrócić z tego samego amerykańskiego tournée do Polski: "Ida Kamińska wracała do Warszawy z nowym kontraktem na występy i z przekonaniem, że ma w Ameryce swoją autentyczną, wierną, liczną publiczność. Tymczasem w Warszawie toczyła się walka o władzę i działy się rzeczy haniebne.
Towarzyszył temu wszechogarniający strach. Strach urzędników szukających ni stąd ni zowąd pretekstów, by nie udostępniać Idzie Kamińskiej sal na występy w proponowanych przez nią terminach. Strach wyższych urzędników, którzy kurczowo trzymając się swych stołków, ze łzami w oczach przyznawali się aktorce do swej bezradności. Strach najwyższego urzędnika, który w popłochu uciekał przed Idą Kamińską, by nie musieć spojrzeć jej w oczy.
Atmosferę tamtych dni oddaje przejmujące wspomnienie aktorki: Pewnego popołudnia zasnęłam po sporej dawce środków uspakajających. Nagle przez sen usłyszałam okrzyki Sieg heil! Siegheil! - nienawistne faszystowskie motto. Wydawało mi się, że widzę Hitlera i maszerujące przed nim hordy z uniesionymi w hitlerowskim pozdrowieniu dłońmi. Obudziłam się, ale wciąż dochodziły mnie okrzyki Sieg heil! Pobiegłam do drugiego pokoju, gdzie był włączony telewizor. Na ekranie Gomułka zwracał się do partyjnych aktywistów. Publiczność ryczała: Wiesław! Wiesław. W moim śnie okrzyk ten zamienił się w Sieg heil! Był 19 marca 1968 roku.
Pięć miesięcy później, kiedy wojska Układu Warszawskiego wkraczały do Czechosłowacji, Ida Kamińska wyjeżdżała z Polski. Nie udało mi się dowiedzieć, czy ktoś próbował ją od tego kroku powstrzymać."
Marzec`68 pozostaje jedną z najbardziej wstydliwych plam w dziejach Polski powojennej. Spośród tych, którzy - zaszczuci, zmuszeni czy po prostu zniechęceni - zdecydowali się wtedy na emigrację, nie wszyscy tak naprawdę czuli się Żydami. Niektórzy w ogóle nie stawiali sobie wcześniej pytania o własną "żydowskość". Tymczasem odtąd to "polskość" miała ich boleć szczególnie dotkliwie i to o jej zachowanie - bądź amputację - zostali przymuszeni toczyć osobistą walkę. Ci, którzy wtedy nie wyjechali, postanowili nadal w Polsce czuć się jak u siebie, musieli jednak pogodzić się z groźbą, że jeszcze długo mogą ich ścigać "marcowe demony". Nawet jeśli uważali się za pełnoprawnych Polaków i do swoich korzeni nie przywiązywali większej wagi - mogli być pewni, że zawsze już znajdą się tacy, którzy im o tych korzeniach skwapliwie przypomną. O swoim doświadczeniu 68 roku opowiada w wywiadzie Granice wytrzymałości senator Zofia Kuratowska ("Odra", 3/94):
"Pracowałam w Instytucie Badań Jądrowych, gdzie odbywały się jedne z największych polowań na czarownice. Zaczęto o mnie mówić o żydowskim pochodzeniu mojego ojca. Ale bez konsekwencji. Mam z tego okresu okropne wspomnienie. W czerwcu, w upalny wieczór, wstąpiłam po mojego męża do redakcji Życia Warszawy. Wyszliśmy razem. Na ulicy Marszałkowskiej, dwóch dobrze ubranych osiłków napadło na Grzegorza od tyłu, żyletką przycięto mu powiekę. Niewątpliwie ludzie z ówczesnego UB. Nie stracił oka, bo nosił okulary, które upadły, ale osłabiły cios (...) Nie miałam pokus wyjazdowych. Grzegorz też nie. Miał takie momenty w swoim życiu mój ojciec. Były to późne lata trzydzieste. Ojciec był, bardzo młodym, profesorem na UW. To były trudne czasy, antysemityzm w natarciu, getta ławkowe. Ojciec czuł się Polakiem i nagle zaczęto mu ten jego kraj odbierać (...)
