O widmie seksizmu - prawdziwej czy też urojonej wojny między dwoma płciami
Jeśli choć w części prawdą jest, iż "byt kształtuje świadomość``, w równym stopniu, niewątpliwie, kształtuje ją płeć. Współczesna kultura, wyzbywszy się wszelkich, także erotycznych, konwenansów, w wyścigach przekraczania tabu znalazła się "pod ścianą", nie znajdując już wiele do przekroczenia; mimo to wciąż nie zdołała przezwyciężyć przydanych płci człowieka przyzwyczajeń i ograniczeń. Styl "unisex" nie przyjął się i szybko znudził - nawet w modzie. Różnic płci nikt dziś nie ignoruje - wciąż jednak trwa dyskusja, czy "inność" musi oznaczać "nierównowartość" i w konsekwencji - nierówność.
Widmo "seksizmu" - rasizmu seksualnego - straszące w Ameryce, zbliża się wielkimi krokami w kierunku Europy; ostatnia to może chwila, by zastanowić się nad rozsądną strategią... Czy między tradycjami patriarchatu i matriarchatu nie ma już miejsca na bardziej rozumny model funkcjonowania społecznego? Czy grożącego nam - jak mówią, w sposób nieunikniony - determinizmu wrogości nie da się zastąpić o ileż skuteczniejszą (i przyjemniejszą) taktyką sojuszu? Wbrew utartym opiniom feministki nie mają bynajmniej monopolu na kłopoty z własną płciową tożsamością. Socjologowie coraz częściej mówią także o kryzysie "męskości", jako obowiązującego dotąd archetypu psycho-społecznego.
"Nasze własne oczy i uszy mówią nam - pisze Tomasz Jastrun w artykule Nad słodką przepaścią płci ("Ex Libris", nr 50/94) - że pod koniec XX wieku obie płcie dokonały wielkiego aktu zbliżenia do siebie. Włożenie spodni przez kobiety - to bodaj czas mojej wczesnej młodości - był to akt symboliczny o znaczeniu wykraczającym poza spodnie. Kobiety poszły więc wyraźnie w kierunku męskiego świata, ale i mężczyźni, chociaż nie próbowali nosić spódnic, też wyszli na spotkanie kobietom. Nie ma żadnych wątpliwości, że dzisiaj mężczyźni są mniej męscy niż kiedyś, a kobiety mniej kobiece. Kto jednak może być pewien, że to trwała tendencja? Gdy chodzi o przyszłość, pewne jest tylko, że nic nie jest do końca pewne. I czy w ogóle takie zbliżenie płci jest pożądane, nawet gdyby pominąć biologię? Przepaść jest fatalna, ale nie mniej groźne zatarcie różnic? Bo jaki sens miałby świat z jedną tylko płcią?"
Najbardziej stereotypowa i uproszczona interpretacja hasła "równouprawnienia" sprowadza się do twierdzenia, że wszelkie - pozafizjologiczne - różnice płci są wyłącznie produktem kultury i obyczajowości, przesądem utrwalonym przez patriarchalny model społeczeństwa. Przeciwnicy tej tezy optują za uznaniem i naukowym udowodnieniem pełnej odrębności psycho-fizycznej obu płci, uwarunkowanej genetycznie i determinującej zupełnie inne postrzeganie świata, odmienne uzdolnienia i przeżycia emocjonalne. Odwrót od ideologii "uniformistycznej" zaowocował książkami, których autorzy głoszą potrzebę powrotu do bagatelizowanej i zagubionej w świecie współczesnym tożsamości płci - kobiety i mężczyzny.
"Płcie są od siebie odmienne, ponieważ mózgi kobiet i mężczyzn różnią się od siebie" - tę tezę książki zatytułowanej Płeć mózgu (autorzy: Anne Moir, David Jessel) komentuje w cytowanym już artykule Tomasz Jastrun: "W książce przedstawiono obszerne wyniki badań mózgu, by następnie zaprezentować obserwacje poczynione na dzieciach i dorosłych. Okazało się, że dziewczynki, a potem kobiety szybciej uczą się mówić i lepiej mówią, co wiąże się z tym, że lepiej od płci męskiej słyszą. Łatwiej uczą się gramatyki i języków obcych. Nie przypadkiem jąkanie się jest niemal wyłącznie męską domeną. Sześć razy więcej dziewcząt niż chłopców umie czysto śpiewać. Mają lepszy węch i smak, większą od mężczyzn pobudliwość dotykową. Lepiej wychwytują na podstawie głosu sygnały społeczne, subtelności znaczeń. Lepiej oceniają charakter człowieka, mają lepszą pamięć do nazwisk i twarzy. Wolą kolor niebieski od czerwonego, gdy mężczyźni preferują czerwony.
Mężczyźni potrafią myśleć bardziej abstrakcyjnie, kobiety zaś preferują myślenie praktyczne i konkretne. Lepiej potrafią wczuwać się w uczucia, w ogóle lepiej współodczuwają.
Największe jednak różnice wykryto w tak zwanej wyobraźni przestrzennej. To jeden z powodów, dlaczego generałami, wybitnymi architektami i kompozytorami są z reguły mężczyźni (...) Zarówno dzieci, jak i dorośli obu płci żyją w dwóch odrębnych przestrzeniach. Dla mężczyzn pierwszoplanowa jest walka o hierarchię, walka o ustalenie swego miejsca w porządku. Dlatego podczas rozmowy mężczyźni obwąchują się intelektualnie, by ustawić się w hierarchii lub stoczyć walkę o swoje w niej miejsce. Dla kobiet zaś najważniejszy jest kontakt duchowy z innymi (...) Mężczyźni grają w czy mnie szanujesz, kobiety - w czy mnie lubisz. Te różnice powodują bardzo rozmaite sposoby mówienia."
Zwolennicy "determinizmu płciowego" nie ukrywają, że różnorodność oznacza jednak często w praktyce nierówność, zaś odrębność prowadzi nie tylko do fascynacji, ale antagonizmu i walki. Czy jest jakieś wyjście z tej pułapki? Owszem - wydaje się twierdzić Kinga Dunin, w artykule Psitek i ... kuciapka? ("Ex Libris", nr 50/94) - tym wyjściem jest przyznanie, że tak naprawdę istnieje jakby wiele płci, gdyż ludzie są różni: "istnieją mniej i bardziej męscy mężczyźni, mężczyźni z kobiecymi mózgami, kobiety z męskimi mózgami, mało kobiece kobiety i superkobiece egzemplarze (...) Gdyby jednak poza tym całe bogactwo ludzkich typów miało sprowadzać się do dwóch - chłop (leżący pod samochodem, nie umiejący wyrażać emocji, poligamiczny samiec w wolnych chwilach rozwiązujący rebusy) i baba (nucąca dziecku kołysanki, zagubiona beznadziejnie w świecie, bo nawet z mapy nie umie skorzystać, kierująca się wyłącznie emocjami) - świat byłby śmiertelnie nudny. Na szczęście tysiące krzyżujących się ze sobą różnic, biologicznych i kulturowych, tworzy tysiące różnych ludzkich typów - bardzo różnych kobiet i bardzo różnych mężczyzn. I to właśnie dodaje życiu pieprzu - że można spotkać mówiącego basem inżyniera, uwielbiającego małe dzieci, albo niezwykle poligamiczną kobietę - a nie to, że są chłopy i baby. Ubóstwienie jednej z wielu, skrajnie zestereotypizowanej różnicy jest dla mnie oznaką ślepoty na prawdziwe kolory życia. Naprawdę zaś skrywa przekonanie, że istniejący porządek jest dobry, wygodny, naturalny i każdy powinien znać w nim swoje miejsce, wyznaczone przez drugorzędne cechy płciowe."
