Czy kiedykolwiek poznamy prawdę o tym, co dzieje się w republikach zakaukaskich?
Nalczyk to spore miasto, mniej więcej wielkości Lublina, leżące u stóp Kaukazu. Polscy alpiniści znają je nieźle, gdyż jest to najpopularniejsza baza dla wypraw wyruszających na Elbrus. W ubiegłym tygodniu Nalczyk został zaatakowany. Przez dwa dni toczyły się tam walki. Do tej pory stolica autonomicznej Kabardyno-Bałkarii pozostaje miastem zamkniętym.
Zupełnie świadomie jestem dość enigmatyczny, bo w rzeczywistości nie bardzo wiemy, co stało się w Nalczyku. Jesteśmy skazani na oficjalne informacje. Te zaś mówią, że zginęło około 90 napastników, 33 żołnierzy rosyjskich i kilkunastu cywilów. Winni są oczywiście - tak twierdzi w każdym razie rząd rosyjski - Czeczeń-cy. Podobno atakiem dowodził Hess Gorczchanow, bliski sojusznik czeczeńskiego dowódcy polowego Szamila Basajewa. Podobno, gdyż jedynym dowodem są na razie odnalezione w mieście zwłoki. A w kilkanaście minut po pierwszych informacjach o ataku komentatorzy kpili, iż w Nalczyku za chwilę odnajdzie się Basajew, który w rosyjskiej propagandzie odgrywa rolę złego ducha, winnego wszelkich ataków terrorystycznych na obszarze Federacji Rosyjskiej i Kaukazu. Rzecz jasna, sam watażka chętnie przyznał się do ataku, wzmacniając swoją legendę najskuteczniejszego terrorysty Rosji. „Zapewniałem ogólne kierownictwo operacyjne", oznajmił Basajew. I podał dane zupełnie inne od rosyjskich.
Niewątpliwie wydarzyło się nieszczęście, miasto zostało zaatakowane przez zbrojne komando, zginęło ponad stu ludzi, wiele więcej zostało rannych lub psychicznie okaleczonych, szyderstwa wydają się więc nie na miejscu. Ale prowadzona od lat przez Rosjan polityka informacyjna w sprawach Kaukazu nie pozwala czasami na inne reakcje. To, co dzieje się w Czeczenii, Dagestanie, Kabardyno-Bałkarii i innych niewielkich republikach u podnóża Kaukazu jest bowiem systematycznie utajniane i opakowywane w tak nachalną i stronniczą propagandę, że nikt na świecie nie stara się nawet udawać, iż jej wierzy.
Pogłoski dochodzące z Nalczyku mówią, iż atak na miasto był reakcją na aresztowania wśród działaczy muzułmańskich. Rosyjska telewizja państwowa określiła ich mianem wahabbitów. Nie można wykluczyć, że przedstawiciele tej radykalnej sekty, czy jak kto woli radykalnego odłamu islamu, byli w Nalczyku. Nikt niezależny jednak tego nie potwierdza. Bez wątpienia, skoro władze o tym mówią, miała miejsce jakaś fala aresztowań. Czy to jednak było powodem walk? Nie wiadomo. Atakujący zachowywali się z punktu widzenia logiki działań terrorystycznych całkowicie absurdalnie. Zaatakowali siedzibę władz, kwatery wojskowe i budynek Federalnej Służby Bezpieczeństwa (czyli następczyni KGB). Nie zajęli natomiast stacji radiowej ani telewizyjnej - nie mieli więc możliwości wyartykułowania swoich celów politycznych. Nie odbili też więźniów, a przynajmniej nic o tym nie wiemy. Informacje podawane oficjalnie mówią, iż było to komando związane z Czeczeńcami. Sami Czeczeni naturalnie chętnie przyznają, iż to ich oddział partyzancki. Ale niezależna rozgłośnia radiowa „Echo Moskwy" informowała, że przynajmniej część bojowników stanowili mieszkańcy Nalczyku. Podejrzana jest również tradycyjna już informacja o masakrze wśród napastników. Tym razem nie był to przecież atak terrorystyczny skierowany przeciwko uczniom (jak rok temu w Biesłanie) ani spokojnym widzom w teatrze. Toczyły się regularne walki uliczne, w wyniku których powinno być znacznie więcej rannych niż zabitych. Komunikaty zresztą mówiły najpierw o kilkudziesięciu ofiarach wśród bojowników. Trudno nie zadać pytania o to, czy inni nie zostali dobici lub wymordowani. A jeśli tak, to być może, podobnie jak bywało wcześniej - chodzić mogło o pozbycie się niewygodnych świadków. Bo nie jest tajemnicą, że prawdziwi i rzekomi terroryści uderzają w Rosji wyjątkowo często w czasie i miejscu nadzwyczaj dogodnym politycznie dla władzy. Tej na Kremlu albo tej lokalnej. Z historii wojen czeczeńskich znane są przecież przypadki, iż czołgi zniszczone przez terrorystów odnajdywały się potem - sprzedane za korzystną cenę - tysiące kilometrów od miejsca konfliktu.