Uwielbiałam mojego ojca, dużo znaczył w moim życiu, ale ja mam inne usposobienie. Dla mojego ojca poczucie, że jest pochodzenia żydowskiego i że może z tego powodu być prześladowany, było zadrą, ciągłym bólem. Natomiast dla mnie to w ogóle nie stanowi problemu, jest ciekawym szczegółem życiorysu. Teraz, w czasie kampanii wyborczej, mówiłam o tym swobodnie. Nie spotykałam się z napastliwością, jeśli nie liczyć anonimów. Ale słyszałam przecież wciąż te zjadliwe uwagi, że w rządzie Mazowieckiego, a potem Suchockiej, siedzą same Żydy. Miałam takie konkretne pytanie wyborców: ilu właściwie jest tych Żydów w rządzie? Odpowiadałam: Nie wiem, bo nad takimi sprawami zastanawiała się tylko partia hitlerowska, KGB i UB, a to nie są moje formacje."
Niestety, ślady formacji, o których mówi Zofia Kuratowska, wciąż można odnaleźć w polskim myśleniu, i to czasem w przedziwnych, niespodziewanych kontekstach. Nie warto mówić o prymitywnych, antysemickich broszurach, których tezy kompromitują autorów i (nierzadko, niestety, "chrześcijańskich" wydawców. Groźniejsze są uwagi rzucane mimochodem, między wierszami, niekoniecznie agresywne - tym bardziej szczere, im bardziej naturalne - ich wspólną cechą jest jednak postrzeganie "żydowskości" jako kategorii moralnej; założenie, że narodowości w sposób automatyczny towarzyszy jakaś ideologia. Oto w artykule Hej, mówię do ciebie ("Powściągliwość i Praca", nr 3/94) rafał Ziemkiewicz opisuje fenomen popularnego amerykańskiego radiowca, Rusha Limbaugha, który za program swojej prywatnej rozgłośni radiowej uznał uzdrowienie zepsutej Ameryki i obnażanie bez zahamowań wszystkich fałszów liberalnego i libertyńskiego myślenia. Rush Limbaugh - jak pisze Ziemkiewicz - "zasiadł za konsoletą własnego studia (...) i po prostu zaczął gawędzić o polityce. O fali nowej nietolerancji, zalewającej amerykańskie elity. O obłudzie i głupocie obrońców praw człowieka. O tym, że pederastia jest zboczeniem, a jej tolerowanie przyczynia się do stopniowego rozkładu społeczeństwa. Mówić takie rzeczy w dzisiejszej Ameryce to trochę tak, jak we współczesnej Polsce mówić o żydowskich lub masońskich powiązaniach Unii Demokratycznej. Niby wszyscy wiedzą, ale... nikt się nie odważa."
Odległość dzieląca podobne, eleganckie sugestie, zawoalowane aluzje - od szaletowych inskrypcji i haniebnych haseł na murach - jest w gruncie rzeczy niewielka. Geneza myślenia, sam pomysł wyodrębnienia takich moralno-narodowościowych kategorii - jest ten sam, różnice tkwią tylko w stylu, być może w gustach. W kwartalniku Instytutu Sztuki PAN "Konteksty" (nr 3/93) obejrzeć można fotoreporaż Adama Bartosza Tarnowski koncert życzeń, czyli niedzielny spacer po moim mieście. Wszystkie zdjęcia haseł wymalowanych na murach zrobione zostały w Tarnowie - jak pisze autor: "w trzecią Niedzielę po Zmartwychwstaniu Pańskim". W krótkim komentarzu Bartosz zauważa jeszcze: "Tutaj notuje się najwięcej powołań kapłańskich. Tutaj najwięcej kapłanów katolickich przypada na jednego mieszkańca. Mieszka tu 3 (troje) Żydów i kilkudziesięciu Cyganów (...) Rumuni, a raczej Cyganie rumuńscy, są tu przelotnymi żebrakami. Stanowią dla mieszkańców element korzystny - na ich tle tarnowianie czują się znacznei bogatsi, czyściejsi, mądrzejsi." Treść napisów uwiecznionych przez fotogorafika brzmi kolejno: "Cyganie do pieca!", "Cyganie do gazu", "Wieś won", "Jude raus!", "Bij Cygana", "Romania raus!".