Według Kingi Dunin - prócz feministek radykalnych i szowinistycznych istnieją jeszcze feministki poważne i odpowiedzialne, które nie głoszą ani skrajnego separatyzmu, ani pełnego uniformizmu, "nie zajmują się dowodzeniem, że mężczyźni i kobiety są tacy sami, choć rzeczywiście bezlitośnie tropią wszystko, co upośledza i poniża kobiety. Powszechnie też zarzucają kulturze, że nadal w dużej mierze oparta jest na wartościach męskich i nie daje kobietom równych szans." Referując poglądy amerykańskiego historyka idei Richarda Tarnasa (The Passion of the Western Mind), autorka tak definiuje dokonującą się na naszych oczach przemianę kulturową: "Tak zwane męskie wartości były niezbędne, by człowiek w długiej drodze, od początków filozofii greckiej, odkrył swoją odrębność od Natury, odnajdując autonomię ludzkiej woli i intelektu, swoje unikatowe, indywidualne ego. W końcu jednak osiągnął także pewien kres alienacji i dziś tęskni za ponownym zjednoczeniem z wartościami, które musiał po drodze odrzucić. Kryzys współczesnego człowieka jest kryzysem męskości - głosi Tarnas. Dziś nadszedł czas, gdy do kultury znowu włącza się kobiecość - jej oznakami są wzrastająca świadomość ekologiczna, protest przeciwko bezrozumnej eksploatacji świata, wysiłki na rzecz obalenia politycznych i ideologicznych barier dzielących ludzi, uznanie konieczności pluralizmu i współwystępowania wielu perspektyw postrzegania świata. To także powrót do własnego ciała, nieświadomości, wyobraźni, intuicji, odnowione misterium narodzin i właściwie zrozumiana godność macierzyństwa, cześć dla Gai i powtórnie odkrytego Rozumu Wszechświata."
O "kryzysie męskości" jako kluczu do diagnozy współczesnych przewarótościowań aksjologicznych pisze ostatnio wielu socjologów i badaczy idei. Problem w tym, że termin ten jest interpretowany zgoła przeciwstawnie - bądź jako kompromitacja wartości uznanych tradycyjnie za "męskie", a co za tym idzie konieczność "feminizacji" kultury, bądź przeciwnie - jako groźba "zniewieścienia" mężczyzn, a więc potrzeba powrotu do tradycji patriarchalnych, próba odbudowania utraconej "tożsamości mężczyzny" w społeczeństwie współczesnym. Płeć uważana za silną jest w gruncie rzeczy dojmująco słaba - tak przynajmniej twierdzi Elisabeth Badinter w książce Tożsamość mężczyzny, którą na łamach "Czasu Kultury" (nr 1/94) omawia w artykule Trzecia płeć Olga Tokarczuk: "Kobietą się jest, mężczyzną trzeba się stać. Sposób stawania się mężczyzną jest prawdziwą drogą krzyżową. Mężczyzna po trzykroć - jak zaklęcie magiczne - musi dokonać negatywnej identyfikacji, to znaczy udowodnić sobie i światu, że nie jest po pierwsze - dzieckiem, po drugie - kobietą, po trzecie - homoseksualistą. Mężczyźni uczą się, kim nie mają być, żeby stać się tym, kim są. Oto Droga Trzech Negacji.
Męskość jest wtórna i musi zostać wytworzona. Nikt nie rodzi się mężczyzną. W sensie biologicznym zarodki wszystkich kręgowców są żeńskie, w sensie psychologicznym ta część naszej psychiki, która jest wspólna - jest kobieca. Stawanie się mężczyzną to postępujące różnicowanie, odróżnianie, oddzielanie (...) Cała cywilizacja patriarchalna jest bolesnym świadectwem prowadzonej uporczywej walki o stanie się mężczyzną. Są pewne okresy w historii, kiedy następuje załamanie tych ciężko wypracowanych rytuałów. Mężczyzna przechodzi kryzys swej tożsamości. Epoki zniewieściałe, wyrafinowane, estetyzujące często kończą się nagłym wybuchem militaryzmu, rewolucji, nacjonalizmu (...) Mężczyźni leczą się wojną. Walka, wojna, to coś, w czym prawdziwy mężczyzna realizuje się najlepiej. To tęsknota do statusu wojownika i myśliwego. Faszyzm był przykładem najbardziej wypaczonego rozumienia tego, co męskie.
