Ogromną rolę w wychowaniu dzieci zesłańców do Kazachstanu odgrywały przez wiele lat, zwłaszcza w okresie ideologicznego zniewolenia kultury i szkolnictwa, babcie - starsze osoby
Ogromną rolę w wychowaniu dzieci zesłańców do Kazachstanu odgrywały przez wiele lat, zwłaszcza w okresie ideologicznego zniewolenia kultury i szkolnictwa, babcie – starsze osoby, które narażając się na oskarżenia, a nawet uwięzienie, przekazywały prawdy wiary, tradycje narodowe, dbały o podtrzymywanie tożsamości rodziny.
W pierwszych latach zesłania brakowało nie tylko kapłanów do posługi religijnej, ale przede wszystkim miejsca na wspólną modlitwę. Zanim zaistniała możliwość legalnego zorganizowania parafii, pierwotnie najlepszym miejscem modlitwy, a także sposobem przetrwania i przekazywania wiary, było organizowanie spotkań w domach rodzinnych. Wydzielano w nich specjalny kąt, gdzie umieszczano obrazki święte czy przywiezione ze sobą figurki, zawieszano krzyż, nadając temu miejscu sakralny charakter. Zwykły barak czy mieszkanie zamieniały się w świątynię.
Wyjątkową sytuacją była możliwość uczestniczenia we Mszy świętej – stało się to możliwe po nawiązaniu stosunków dyplomatycznych między Związkiem Radzieckim a rządem polskim na uchodźstwie, kiedy tworzyła się armia polska w ZSRR. Gdy przy tej okazji pojawiał się kapłan, mógł odprawić nabożeństwo, korzystając najczęściej z czyjegoś domu. Tak wspominano pobyt ks. Tadeusza Fedorowicza wśród Polaków w Semipałatyńsku: „Jest wrześniowa niedziela, gromadzimy się w chacie, którą udostępnili nam gospodarze – Tatarzy (jaka dziwna jest historia). W chacie tej ksiądz Tadeusz sprawuje Najświętszą Ofiarę. Wszyscy płaczemy ze wzruszenia”
Najczęściej jednak sami wierni prowadzili modlitwy. Wspominano: „Od 1936 do 1955 r. byliśmy bez księdza. Sami wtedy zbieraliśmy się po domach. Ten prosił do siebie, drugi poprosił do siebie. I modliliśmy się. W niedzielę, święta… Ale nas rozpędzali. Przychodzą komsomolcy, rozganiają, książki z rąk odbierają, biją, straszą. A ludzie wszystko jedno zbierali się, modlili”.
Dom, w którym miały się odbywać tajne praktyki religijne, a tym bardziej nielegalna posługa kapłańska, musiał spełniać odpowiednie warunki. Pisał ks. Władysław Bukowiński: „Nie każdy dom nadaje się do pracy duszpasterskiej. Najlepiej nadaje się domek jednorodzinny, położony na uboczu. (…) Trzeba zwracać baczną uwagę na to, żeby byli spokojni sąsiedzi. W takim domu można spokojnie się modlić, a nawet głośno śpiewać, byleby tylko były pozamykane drzwi i okna. Msze święte można w naszych warunkach odprawiać raniutko lub wieczorem. W dzień odprawiam tylko Msze pogrzebowe przy zwłokach”.
Spotkania pogrzebowe, na cmentarzu, przy ciałach zmarłych, były okazją do podkreślenia swej odrębności narodowej, wyznaniowej, publicznym opowiedzeniem się za swoją wiarą i tradycją. Pierwsze pogrzeby w Kazachstanie przeżywano niezwykle emocjonalnie. Przypominały, jaki los czeka każdego z zesłańców na obcej ziemi. Wspomina jeden ze świadków: „Patrząc na niego, zaczęłam płakać: nad swoim losem, nad losem rodziców, nad zmarłym. Wszak był to pierwszy bliski mi Polak, który zmarł w północnym Kazachstanie, z dala od ziemi ojczystej. (…) Płakali wszyscy Polacy, że został pochowany bez księdza, w szczerym polu, pod krzyżem zbitym topornie z przegniłych desek”.
