Hamulcowi postępu

Polacy to taki dziwny naród, który nie chce się podporządkować cywilizacyjnym wzorcom płynącym z bardziej postępowych krajów. Taki wniosek wyciągnąć można z naszej długiej historii

Polacy to taki dziwny naród, zupełnie nieprzystający do cywilizacyjnych wzorów płynących z bardziej rozwiniętych krajów. Przyjęli wprawdzie niektóre zdobycze cywilizacyjne jak chrześcijaństwo czy prawo magdeburskie ale z innymi kwestiami było i jest znacznie gorzej. Nawet chrześcijaństwo przyjęli z Rzymu ale pokrętna drogą przez Czechy zamiast prościej z Niemiec i załatwili sobie od razu własne biskupstwo, by ograniczyć niemiecki wpływ na Kościół a tym samym państwo, bo takie były wtedy zależności. Tak więc od początku kwestie religijne były w państwie polskim rozwiązywane obok a często wbrew głównemu nurtowi postępowej myśli europejskiej. I nie dotyczyło to tylko chrześcijaństwa.

Już od zarania polskiej państwowości napływali wyznawcy religii mojżeszowej, wyganiani lub co najmniej zniechęcani do pobytu w krajach będących wzorem europejskości. Jak widzimy rozwiązywanie kwestii żydowskiej w taki lub inny sposób ma w Europie wielowiekową tradycję. Polska, tkwiąc w swym zacofaniu, nie podążała za głównym nurtem. Nie tylko pozwalała Żydom osiadać na jej terenie, lecz już w roku 1264 książę wielkopolski Bolesław Pobożny wydał w Kaliszu przywilej, w którym nadał im wiele przywilejów i wziął pod opiekę prawa. Przywilej ten był wielokrotnie potwierdzany przez następnych królów. W efekcie w XVI wieku w Rzeczypospolitej mieszkało blisko 80% światowej populacji wyznawców tej archaicznej religii sprzed tysięcy lat, ku zgorszeniu całej postępowej ludzkości.

Nie tylko Żydów darzyli Polacy niezrozumiałą estymą. Europejska elita zebrana w roku 1418 na Soborze w Konstancji została zszokowana brutalnym veto Polaków, którzy wtargnąwszy siłą do pałacu papieskiego wymusili potępienie stanowiska niemieckiego Zakonu Krzyżackiego w kwestii nawracania pogan. A stanowisko to było wyrazem poglądów ówczesnej europejskiej opinii publicznej. Polacy brutalnie narzucili Soborowi pogląd, że poganie też mają swoje prawa i nie można ich w imię wiary chrześcijańskiej mordować ani pozbawiać ziemi czy majątku. Teza, że poganie mają swoje prawa była dla ówczesnych postępowców równie szokująca jak dla dzisiejszych piewców postępu myśl, że to chrześcijanie mają jakieś prawa.

Jeszcze gorzej rozwiązywali Polacy kwestie ustroju państwa. Gdy w całym ówczesnym postępowym świecie władca decydował o wszystkim w swoim państwie łącznie z życiem i mieniem poddanych, polski kronikarz tamtych czasów, Wincenty Kadłubek, pisał o Polsce jako o Rzeczypospolitej, czyli własności nie władcy, a wolnych obywateli, którzy sobie tego władcę wybierają. A gdy prawo stanowiła wola suwerena i ona była sprawiedliwością, tenże Kadłubek podał polską definicję sprawiedliwości: „Sprawiedliwość oznacza to, co najbardziej sprzyja temu, który może najmniej”. Taka postawa musiała być niezrozumiała dla ówczesnego postępowego świata. Nic dziwnego, że przez następne wieki polscy królowie nie cieszyli się poważaniem europejskich i azjatyckich dworów. Bo co to za król, który nie może wszystkiego?

Jeszcze europejscy postępowcy nie ochłonęli z wrażenia, nie mogąc pojąć, jak można podważać oczywiste prawo władcy do decydowania o wszystkim, gdy polski król Władysław Jagiełło ogłosił w roku 1425 przywilej a w zasadzie konstytucję  Neminem captivabimus nisi iure victum, czyli zobowiązywał się, iż nikogo nie uwięzi bez wyroku sądowego. I takie ubezwłasnowolnienie panującego obowiązywało już do końca I Rzeczypospolitej, co skutecznie hamowało postęp społeczny.