Przyglądając się obecnym wydarzeniom, można uznać, że mamy szczęście czy nieszczęście być świadkami takiego kryzysu tożsamości mężczyzny. Wystarczy czytać literaturę ostatnich 15 lat, żeby poznać cały wachlarz uczuć współczesnego mężczyzny: złość, niepokój, strach przed kobietami, impotencja, brak punktów odniesienia, nienawiść do siebie i innych."
Lektura powyższych książek i artykułów rodzi nieodparte podejrzenie, że - jakby na to nie patrzeć - płeć pozostaje naszym przekleństwem. Jest ograniczeniem, więzieniem, czymś, co należy przezwyciężyć, powściągnąć, nad czym trzeba zapanować. Rozprawiamy o płci mózgu i płci Pana Boga płciowość staje się we współczesnej kulturze rodzajem obsesji, świadectwem kompleksów i źródłem frustracji. Tymczasem jedynym rozsądnym podejściem do własnej seksualności jest jej akceptacja i twórcze wykorzystanie. To oznacza samookreślenie się nie poprzez negację i agresję wobec tego, co inne, lecz poprzez akceptację faktu, że istnieją doświadczenia dostępne tylko jednej płci - i ten "ekskluzywizm" można i należy twórczo wykorzystać.
Na łamach "Odry" (nr 3/94) dopomina się o to Marzena Broda we wstępie do fragmentu własnej prozy List z Mount Desert dedykowanej Marguerite Yourcenar: "Skoro zaczyna się pisać i mówić o feminizmie, nie można dopuścić do krzyku rozhisteryzowanych, aintelektualnych działaczek, które i w Polsce, i na Zachodzie uciekają od kultury i sztuki, sprowadzając problemy do pomniejszania roli kobiety w świecie (...) Taki feminizm stawia kobietę obok małpy, nie lubi mężczyzn i wprowadza bezsensowne podziały oparte o seksualność, poza tym jest homofobiczny. Ten feminizm jest sfrustrowany i pełen kompleksów. Kobiety muszą mieć i mają swoje podstawy intelektualne (!), bo bez pisania prozy, wierszy, bez refleksji krytycznej nie mają szansy zaistnieć."
Wyróżnik płci nie powinien rzutować na artystyczną ocenę dzieła sztuki czy literatury, jednak mimo iż nie mówi się na ogół o "męskim kinie" czy "męskiej literaturze" - coraz częściej wyodrębnia się "sztukę kobiecą". Jeszcze na przełomie wieków uważano, że niewiasty są w większości pozbawione wyobraźni kreatywnej, mają też mniejsze zdolności refleksyjne - dlatego mogą co najwyżej naśladować mężczyzn i zamiast dzieci produkować plagiaty. Kobiecość w sztuce kojarzy się z ckliwym sentymentalizmem, czymś niezdecydowanym, pozbawionym odwagi i charakteru. W kwartalniku literackim "Kresy" (nr 16/93) pisze o tym Grażyna Borkowska w artykule "Komandosi", hippisi, feministki: "W latach powojennych (...) nie tylko bieżąca produkcja literacka, ale także opinie autorytetów podszyte są dyskretnym mizogynizmem. W kraju i na emigracji. Gombrowicz w Dzienniku, a Miłosz w licznych esejach (patrz np. Prywatne obowiązki) wybrzydzają na rozlewną babskość prozy kobiecej. Nawet pisarstwo Zofii Nałkowskiej, wydawałoby się tak bliskiej filozoficznym i psychologicznym sensom gombrowiczowskiej formy, nie zostało wyróżnione. Formuła prozy kobiecej była workiem, do którego wpakowano bez żadnych wyjaśnień i zastrzeżeń znane autorki, nie siląc się na szukanie indywidualnych znamion ich talentu (...) Niechętna i lekceważąca ocena pisarstwa kobiecego jest często związana z postawą mizogyniczną. Obu wymienionym twórcom emigracyjnym, przede wszystkim jednak Miłoszowi, pierwiastek kobiecy w kulturze kojarzy się z bezmyślną zachłannością vaginy, nędzą materii zagrożonej rozkładem, wulgarną, moczopłciową pożądliwością (Rok myśliwego)."
Mając w pamięci piękne eseje Miłosza poświęcone Orzeszkowej, Szymborskiej a nawet Rodziewiczównej - wypadnie zastanowić się nad zasadnością powyższej opinii, która jest być może objawem nie tyle "wojny płci", co - równie odwiecznej - kontrowersji pomiędzy twórcą a krytykiem, z reguły podejrzewanym o pozamerytoryczne uprzedzenia. Sam Miłosz - na poły żartobliwie - przyznaje się do pewnych resentymentów, oddając jednak równocześnie pełną sprawiedliwość prawdziwej sztuce. W całości poświęcone zagadnieniom feminizmu "Teksty" (nr 4-5-6/93) drukują także esej poety W stronę kobiety, w którym Miłosz - dystansując się od ideologii feministycznej - bierze w obronę poezję Anny Świrszczyńskiej: "Wychowano mnie tak a nie inaczej, więc zapewne świńskie męskie reakcje na feminizm stały się moją drugą naturą. Jak na takie nawyki zachowuję się dość przyzwoicie i oburzam się tylko, jeżeli moje zawodowe interesy są zagrożone. Skoro dbam o poprawność języka, nie podoba mi się cenzura wprowadzona przez kobiety do składni i gramatyki w imię równości płci (Na początku Bóg stworzył / stworzyła niebo i ziemię). Wydaje mi się, że rodzaj męski pewnych słów jest uświęcony konwencją i nie oznacza to, że za każdym razem musimy sprawdzać, czy rzeczywiście odpowiada budowie ciała, zwłaszcza, że niektóre słowa i pojęcia nie są cielesne (...) Kronika słowiańskiego plemienia (Tysiąc lat alkoholizmu) pisana piórem Świrszczyńskiej nie spotkała się, o ile wiem, z dobrym przyjęciem. Bo po co rozdrapywać. To już prawdziwa wojna klasowa, klasa uciskanych - kobiety, klasa uciskających - mężczyźni. Przypuszczam, że niskie notowanie Świrszczyńskiej - poetki, poza tomem Budowałam barykadę, pochodzi głównie z odruchowej niechęci do jej feministycznej pasji, a być może także z zawstydzenia, skoro wynosi ona na światło dzienne wiedzę o codzienności narodu, znaną dość powszechnie - ale przykrą. Dodać do tego trzeba jej wiersze miłosne idące dalej w szczerości niż u kogokolwiek w języku polskim (...) a otrzymujemy obraz feministki zaciekłej, którą była, co jednak, moim zdaniem, nie obniża jej statusu jako poetki. Czy powinno obniżać? Proszę szanownych mężczyzn, żeby sobie po cichu odpowiedzieli na to pytanie. Uczciwość nakazuje mi przyznać się, że sam jestem skłonny uważać feministki za wariatki, dlatego że, podobnie jak rewolucyjne passionarie, miary nie mają, a poza tym źle sobie radzą z wyborem przywódczyń. Jednakże w kraju, gdzie rechot macho jest przyjęty jako naturalny, sprawiedliwość jest po stronie poetki, która chciała mówić, jak to jest naprawdę. Cenię Świrszczyńską za jej dar współczucia. Za jej obronę kobiet, również starych, które są odrzucane na margines społeczeństwa, ponieważ odmawia się im wartości, wartości rzeczy do erotycznego spożycia."
Teoretycy feminizmu i specjaliści od twórczości kobiecej jako cechy typowe dla damskiej wyobraźni wymieniają - właśnie obok społecznej wrażliwości - emocjonalność, skłonność do ironii i przekory, a także swoiście rozumianą biologiczność. Psychiczne i fizyczne uwarunkowania rządzące kobiecym ciałem kazały artystkom uznać doświadczenie cielesności i dualizm ludzkiej natury za jeden z najciekawszych wątków wartych uwagi i interpretacji. Dotyczy to zwłaszcza sztuk plastycznych, w których termin "sztuka kobieca" już dawno przestał kojarzyć się tylko z upodobaniem do dekoracyjności i pastelowej galanterii. Wydaje się, że właśnie poprzez nadanie szczególnego wymiaru problematyce ciała, a co za tym idzie - bólu, erotyzmu i w ogóle fizyczności - artystki-kobiety mają szansę wnieść coś bardzo prawdziwego i sobie właściwego do uniwersum kultury współtworzonego przez dwa żywioły: mężczyzn i kobiety. Na przykładzie twórczości Aliny Szapocznikow dowodzi tego Jacek Waltoś w kwartalniku "Art and Business" (nr 9-10/93): "Z cienkich półprzezroczystych odcisków twarzy i korpusu w żywicy poliestrowej powstawały nieprzewidziane, zdawałoby się przypadkowe w montażu układy (...) Mimo obecności męskiej figury w obrębie dzieła Aliny Szapocznikow, kobieta, jej ciało we wszystkich możliwych przejawach były czymś pierwszym, co ją frapowało. Biologiczność wyobraźni artystki znajduje w postaci kobiecej najpełniejsze oparcie. Pochwała kobiecości, wszechobecności elementu żeńskiego jako objawu życia i jako przedmiotu destrukcji - oto dominujące motywy dzieła rzeźbiarki. Od wczesnych rzeźb modelowanych w materiale, po ostatnie, odlewane z własnego ciała, kobieta jawi się jako siła witalna, jako czar życia, jego blask, kwitnienie i zamieranie. Nawet wielka seria Zielnik (1971), jakkolwiek wyprowadzona została z odlewu figury mężczyzny (syna), czyta się jako dopełnienie wyrazu biologicznej kobiecości: refleksją radości i smutku macierzyństwa (...) Alina Szapocznikow przekracza tabu: demonstruje siebie samą jako ciało i jako kształt rzeźbiarski równocześnie. Jest to autoportret wykonywany bez sentymentalizmu i bez ekshibicjonizmu. Ironia zamienia każde westchnienie za chwilą, za utraconą urodą, w sarkastyczny fetysz cielesności. Samo odlewanie własnego ciała jest najmniej intymnym etapem w jej pracy rzeźbiarskiej. Doceni to każdy, kto zna konwencję nagości w sztuce. Dopiero cel i wyraz operacji rzeźbiarskich Aliny Szapocznikow mówią o głęboko prywatnym przesłaniu. Ostentacyjna kobiecość tych rzeźb nabiera pełnego sensu, gdy zobaczymy to dzieło w perspektywie Jej życia. Gdy uprzytomnimy sobie tę twórczość jako jedyną szansę życia, jego potwierdzenie wobec nieuchronnej śmierci (...) Nie odnosząc się do żadnych mitologii, nie szukając dla siebie tradycyjnych ram ikonograficznych i rezygnując z odniesień transcendentalnych Alina Szapocznikow rzeźbiąc uprawiała w wyjątkowy sposób eschatologię laicką. Wierzyć, że sztuka przez sam fakt swego istnienia - jako materia i jako wyraz - może udźwignąć aż taki, i tylko taki, obszar przeżyć, było aktem wiary w siłę i niezbędność kreacji."
KRYSTYNA CZERNI, ur. 1957, historyk sztuki, publikowała m.in. w "Res Publice", "Kontakcie", "W drodze", "Odrze", "Znaku". Ostatnio ukazały się jej rozmowy z profesorem Mieczysławem Porębskim Nie tylko o sztuce (Wrocław 1992).