Miejsce pochówku znaczono symbolami religijnymi, gdy tylko było to możliwe. Poszukiwano przynajmniej dwóch desek, by zbić prosty drewniany krzyż. Wyjątkowo, gdy ktoś miał znajomych wśród kowali, udawało się zdobyć żelazny, kuty krzyż. Bywało jednak, że krzyż układano tylko z kamieni. Zdarzały się przypadki usuwania krzyży i niszczenia ich przez „nieznanych sprawców”. Dokonywało się to głównie na polecenie władz, a niekiedy padały one łupem zbieraczy wszystkiego, co mogło nadać się na opał. Prowadziło to do sytuacji, że sama rodzina, z obawy przed zbezczeszczeniem, nie stawiała na grobie żadnych znaków religijnych.
Organy państwowe zdawały sobie sprawę z manifestacji religijnej, jaka ma miejsce podczas pogrzebu. Starały się więc na różne sposoby utrudniać przebieg ceremonii pogrzebowych, np. zakazując procesji z pieśniami i modlitwami. Nie pozwalały, by jakikolwiek zewnętrzny znak świadczył, że jest chowana osoba wierząca – zakazywano noszenia chorągwi i krzyża. Za nieprzestrzeganie tych zakazów nakładano odpowiednio surowe kary. Pomimo tego duszpasterze próbowali podejmować uroczyste obrzędy. Ks. J. Kuczyński wspomina: „Na cmentarzach zatem odprawialiśmy bardzo piękne uroczystości – «przewody». Wychodziliśmy na cmentarz i śpiewając, przechodziliśmy od jednego do drugiego grobu, modląc się przy każdym, co trwało nieraz i cztery godziny. Na cmentarzu pochowani byli również Niemcy. Nabożeństwa odprawiane były po łacinie, za dusze wszystkich zmarłych”.
Podczas wyjazdów duszpasterskich do miejscowości, w których mieszkali katolicy, ks. Kuczyński udawał się na cmentarz, gdzie odprawiał nabożeństwa i zgodnie ze zwyczajem prawosławnym „pieczętował groby”. W Dniu Zadusznym odprawiał procesje na cmentarzach oraz święcił groby.
W organizowaniu tego typu praktyk, spotkań i zachęcaniu do udziału w nich niezwykle poważną rolę odegrały anonimowe rzesze pobożnych „babć”, osób poważanych i szanowanych, także za odwagę i silne przekonania, dla których gotowe były wiele ryzykować. Jednak najważniejsza katecheza i duszpasterstwo zawsze miały miejsce w domu rodzinnym i były organizowane przez najbliższych. To rodzina przypominała o potrzebie świętowania odpowiednich świąt, w niej każde spotkanie było świadectwem wiary i wspólnym przeżywaniem potrzeb duchowych.
Życie religijne było podejmowane i praktykowane bez jakiegokolwiek udziału duchownych w okresie 1936-1941. Pojawili się oni w Kazachstanie w pierwszym roku wojny niemiecko-sowieckiej. Układ Sikorski-Majski z lipca 1941 r. i amnestia z sierpnia 1941 r. uczyniły zesłańców i więźniów łagrów ludźmi wolnymi. Mieli prawo przemieszczać się i swobodnie poruszać. Księża, często wspólnie z cywilami, wędrowali przez Kazachstan, odnajdując szlaki do formującej się armii gen. Władysława Andersa. Po drodze mijali wioski zesłańców, u których się zatrzymywali. I chociaż ich pobyt w danej osadzie był niezwykle krótki, często bardzo wpływał na ożywienie życia religijnego, przypominał praktyki podejmowane jeszcze w Ojczyźnie, wiązał na nowo z Polską. Po akcji werbunkowej do armii życie religijne znowu zostało poddane urzędowemu skrępowaniu. Religia jednak nie znikła z życia zesłańców. Przetrwała w stepowych „katakumbach” wierzących.
opr. ac/ac