Tarnowski fotoreportaż komentuje na stronie obok Aleksander Jackowski (Marginalia, "Konteksty" nr 2/93) umieszczając problem w socjologicznym kontekście zjawiska zwanego "graffiti" i w historycznej tradycji różnych mniej lub bardziej autentycznych, narzucanych nam, politycznych haseł. Jackowski wyraźnie bagatelizuje zjawisko zwracając uwagę na nikły w gruncie rzeczy oddźwięk społecznych tych sloganów:
"Nie przeceniam ich znaczenia, nie demonizuję faktu pojawiania się plugawych napisów, czy to w ubikacjach, czy na ścianach. Trzeba je dostrzegać, ale nie w kontekście graffiti, lecz ogólnej degradacji kultury w naszym kraju (...) Można mówić wręcz o zespole zjawisk degradacyjnych. Głupie hasła na murach są ich cząstką i pochodną. Trzeba je widzieć na tle: wulgaryzacji słownictwa, niszczenia aparatów telefonicznych, wnętrz autobusów, tablic informacyjnych na przystankach, łamania ławek, niszczenia urządzeń do zabawy dla dzieci, demolowania cmentarzy żołnierzy Armii Czerwonej, żydowskich, ewangelickich, prawosławnych, katolickich. Żyjemy w okresie wzmożonych zachowań agresywnych i to różnie się wyrażających. Źródłem ich są frustracje, wynikłe z niepowodzeń (...) Na tym tle widzę hasła wypisywane na murach. To, że są, nie powinno dziwić, istotne tylko - na ile ich siła oddziaływania jest duża, i z jakim się spotykają przyjęciem (...) Kiedy czytam Żydzi do piachu, Żydzi do gazu przypomina mi się kampania haseł prowadzona przez Partię od marca 1968 r. Pisarze do piór, robotnicy do fabryk, a zwłaszcza Syjoniści do Syjamu (!!!). Kretynizm tego hasła znajduje kontynuację i dzisiaj. W moim ulubionym przejściu (plac Na Rozdrożu) wyczytałem ostatnio Żydzi do domu. Nie sądzę, by ten, który je pisał wiedział coś o Tuwimie, Słonimskim, Leśmianie, by pomyślał, że domem tysięcy Polaków z dziada, pradziada, o jakimś tam procencie krwi żydowskiej (wg ustaw norymberskich) - jest Polska właśnie. Co to więc znaczy - Gebert do domu? Ma iść na Nowy Świat?
Warto pamiętać, że wojnę na hasła wprowadziła Partia. Przed wojną mury były (pomijając okres wyborów) czyste. Między innymi dlatego, że domy należały do prywatnych właścicieli, pilnowali je dozorcy."
Przy uwzględnieniu wszelkich okoliczności łagodzących - komentarz tarnowskiego fotografika zwracający uwagę na katolicki kontekst zjawiska - jest jednak bardzo wymowny. Wydaje się, że w tej kwestii winniśmy sobie szczególny, podwójny rachunek sumienia - jako Polacy i jako chrześcijanie. Pomocą mogą być tutaj coraz liczniejsze publikacje analizujące wszystkie przewartościowania dokonujące się w obrębie teologiikatolickiej w odniesieniu do Żydów i judaizmu. Taką pozycją jest fundamentalny Traktat o Żydach Franza Mussnera, omówiony przez Janusza Gaworskiego w artykule Chrześcijanie i Żydzi - nowe spojrzenie ("Nowe Książki", nr 3/94). "Sensem misji Jezusa było odkupienie i zbawienie świata - pisze Gaworski - Przed długie wieki uznawano, że skoro się to dokonało, to misja Izraela uległa zakończeniu. Dzisiaj ten problem postrzegany jest zgoła odmiennie. Co prawda na temat zbawczej roli Izraela po Chrystusie nie ma jakiegoś jednego, uznanego stanowiska chrześcijańskiego, ale jednak Mussner kreśląc podstawowe rudymenty takiego stanowiska wykonał pracę nie tylko niemałą, lecz także i pionierską. Nie sposób tu nawet streścić tej koncepcji, ograniczmy się zatem, aby pobudzić wyobraźnię czytelników, jedynie do przytoczenia tytułów akapitu tego rozdziału: Żyd jest trwałym świadkiem Boga na świecie i jako taki jest dowodem na istnienie Boga, Żyd jest trwałym świadkiem konkretności historii zbawienia, Żyd jest świadkiem dla Deus absconditus, którego dróg nie da się przewidzieć. Dzięki Żydom nie ginie na świecie idea mesjańska, Izrael jest w dziejach świata świadkiem, że jeszcze nie nadszedł czas wypełnienia się woli Bożej, Dzięki Żydom historia stała się historią świętą, Izrael nie przestał być sługą Pańskim. Proszę teraz spróbować wypełnić treścią te tezy-podtytuły i wtedy okaże się, jak są one nowe i nie zakorzenione jeszcze w świadomości chrześcijan."
Być może rola teologii we współczesnym świecie polegać ma także i na tym, żeby przypominać - przynajmniej wierzącym w to chrześcijanom - że Bóg nigdy nie cofa swoich obietnic i przymierze z Izraelem będzie trwało do końca czasu. Pełna świadomość tej prawdy może być jednym z lekarstw na odżywające wciąż na nowo demony.
Krystyna Czerni