Nie wystarczą zachęty do brania udziału w wyborach - trzeba raczej zachęcać, aby wyborcy głosowali świadomie, a także dążyć do zmian "upartyjnionej" ordynacji
Dostaniemy jesienią broszurkę z listą nic niemówiących nazwisk, bezbarwnych postaci. Wiedzieć o nich będziemy tylko tyle, jaki komitet ich wystawił, czyli na czyj rozkaz podnosić będą ręce.
„Głosuj świadomie!” — to akcja Forum Obywatelskiego Rozwoju mająca na celu rozbudzenie postaw obywatelskich, przeprowadzona przed ostatnimi wyborami samorządowymi. W ramach tej akcji katowicki klub FOR przeprowadził konkurs „3 x TAK” wśród uczniów ostatnich klas licealnych. Uczestnicy konkursu musieli wypełnić ankietę składającą się z dwóch pytań: 1. Dlaczego należy głosować? 2. Co należy zrobić, by zachęcić młodzież do udziału w wyborach?
Odpowiedzi przyszło blisko 600 — cenny materiał dla socjologa. Na finał konkursu zaproszono przedstawicieli wszystkich 22 komitetów wyborczych wystawiających kandydatów do Sejmiku Województwa Śląskiego, by mogli ustosunkować się do opinii uczestników i dyskutować z zebranymi nad postulatami młodzieży. Do wypełnionej młodzieżą sali klubu „Marchołt” przybyli przedstawiciele tylko jednego z nich — Ruchu Autonomii Śląska oraz dyrektor Biura Poselskiego prof. Jerzego Buzka — fundatora głównej nagrody.
Dwóch młodych reprezentantów RAŚ wywarło duże wrażenie na zebranych przygotowaniem merytorycznym i przede wszystkim zaangażowaniem. Kampania RAŚ prowadzona była w oparciu o wolontariat i bez dofinansowania z budżetu państwa, w przeciwieństwie do kampanii ogólnopolskich partii politycznych. Przekonaliby do siebie prawie wszystkich, gdyby zamiast akcentować autonomię Śląska, mówili o regionalizacji kraju. A tak wśród dużej części słuchaczy powstało przekonanie, że autonomia stanowić ma pierwszy krok do secesji i nie pomogło powoływanie się na dziadka walczącego w powstaniach, oczywiście po polskiej stronie.
Ruch Autonomii Śląska zaimponował dobrym prowadzeniem kampanii w Internecie — według niektórych opinii najlepszym w Polsce a atrakcyjnym dla ludzi młodych. Inne komitety najwyraźniej zlekceważyły taki sposób docierania do wyborców. Zdaniem politologa Uniwersytetu Śląskiego dr Tomasza Słupika wynika to z faktu, że najniższa frekwencja występuje wśród młodych wyborców i gros komitetów postanowiło, iż nie warto zawracać sobie głowy małolatami.
Dlaczego jednak wyborcy nie głosują? Odpowiedzi udziela nawet pobieżna lektura nadesłanych ankiet. Ankiety te są tym cenniejsze, że zawierają odpowiedzi ludzi, którzy pierwszy raz wzięli udział w wyborach. Starsi przywykli już do ich przebiegu i traktują sposób ich prowadzenia jak oczywistość. A młodzież potrafi zauważyć ich bezsens. Nie byłaby ona oczywiście sobą, gdyby traktowała wszystko poważnie. Stąd pomysły zwiększenia frekwencji za pomocą kija i marchewki, przy czym kijem byłyby kary dla niegłosujących a marchewką darmowe piwo dla biorących udział w wyborach.
Jednak, gdy odrzucimy takie głosy, okaże się, że młodzież nie głosuje, bo nie zna kandydatów. Postulowano więc więcej spotkań z kandydatami, szczególnie w szkołach. Problemem jest to, że szkoły nie mogą tolerować na swoim terenie działalności politycznej a w szczególności prowadzenia agitacji wyborczej. Mogą jednak organizować debaty kandydatów. Jest to jednak fikcja, jako że nie można zorganizować debaty z wszystkimi kandydatami, a tylko takie mogą mieć miejsce w szkole.
W moim okręgu startowało 62 kandydatów do Rady Miasta, 6 kandydatów na prezydenta i 141 kandydatów do Sejmiku. Po odliczeniu startujących i na prezydenta, i na radnego, daje to tak czy siak ponad dwie setki. Ile samozaparcia trzeba, by poznać, choć pobieżnie, ich życiorysy i programy? A wyobraźmy sobie przedwyborczą debatę. Pomijam kwestię wielkości sali, mogącej pomieścić wszystkich kandydatów i pozostawiającej jeszcze nieco miejsca dla wyborców. Jeśli ograniczymy do jednej minuty czas na odpowiedź jednego kandydata, to czas odpowiedzi na pojedyncze pytanie wyniesie 1 min x 200 = 3 godz. 20 min. Kto wytrzyma taką torturę? Czy można się dziwić, że młodzi ludzie, którzy poważnie traktują apel o świadome głosowanie, nie chcą brać udziału w tej fikcji?
Cóż więc zrobić? Poważne (?) głosy prominentnych polityków mówią o dwudniowym głosowaniu, głosowaniu przez pełnomocnika, czy głosowaniu przez Internet. Pytają o drogę, czy kpią? Te pomysły ułatwią głosowanie tym, którzy chcą głosować, nie zachęcą jednak innych. Jakie więc rozwiązanie?
Rozwiązanie jest proste, lecz niemożliwe do przyjęcia dla rządzących: jednomandatowe okręgi wyborcze. Wtedy zamiast ponad dwustu kandydatów mielibyśmy góra kilkunastu. Można by naprawdę zastanowić się nad kandydatami, poznać ich program i dokonania. Nie byłoby problemu z organizowaniem debat, nawet w szkołach. Rozwiązanie jest więc proste, ale dlaczego niemożliwe?
W takich wyborach głosuje się na osobowości, więc komitety wyborcze muszą znaleźć wyrazistych kandydatów a nie tylko podnoszaczy rąk. Jasne jest, ze gros obecnych posłów nie ma szans w takich wyborach. Dlaczego mieliby więc za taką ordynacją głosować? Z kolei szefowie partii za nic w świecie nie pozbędą się przywileju ustalania list wyborczych — ich najpewniejszego narzędzia dyscyplinowania partyjnych szeregów. Przerabialiśmy to nieraz.
Swego czasu PiS ogłosił projekt ordynacji mieszanej — krok, a raczej pół kroczku, we właściwym kierunku. Sprawa jednak ucichła, gdy wygrał wybory. Platforma z kolei zorganizowała prawie referendum ze zbieraniem podpisów pod postulatem wprowadzenia ordynacji jednomandatowej oczywiście wtedy, gdy była w głębokiej opozycji. Po przejęciu władzy jej politycy natychmiast karnie o sprawie zapomnieli.
Tak więc, pomimo pozornych ruchów i dyskusji, dostaniemy jesienią broszurkę z listą nic niemówiących nazwisk, bezbarwnych postaci. Wiedzieć o nich będziemy tylko tyle, jaki komitet ich wystawił, czyli na czyj rozkaz podnosić będą ręce. Przy takim głosowaniu trudno będzie zachęcić do wyborów, nawet gdyby trwały one tydzień.
opr. mg/mg