Po wielokroć powtarzano już, iż wojna czeczeńska toczy się nie tylko na Kaukazie, ale i w moskiewskich korytarzach władzy. Argumenty w politycznych sporach w Moskwie znajdowano w kolejnych atakach terrorystycznych, walkach i ofiarach. I nie jest to wynik jakiejś polskiej rusofobii, bowiem najostrzej sądy takie formułują sami Rosjanie.
Atak w Nalczyku kolejny raz obnażył jednak słabość prezydenta Putina. Od lat przecież obiecuje on Rosjanom, że zapewni im spokój i pokona terrorystów, tymczasem ataki powtarzają się nieustannie. Prawdę mówiąc, nieważne nawet, kto jest ich inspiratorem, ważniejsze, że atmosfera społeczna na Kaukazie jest taka, iż znajdują się chętni do sięgania po broń.
Czeczenia i cały obszar kaukaski są dla Rosji nieustannym problemem. Wyraźnie widać, że brakuje pomysłów politycznych i woli politycznego rozwiązania splotu konfliktów na tamtym obszarze. Moskwa, przeżywająca okres niebywałej koniunktury gospodarczej w wyniku bardzo wysokich cen ropy naftowej i gazu, zamiast inwestować otrzymywane
środki w rozwój, ogromną ich część przeznacza na wojnę. Wojnę, która ma niszczący wpływ na rosyjskie społeczeństwo. Weterani z Czeczenii, zdemoralizowani rolą bezkarnych morderców, świadkowie tortur i czystek etnicznych, nie są zdolni do tego, by odnaleźć się w normalnym społeczeństwie. Podobnie jak dekadę wcześniej żołnierze z Afganistanu, zasilają szeregi zorganizowanej przestępczości. Nieuchronną wojenną demoralizację przenosząc na teren całej Rosji. Również w polityce międzynarodowej koszty, jakie ponosi Rosja, są ogromne. Z pozoru niestabliny Kaukaz jest wygodnym narzędziem nacisku na kraje Zakaukazia i Azji Środkowej. A tamtędy przechodzą jedyne niezależne od Moskwy drogi transportu ropy i gazu. Z drugiej strony jednak wojna czeczeńska popycha Rosjan do współpracy z krajami agresywnymi. Nie jest przypadkiem, że dzień po ataku na Nalczyk do Moskwy niespodziewanie przyjechała sekretarz stanu Condoleezza Rice. Próbowała ona przekonywać Putina do zmiany polityki wobec Iranu. Rosjanie oznajmili, że ich zdaniem Iran ma prawo do wzbogacania uranu i tworzenia energetyki atomowej, takiej jak mu się podoba. Tymczasem zapobieżenie powstaniu nowego atomowego mocarstwa jest dla USA jednym z najważniejszych celów politycznych. A Rosjanie potrzebują współpracy irańskiego reżimu mułłów właśnie po to, by zablokować proces uniezależniania się muzułmańskich krajów postsowieckich. A choćby i po to, by w ciągnącej się od kilkunastu lat konferencji o statusie Morza Kaspijskiego mieć poparcie Teheranu w blokowaniu budowy rurociągów podmorskich, które by uniezależniły od Rosji Kazachstan i Uzbekistan.
Wrzód czeczeński prowadzi do reimperializacji polityki rosyjskiej i sprawia, że na Kremlu panują niepodzielnie przedstawiciele tak zwanych resortów siłowych. W samej Rosji natomiast propagandowo podgrzewana nienawiść do ludzi z Kaukazu powoduje coraz silniejsze nastroje rasistowskie. Otrzymujemy klasyczne w polityce sprzężenie zwrotne. Wojna domowa przesuwa instrumenty władzy w ręce wojskowych i ludzi służb specjalnych; ci z kolei, aby u władzy się utrzymać, podgrzewają nastroje szowinistyczne, a nacjonalizm nie pozwala na skorzystanie z instrumentów politycznych rozwiązania sporu. Ponieważ Rosja jest wciąż ważnym graczem w polityce światowej, mała regionalna wojna - obrzydliwa i niepotrzebna - zatruwa atmosferę w całym świecie.
Autor był dyrektorem Ośrodka Studiów Międzynarodowych Senatu, w latach 1997-2001 podsekretarz stanu i główny doradca premiera ds. zagranicznych, obecnie komentator międzynarodowy tygodnika „Wprost"
opr. mg/mg