Prezydent Komorowski w czasie obchodów rocznicy pacyfikacji kopalni Wujek odznaczył Andrzeja Rozpłochowskiego - faktycznego lidera Solidarności na Śląsku na początku lat 1980-tych
Nie miał dobrego wyjścia prezydent Komorowski. Gdyby nie przyjął zaproszenia do uczestniczenia w obchodach rocznicy pacyfikacji kopalni Wujek, postawiłby się jednoznacznie po tej stronie, po której stało ZOMO. Przyjęcie zaproszenia oznaczało narażenie się na to, co go tam spotkało. I można by współczuć Bronisławowi Komorowskiemu, gdyby nie fakt, że zaistniała sytuacja była właśnie efektem jego niedawnych poczynań, a zwłaszcza zaproszenia twórcy stanu wojennego do Rady Bezpieczeństwa Narodowego.
Już początek uroczystości i głucha cisza, jaka zapadła, gdy prowadzący powitał prezydenta RP w porównaniu z głośnymi owacjami dla Piotra Dudy — przewodniczącego „Solidarności”, pokazały dobitnie, jakie były sympatie zgromadzonych. Nie zmieniło tego poprawnie odczytane przemówienie prezydenta. Zawarł w nim słowa, które powinny wywołać entuzjazm słuchaczy, a odpowiedziała mu cisza. Domaganie się wydania wyroku na tego, którego niedawno sam uhonorował, zabrzmiało zbyt fałszywie. Nikt nie uwierzył w szczerość słów prezydenta.
Przemawiający po prezydencie przewodniczący Duda wywołał aplauz słuchaczy, choć mówił, wprawdzie bardziej bezpośrednio i w ostrzejszych słowach, ale przecież to samo co prezydent. Powiedział to jednak szczerze i szczerość tę publiczność doceniła. Bo cóż oryginalnego powiedział Piotr Duda? Cóż odkrywczego jest w stwierdzeniu, że Wojciech Jaruzelski i Czesław Kiszczak mają na swoich rękach krew pomordowanych i są klasycznym przykładem morderców zza biurka? To prawda znana Polakom od 30 lat, choć z jej ustaleniem mają kłopoty niezależne sądy.
Jeżeli prezydent bierze udział w rocznicowych obchodach, wypada mu nadać odznaczenia co bardziej zasłużonym. I prezydent ordery wręczył. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że wręczył je tylko dlatego, że tak wypadało. Szczególnie odznaczenie Andrzeja Rozpłochowskiego sprawia wrażenie nadanego „na odczepnego”. Przypomnę więc jego sylwetkę.
Andrzej Rozpłochowski był przewodniczącym Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego podczas sierpniowego strajku i inicjatorem powstania „Solidarności” w Hucie Katowice. Doprowadził do podpisania Porozumienia Katowickiego — czwartego po szczecińskim, gdańskim i jastrzębskim porozumienia społecznego, które jako pierwsze w Polsce ustalało zasady powstawania nowych związków zawodowych. Był przewodniczącym MKZ Katowice i do czasu utworzenia w sierpniu 1981 jednolitego Regionu Śląsko-Dąbrowskiego, faktycznym liderem regionu. Takim śląsko-dąbrowskim Wałęsą, z tym że w teczce Rozpłochowskiego nie ma kompromitujących go materiałów.
Przez komunistów w Polsce był traktowany jako wróg numer jeden i podobnie był odbierany w Związku Radzieckim, o czym świadczą materiały z posiedzeń KC KPZR. Internowany 13. grudnia nie wyszedł na wolność wraz z innymi. W ostatnim dniu internowania, 23. grudnia 1982, aresztowany i oskarżony wraz z sześcioma innymi przywódcami Związku o „próbę obalenia siłą ustroju PRL” (nota bene bardzo chwalebny zarzut), przetrzymywany był w więzieniu bez wyroku i wyszedł na mocy amnestii z lipca 1984. Działał w podziemnych i jawnych strukturach związkowych i politycznych.
Od momentu wyjścia włączył się w działalność podziemia. Wykorzystując swój autorytet i popularność, firmował swoim nazwiskiem liczne oświadczenia władz RKW. Uczestniczył we wszystkich rocznicach pacyfikacji KWK Wujek, stając na czele pochodu i przemawiając pod pomnikiem. Jego działalność docenił Rząd Rzeczypospolitej w Londynie nadając mu w roku 1990 srebrny Krzyż Zasługi.
Pod koniec lat osiemdziesiątych, ze względu na chorobę żony i brak możliwości hospitalizacji w Polsce, po wykorzystaniu wszelkich możliwości zdobycia pomocy i odmowie ze strony Lecha Wałęsy, wyemigrował do USA, ale i tam dopadła go perfidia Służby Bezpieczeństwa. W pewien wigilijny wieczór, już po upadku komuny, zadzwoniła do niego z kraju pewna życzliwa osoba i poinformowała go równie życzliwie, że w czasie, gdy siedział w więzieniu, SB zwerbowała jego żonę jako tajnego współpracownika. Nietrudno wyobrazić sobie, jak wyglądały te święta. Żona przyznała się, a Andrzej jej wybaczył. W kontekście Świąt Bożego Narodzenia warto podkreślić pełną chrześcijańskiej i tej zwykłej małżeńskiej miłości postawę Andrzeja. Postawę, którą wielu podziwia, a niewielu potrafi naśladować.
Wracając do meritum: order, i to order wysokiej rangi, należał się Andrzejowi jak psu kiełbasa. Wydaje mi się, że jeśli porównać nominacje prezydenckie sprzed kilku tygodni, dotyczące najwyższych odznaczeń nadawanych w imieniu Najjaśniejszej Rzeczypospolitej, trudno znaleźć w niektórych biogramach chociażby połowę zasług, jakimi może się poszczycić Rozpłochowski, który otrzymał Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski — najniższą z możliwych rang Polonii Restituta. Nie chciałbym absolutnie umniejszać zasług innych osób odznaczonych podczas uroczystości pod krzyżem wujkowym, jednak wszystko musi mieścić się w jakiś granicach — chociażby były to granice absurdu, które w tym przypadku zostały jednak przekroczone. Dla znających działalność Rozpłochowskiego był to szok. Wielu byłych opozycjonistów zastanawiało się, czy przyjmie on order z rąk Bronisława Komorowskiego. Przyjął. Nie byłby jednak sobą, gdyby, dziękując w imieniu odznaczonych, ograniczył się do politycznej poprawności. Stojąc dwa metry od prezydenta, powiedział mu prosto w oczy, co myśli o rządach „znanego znawcy spraw rosyjskich” i do czego doprowadziła Polskę „junta Jaruzelskiego”. Nie omieszkał również upomnieć się o innych. Zwrócił uwagę na sprawę skandaliczną: II Rzeczpospolita dbała o tych, którzy walczyli o jej niepodległość, III RP nie. Wielu z nich żyje dziś w zapomnieniu, a część w zwykłej biedzie.
Usiłując znaleźć się w tej niezbyt zręcznej sytuacji, prezydent podszedł do mówcy i rzekł: Andrzeju drogi, da Bóg, że za rok będziemy razem odznaczać wszystkich zasłużonych. Zdanie się na Boga to łatwa wymówka. Zgodnie z polskim prawem to nie Najwyższy, lecz prezydent RP decyduje o nadaniu i randze nadanych odznaczeń. To prezydent, nadając odznaczenie, powinien możliwie obiektywnie zważyć zasługi kandydata w służbie Najjaśniejszej. Nadanie odznaczeń ma przecież istotny aspekt edukacyjny. Jest to wyraźny sygnał dla obywateli, jakie wartości i postawy ceni i nagradza Rzeczpospolita. Życia i dokonań Andrzeja Rozpłochowskiego prezydent Najjaśniejszej nie ocenił zbyt wysoko.
opr. mg/mg