Postęp w Europie nie ustawał i wkrótce sięgnął kolejny, wyższy poziom. Po wieloletniej, intensywnej teologiczno — militarnej wymianie zdań w kwestiach religijnych osiągnięto w Niemczech porozumienie zwane pokojem augsburskim, zawierające postępową zasadę cuius regio, eius religio, czyli panujący w danym kraju decyduje o religii swych poddanych. Dzięki temu w państwach protestanckich utworzone zostały kościoły narodowe a ich głowami byli z reguły panujący. Gdy proponowano Zygmuntowi Augustowi w podobnie postępowy sposób uporządkować sprawy wyznaniowe w Polsce i na Litwie, ten odpowiedział „Nie jestem królem sumień waszych”. Tym samym jego ciasny konserwatyzm uniemożliwił przekształcenie Rzeczypospolitej w nowoczesne państwo wyznaniowe. Inni tej szansy nie zmarnowali. Taki na przykład cesarz niemiecki, będący równocześnie głową Niemieckiego Kościoła Ewangelickiego zaordynował wsparcie Boga dla swojej armii, choć sam Zainteresowany dowiedział się o tym z napisów na pasach niemieckich żołnierzy.

Były to czasy, gdy dysputy teologiczno — militarne były w Europie bardzo ożywione, choć w Rzeczypospolitej ograniczały się tylko do teologii — zawsze inaczej. We Francji w noc św. Bartłomieja uporządkowano dokładnie sprawy wyznaniowe. Gdy wiadomości o tym doszły nad Wisłę, szlachta (różnych wyznań) zebrana na Konfederacji Warszawskiej w roku 1573, a więc w roku następnym po zaprowadzeniu porządku we Francji, uchwaliła „obiecujemy to spólnie (...), iż którzy jestechmy dissidentes de religione [różni w wierze], pokój miedzy sobą zachować, a dla różnej wiary i odmiany w Kościelech krwie nie przelewać”. W ten sposób Rzeczpospolita odsunęła się sama na margines wielkich dysput postępowej Europy i zyskała mało chwalebny przydomek „azyl heretyków”. Pogrążyła się tym samym w ciemnej zaściankowości, podczas gdy pozostałą Europę oświetlały blaski stosów i wojennych pożarów.

Chaos religijny, słaby król, wybierany przez naród, a od roku 1505, czyli od uchwalenia Konstytucji Nihil novi, zupełnie uzależniony od woli Sejmu, sprowadzony do roli dożywotniego prezydenta - statusu niegodnego monarchy, powszechna katolicka ciemnota i zacofanie - tak wyglądała Rzeczpospolita w oczach przeciętnego Europejczyka. Nic więc dziwnego, że w końcu sąsiednie państwa, rządzone w sposób absolutystyczny a nie bez powodu nazywane absolutyzmami oświeconymi, w których król, cesarz czy car byli rzeczywistymi władcami ze wszystkimi należnymi kompetencjami, postanowiły uwolnić Europę od tego ropiejącego wrzodu.

Rozbiory były unikalną szansą nadgonienia cywilizacyjnego opóźnienia i roztopienia się w postępowej europejskości. Szansy tej Polacy nie wykorzystali. Zamiast zgody i posłuszeństwa powstania, konspiracje a choćby i praca organiczna ale zawsze przeciw lepszym i mądrzejszym. Mimo tego po I wojnie europejskie elity udzieliły im kredytu zaufania. I okazało się, że 123 lata intensywnej edukacji poszły na marne. Podczas gdy europejskie i światowe elity entuzjazmowały się lewicowymi, postępowymi ideologiami, czy to w postaci brunatnego narodowego socjalizmu, czy czerwonego bolszewickiego komunizmu, Polacy trwali w swym zacofanym katolicyzmie. Trudno dziwić się, że cierpliwość liderów postępu uległa wyczerpaniu i skończyło się tak, jak musiało się skończyć.

I znowu żadnych wniosków. Zamiast uczciwie pracować dla Tysiącletniej Rzeszy lub budować komunistyczny raj na Ziemi, konspiracje, powstania, jacyś żołnierze wyklęci. Ciągnie się ta krnąbrna postawa aż po dziś dzień. Dziś, gdy dostaliśmy kolejną szansę, wierzganie, wymachiwanie szabelką, psucie europejskiego domu. Czy tak trudno zrozumieć, że Polska rozwijać się może tylko słuchając starszych i mądrzejszych?

Czy jednak liczne protesty w ostatnich dniach nie zwiastują zmiany tego trendu? Byłbym ostrożny z optymistycznymi prognozami. Były już podobne zdarzenia w polskiej historii. Była reakcja pogańska, były sukcesy reformacji, byli też odważni ludzie przedkładający integrację europejską nad ciasny nacjonalizm jak Janusz Radziwiłł, targowiczanie czy Feliks Dzierżyński, byli też w okresie międzywojennym zwolennicy lewicowych ideologii. Wszystkim im nie udało się jednak zmienić paskudnego charakteru Polaków, choć odnosili czasowe sukcesy. Tak więc droga do europeizacji Polski może być jeszcze daleka.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama