Troska o demokrację

Widmo troski o demokrację krąży po Europie. Troszczą się o nią wszyscy na wszystkie możliwe sposoby, tak że aż trudno się zorientować, co jest, a co nie jest demokratyczne

Troska o demokrację

Widmo troski o demokrację krąży po Europie. Troszczą się o nią wszyscy na wszelkie możliwe sposoby, tak że w powstałym mętliku trudno zorientować się co jest a co nie jest demokratyczne. Z rozeznaniem tego największy kłopot mają ci najbardziej zatroskani. W sumie demokratyczne jest to, co im się podoba a to, czego nie lubią jest oczywiście niedemokratyczne, czyli populistyczne lub faszystowskiego, co na jedno wychodzi.

Przykład pierwszy z brzegu — wybory. W Stanach wygrał Trump i od razu zaczęło się wykazywanie, że wygrał jedynie dzięki specyficznemu systemowi wyborczemu, a więc niedemokratycznie. Przypomina mi to metody stosowane przez komunistycznych propagandzistów udających dziennikarzy. Metoda była prosta: wynik wyborów mnożono przez frekwencję wyborczą i wychodziło, że wybranego prezydenta popiera nieco ponad dwadzieścia procent Amerykanów — obraza demokracji. W demoludach frekwencja wynosiła prawie 100% i tyluż głosowało na komunistów — demokracja wzorcowa.

Niedługo potem we Francji, dzięki specyfice ordynacji większościowej, partia Macrona zdobyła nieproporcjonalnie dużo mandatów a Front Narodowy nieproporcjonalnie mało. Ogłoszono to wielkim zwycięstem demokracji, bo Macron jest nasz a Le Pen nie.

Lepszym przykładem jest stosunek do woli narodu, wyrażonego w referendum, po obu stronach kanału La Manche. Po referendum w sprawie Brexitu nie ustawały komentarze sugerujące, jak tu, oczywiście demokratycznie, zignorować wolę głosujących. Żądano ponownego głosowania lub takiego prowadzenia negocjacji, by do Brexitu nie doprowadzić. Z pomocą pospieszyli sędziowie i zawyrokowali, że o wyjściu z Unii musi rozstrzygnąć Parlament. Jest to otyle istotne, że w brytyjskiej doktrynie prawnej suwerenem nie jest naród a właśnie Parlament. Cała nadzieja zatroskanych o demokrację była w tym, że posłowie mogli zignorować wolę obywateli. Mogli, ale nie zignorowali. W jednomandatowym systemie wyborczym posłowie muszą rzeczywiście a nie tylko deklaratywnie liczyć się z wolą swoich wyborców. Z tą wolą liczy się również premier May, która, choć opowiadała się za pozostaniem w Unii, teraz twardo negocjuje wyjście.

A w kontynentalnej części Unii: gdy europejskie elity — o wątłym mandacie demokratycznym — postanowiły zmienić traktat nicejski na szumnie zapowiadaną Konstytucję dla Europy, zarządziły przyjęcie tejże Konstytucji przez poszczególne państwa członkowskie w drodze referendum. Za wyjątkiem Niemiec, gdzie referendum jest niedopuszczalne. Ku zaskoczeniu elit, społeczeństwa Francji i Holandii, krajów założycieli Unii, zachowały się niedemokratycznie i większością głosów odrzuciły ten dokument.

Troszczący się o demokrację uznali, że wobec tak nieodpowiedzialnego zachowania się wyborców, nie ma mowy o uznaniu ich decyzji. Konstytucję poddano kosmetycznym zmianom, zmieniono nazwę na Traktat i ponownie przesłano członkom do zatwierdzenia, lecz tym razem przez parlamenty. Jedynie w Irlandii nie udało się obejść wymogu referendum a Irlandczycy zachowali się również niedemokratycznie.

Troska o demokrację jednak zwyciężyła. Irlandię przymuszono do powtórki referendum a Komisja Europejska sypnęła kasą na kampanię „za”. To popieranie jednej strony jest oczywiście wzorcowym przykładem demokratycznych standardów. Była to przecież strona słuszna. Tym razem Irladczycy zachowali się odpowiedzialnie i traktat przyjęli, wiedząc, że w przeciwnym razie zamęczą ich kolejnymi referendami.

Na naszych oczach dokonuje się, opisana przez Orwella, zmiana znaczenia powszechnie używanych słów. Tak jak Ministerstwo Miłości oznaczało u niego policję polityczną a Ministerstwo Prawdy cenzurę, tak diametralnie zmienia się znaczenie demokracji. Nie są to już, jak sądzili ludzie od ponad dwóch i pół tysiąca lat, zgodnie z grckim znaczeniem tego słowa rządy ludu, gdzie rządzący realizują wolę obywateli. Dziś zatroskani o demokrację używają tego słowa na określenie rządów swoich, rządów niewybieranej, uzurpatorskiej grupy, traktującej siebie jako jaśnie oświeconych i wszechwiedzących przewodników ludzkości a zwykłych obywateli jak ciemną masę wymagającą odpowiedniego wychowania, dla której można czasami coś dobrego zrobić, lecz której nie można traktować poważnie.

Jeśli Rok 1984 utrzyma się na liście lektur szkolnych, George Orwell przedstawiany będzie nie jako krytyk, ostrzegający przed niebezpieczeństwami utopijnych ideologii a jako genialny wizjoner, wytyczający nowe drogi rozwoju ludzkości.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama