Kim był ks. Walenty Gadowski (1861-1956) i co zostawił po sobie?
Historyczne postacie służą nadal współczesnym, oczywiście w przypadku, gdy z rozmysłem i w sposób krytyczny pragnie się docierać do ich życia i do twórczości, która po nich została. Bariera historyczna, która zawsze jest także barierą kulturową, odgrywa w tym przypadku zarówno rolę ograniczającą, jak i wspomagającą. Ograniczeniem jest z pewnością sam kontekst historyczno-społeczny, różny od współczesnego, gdyż trzeba zdobyć się na wysiłek wydobywania z niego tych elementów, które w swojej wymowie są wciąż aktualne, ponadczasowe. Wspomaganiem jest wytworzony dystans do danej osoby i jej życiowego dorobku, pozwalający na bardziej obiektywne i całościowe spojrzenie, w wyniku którego dokładniej można określić nie tylko praktyczność czy użyteczność niektórych teorii czy postaw, jakie tenże ktoś prezentował, ale nade wszystko ich historyczne trwanie i oddziaływanie na współczesną epokę.
Czy w przypadku ks. Walentego Gadowskiego (1861-1956) można nadal mówić o jego wciąż ważnej i inspirującej roli we współczesnej katechezie czy nauczaniu religii w szkole? Jeżeli tak, to w czym, w jakich konkretnie jego postawach i ideach, którymi żył, można jeszcze dopatrywać się aktualności?
1. Autentyzm i pasja
Szczęśliwie się stało, że ks. Walenty Gadowski zostawił potomnym swoją autobiografię – „Wspomnienia katechety”, jak również za podobnie szczęśliwy należy uznać fakt, że nie została ona zaszeregowana jedynie do określonej pozycji w jakże często przepastnych i niedostępnych zasobach archiwalnych, do których dostęp bywa czasami utrudniany czy wręcz uniemożliwiony. W tym jednak przypadku, dzięki zapobiegliwości, trosce i wrażliwości pedagogicznej i katechetycznej ks. dr. hab. Adama Solaka, mogła ona zostać wydana drukiem w formie książki i dotrzeć nie tylko do specjalistów z dziedziny katechetycznej, ale i do zwykłego czytelnika, który i w tego typu literaturze poszukuje ważnych dla siebie treści.
A wyłania się z tejże autobiografii żywa postać jej autora, wyraźnie zarysowana osobowość z jej charakterystycznymi cechami, zachowaniami i postawami, jakie można obserwować wraz z postępem czytania. Dla prób nakreślenia sylwetki katechety jest ona najbardziej obfitym źródłem. Kim więc był ks. Walenty Gadowski i jak ujawnia się w jego autobiografii i innych pismach osoba katechety czy nauczyciela religii?
Gorliwy uczeń, dość wcześnie jak na tamte czasy ciekawy wiedzy, jaką proponowała szkoła, ale i bliski rezygnacji z nauczania religii w szkole młody nauczyciel, gdy stanął przed piętrzącymi się trudnościami, które wydały mu się niemożliwe do przezwyciężenia; zaangażowany i wnikliwy też katecheta, jak również poszukujący nowych rozwiązań katechetyk, ale i człowiek nie stroniący od normalnych ludzkich przyjemności i rozrywek; wrażliwy na drugiego człowieka, ale i na swój sposób zdecydowany, jeżeli nie powiedzieć uparty, gdy pragnął realizować wytknięte przez siebie cele, nawet wbrew innym; naukowiec, który zrezygnował ze stopni naukowych, ale i kolega doceniający wiedzę i kompetencję innych naukowców; kapłan mający świadomość swojego wybrania i człowiek wrażliwy na kulturę, jej pomnażanie i doskonalenie; założyciel czasopisma katechetycznego, płodny pisarz, zapalony bibliofil, ale i praktyk wychowawca, wędrujący ze swoimi wychowankami po ciekawych okolicach i dzielący z nimi ich sportowe i artystyczne pasje. A przede wszystkim człowiek ogarnięty, jak się wydaje, dwoma życiowymi pasjami – nauczaniem i wędrowaniem, pasjonat szkoły i gór, nauczyciel poszukujący nowych rozwiązań dydaktycznych i taternik wytyczający nowe szlaki turystyczne, twórca własnej metody katechetycznej („Gadowskische Methode”) i twórca nowych szlaków: Orlej Perci w Tatrach i Sokolej Perci w Pieninach. Nauczanie bowiem ma zawsze coś z wędrówki i eksploracji, jest zawsze zmierzaniem ku nowemu, nieznanemu, aby je odkryć i zrozumieć, przyswoić, w pewien sposób wykorzystać, uczynić trwałym elementem życia, przekazać innym… Stąd łatwo te dwie pasje zrozumieć, podobnie jak przyznać im specyficzną moc wychowawczego oddziaływania.
Wejdźmy nieco w treść „Wspomnień”. O swoich dość wczesnych zainteresowaniach zdobywaniem wiedzy pisze: Ojciec mój, jako nauczyciel, pracował w budynku szkolnym. Nie dziw, że już w piątym roku życia zakradałem się do sali szkolnej…1. Odnotował także okoliczności chyba dość trudnej, a może i pochopnej decyzji, jakby siebie usprawiedliwiając, czemu do końca mamy prawo nie wierzyć: Byliśmy na trzecim kursie, gdy dwóch starszych od nas alumnów, tuż przed święceniami, wykradło się na lampartkę. Sprawa wyszła na jaw i obydwu usunięto natychmiast. Byli to uczniowie zdolni, ulubieńcy ks. prof. Bąby. Raziło nas przykro, że ks. Bąba, wbrew smutnej rzeczywistości, bronił swoich pupilów. Powiedziałem sobie, że widać trudno profesorowi poznać się na farbowanych liściach. Postanowiłem wskutek tego, że nie będę katechetą, a tym bardziej profesorem teologii. Po roku zaproponowano mi, że mię wyślą na wyższe studia do Wiednia, ale w myśl owego postanowienia odmówiłem (…). Bądź co bądź, ominął mnie stopień doktora teologii (…), sądzę, że dobrze się stało, bo jestem dosyć zarozumiały i uparty, więc przy doktoracie mogłem łatwo zaprzeczyć duszę swoją2. Wyznaje także z wewnętrznym bólem, gdy zmaga się z problemami nauczania: … byłem nieraz bliski rozpaczy. Sądziłem, że ja tylko nie zdołam tych rzeczy przerobić należycie, że zatem nie nadaję się na katechetę. Byłem już bliski postanowienia, że trzeba będzie wstąpić do klasztoru takiego, gdzie nie będę musiał uczyć w szkole3. Nie ukrywał, że było mu w Pilźnie bardzo dobrze, ale z rozbrajającą szczerością przyznaje się do nieco nieumiarkowanego stylu życia, pragnąc jednak „wyjść z twarzą” z sytuacji, za którą czuł się winny: … obliczywszy się z kasą pod koniec roku szkolnego, stwierdziłem, że winienem na poczęstunki przeszło 600 zł. Co było robić? Czym prędzej zasekurowałem życie swoje i pokazałem wierzycielom polisę, by ich upewnić, że nawet w razie mojej śmierci dług będzie zwrócony. Nie mogłem jednak dłużej pozostać w Pilźnie, bo nie mogłem tu zmienić trybu życia i wpadałbym w długi coraz większe4. Raczej bezkompromisowy co do chrześcijańskich zasad życia, jednakże w kontaktach z kolegami nauczycielami przyjaźnie doń nastawiony i gotowy się od nich uczyć. Pisał: Z nauczycielstwem utrzymywałem stosunki przyjazne, tak, iż na wiosnę wybrali mię Prezesem okręgowego Towarzystwa wzajemnej pomocy nauczycielskiej. Nie robiłem ustępstw na punkcie zasad i praktyk chrześcijańskich, ale nie pozowałem na jakąś wyższość z racji studiów teologicznych. Uważałem nauczycieli za kolegów zawodowych i to im stale okazywałem. Imponowali mi rzeczywiście przystępną metodą nauczania5. Wycieczki w góry traktował nie tylko jako „przygotowanie kondycyjne”, ale - wydaje się - zawsze z pewną dozą nie narzucającego się dydaktyzmu, zarówno w stosunku do kolegów profesorów, jak i uczniów. Był przekonany, że posłużą one kolegom zarówno dla odzyskania sprawności fizycznej, wewnętrznego zahartowania, ale nade wszystko dla wyzbywania się raczej niepotrzebnego w wychowaniu pedantyzmu6. Uczył ich też reguł wędrowania, co nie zawsze od razu akceptowali, ale i jemu nie w każdym przypadku przychodziło to z łatwością. Chyba jednak najbardziej cenił sobie wędrowanie po Tatrach z uczniami, gdyż z pewną dozą dumy pisał, że przez 30 z górą lat oprowadzania drugich po Tatrach nikt nie miał przy mnie nieszczęśliwego wypadku7, wychowankom zaś wędrowanie to sprawiało wiele satysfakcji, wyrabiało siły i hartowały zdrowie. Za najprzyjemniejsze z nimi uznał godziny wieczorne, spędzane przy watrze na śpiewach i pogawędkach, co z pewnością miało swoje pozytywne efekty wychowawcze, jak każde nieformalne spotkanie z wychowankami8. A pewnie nikt już po nim nie wędrował po górach z orkiestrą, dając przy tym przyjmowane z entuzjazmem koncerty: Raz zabrałem orkiestrę marszową na kolonie wakacyjne do wsi Bukowiny i urządzałem z nią wycieczki w Tatry. Chodziłem z orkiestrą również po Starej Wsi Spiskiej i Wdjajarze, budząc muzyką wspomnienia polskości. Witano nas z zapałem9. Dzisiaj hołdujemy innym stylom wypoczywania, chociaż może czasami z nostalgią wspominamy te, w których było mimo wszystko więcej własnej twórczości, spontaniczności, radości i wewnętrznej satysfakcji. Nie wyręczały radio, telewizja, gry komputerowe, nie spotykało się turystów w górach wędrujących ze słuchawkami w uszach, niezbyt zainteresowanych pięknem przyrody, delektowaniem się nią i wewnętrznym, duchowym ubogacaniem.
Ksiądz W. Gadowski odnotował także i porażki - nie zawsze udawało mu się uformować górali, chociaż racjonalnie, jak mu się zdawało, przekonywał do podejmowania określonych prac na rzecz udostępnienia turystom szlaków oraz przysposobienia hal do wypasu owiec, jak również uczynienia z miejscowości Podhala ośrodków wypoczynkowych. Wspominał: przypomina mi to inne zdarzenie ze wsi Bukowiny. Namawiałem tam gazdów, by zalesili Rusinowy Wierch górujący nad wsią od północy i północnego zachodu. Wieś stanie się przez to zaciszną i nada się na wyborne uzdrowisko. Zapewniłem im bezpłatną dostawę nasion brzóz i świerków z Wydziału Krajowego we Lwowie. Nie zgodzili się, twierdząc, że sami nie dożyją korzyści z owego lasu, a ich dzieci niech się starają same o siebie. Nie pomogło nawet demonstrowanie na miejscu, że wichry i ulewy zaczynają już spłukiwać warstwę urodzajnej ziemi i odkrywają gołą skałę. Sprawa upadła10. Być może wymagało to jeszcze bardziej dogłębnego poznania specyfiki myślenia mieszkańców Podhala i Tatr.
Może nie zawsze do końca potrafił ks. Walenty Gadowski odkryć i zrozumieć wewnętrzny charakter rozwoju człowieka dorosłego, gdy pisał, że u dorosłych interesy i namiętności obciążają wolę od czynienia i wykonywania dobrych postanowień11, i może zbyt optymistycznie podchodził do dziecka, twierdząc niemal bez zastrzeżeń, że serce dzieci lgnie do dobrego, niemniej poświęcił się religijnemu wychowaniu dziecka z całą wewnętrzną namiętnością, wręcz z pasją, odkrywając wciąż nowe argumenty za tym, aby nauczanie religijne nie miało nic ze sztywnego dydaktyzmu katechetycznego, jaki był obecny w zastanych przez niego katechizmach, ale wciąż uwzględniało uwarunkowania psychologicznego rozwoju dziecka. Dlatego w jego niemal wszystkich opracowaniach można znaleźć wręcz z natarczywością powtarzaną tezę, którą także przytoczył we „Wspomnieniach katechety”, a która według niego miała uchronić od niechęci do katechizmu i zagwarantować skuteczność formacji: poglądowość, stopniowość wyjaśnień i elementarność12. Dlatego nie zgadzał się z Deharbem, twierdząc, że potrafi on zadziwić dorosłych logiką i ścisłością w opracowaniu definicyj i w całym układzie katechizmu, ale nie liczy się wcale ze stopniem rozwoju dziecka, ani z zasadą – elementarności, która każe kroczyć od określeń łatwiejszych ku trudniejszym13. Z całą pewnością są to zasady, którymi nie powinien gardzić także współczesny nauczyciel religii w szkole, a być może nawet współcześni twórcy podręczników, często zafrapowani dążeniem do współczesnych metodycznych osiągnięć, a lekceważący wielokrotnie podstawowe reguły dydaktyczne.
Autentyzm połączony z pasją sam w sobie jest wychowawczy, nie wymaga ani tłumaczeń, ani uzasadnień, jedynie mądrego naśladowania, przystosowanego do własnych cech osobowościowych, zgodnie także z tym, co powtórzył za Janem Pawłem II biskup tarnowski Wiktor Skworc w słowie wstępnym do „Wspomnień katechety”: Człowiek współczesny bardziej wierzy świadkom aniżeli nauczycielom, bardziej doświadczeniu aniżeli doktrynie, bardziej życiu i faktom aniżeli teoriom14. W przypadku ks. Walentego Gadowskiego można bez obawy stwierdzić, że jego katecheza była jego życiem, co poświadczają fakty.
2. Być osobowym wzorem
Jest jeden fakt odnotowany we „Wspomnieniach”, który powinien szczególnie zainteresować katechetów i wychowawców. To wspomnienie ks. W. Gadowskiego o proboszczu z jego rodzinnej parafii, wspomnienie – świadectwo, wspomnienie w swojej wymowie brzmiące jak podstawowa zasada wychowawcza, która sprawdza się zawsze, w każdych ślicznościach, niezależnie od zmienionych uwarunkowań historycznych, społecznych czy kulturowych. Ks. Walenty Gadowski pozostał do końca swojego życia zafascynowany i pociągnięty osobistym przykładem życia swojego proboszcza, jego gorliwością duszpasterską. Wspomina: Nauki religijne udzielał proboszcz miejscowy, ks. Wojciech Towarnicki. Był on prawdziwym ojcem duchownym parafii, niezmordowany w pracy duszpasterskiej, surowy dla siebie, a uczynny dla drugich15. Jakkolwiek Autor „Wspomnień” pozostał krytyczny wobec metody nauczania, jaką stosował proboszcz, niemniej potrafił dostrzec to, co niezależnie od umiejętności dydaktycznych liczyło się i liczy najbardziej: autentyczne i ofiarne zaangażowanie na rzecz wspólnoty wiernych. Dlatego napisał: Postać tego proboszcza wyryła mi się głęboko w pamięci jako ideał gorliwego duszpasterza16. Być może to właśnie tu należy doszukiwać się także źródła zaangażowania ks. Walentego Gadowskiego, a z pewnością należy uznać je jako pierwsze, skoro nie wspomina zasadniczo nic o domu rodzinnym, w sensie czerpania z całej jego atmosfery dla późniejszej chrześcijańskiej czy teologicznej formacji.
Siła osobowych przykładów czy wzorców pozostaje wciąż jedną z fundamentalnych zasad powodzenia każdej formacji. W katechezie czy nauczaniu religijnym jest to także zasada szczególna, z racji na jej teologiczny wymiar jako przykład chrześcijańskiego świadectwa życia, które przekonuje niejako samo z siebie, siłą tkwiącej wewnątrz, rodząc często chęć naśladowania. Przekonuje nas o tym i opisany przez ks. W. Gadowskiego fakt, i dzisiejsza obserwacja jemu podobnych. Potrzebna jest jednak także określona świadomość potrzeby i znaczenia takiego postępowania. I w tym przypadku osoba Autora „Wspomnień” może być dla nas przykładem. Nie poprzestając na odwoływaniu się do postaci swojego proboszcza, sam formułował później zasady, w których szczególnie dbał o to, aby kontakt wychowawczy pozostawał zawsze w pełni kontaktem osobowym. We „Wspomnieniach” napisał: Katecheta powinien na początku roku szkolnego wynotować sobie z katalogów szkolnych personalia uczniów i ich klasyfikację, a rozmawiać często z profesorami na temat usposobienia tego lub owego ucznia i użytych dotąd sposobów wpływania nań. Bierze chętnie udział w wycieczkach i w zabawach uczniów, bo wtenczas najlepiej ich pozna i na niejednego wpłynie korzystnie. Wielką wagę przywiązuje do osobistych rozmów z uczniami. W tym celu wyznaczy sobie na każdy dzień trzech do pięciu uczniów, licząc się z tem, że niektórych będzie musiał częściej wzywać. (…) Nawiązując rozmowę do przeżyć szkolnych, zapytuje o rodziców i krewnych, bada co uczniowi w szkole się podoba, a co go smuci, a może nawet przeraża17. Dodaje jednak dość istotną uwagę, zapewne wypływającą z dużego doświadczenia pedagogicznego, w której przestrzega, aby nauczyciel nie pozował na przyjaciela uczniów kosztem powagi innych profesorów18. Jest to z pewnością stara, sprawdzona i mądra zasada, którą warto i dzisiaj wziąć pod uwagę, gdyż współczesny obszar edukacji nie jest wolny od tego typu zachowań nauczycieli i wychowawców, co mogą poświadczyć zarówno nauczyciele, jak i uczniowie.
Troska o zachowanie w pełni personalnych kontaktów nauczyciela z uczniami ujawniła się w katechetycznej praktyce ks. W. Gadowskiego oraz w jego twórczości zasadą indywidualności, którą uznawał za pierwszą wśród innych przez siebie przyjmowanych19. W jednym z opracowań pisał: Staraj się poznać bystrość umysłu, pamięć i całe uzdolnienie każdego ucznia i pamiętaj o tym, że nie jest w twojej mocy wlać w duszę ucznia nowe zdolności, a jest obowiązkiem nie dać zmarnieć żadnej przez Boga mu udzielonej20. Przekładał się ten kontakt personalny także na zasadę wzbudzania aktywności zewnętrznej i wewnętrznej uczniów, również i dzisiaj będącej zasadą wciąż aktualną. Dbał zarazem, aby właściwie ją rozumieć. Uwrażliwiał, aby w sposób poprawny odczytywać zasadę aktywności wewnętrznej podczas lekcji religii. O ile bowiem aktywność zewnętrzna jest w sposób oczywisty uchwytna i widoczna, to w przypadku aktywności wewnętrznej należy kierować się innymi kryteriami oceny. Dał temu dowód w jednej z publikacji, gdy obrazowo wyjaśniał jej istotę: …muszę zwrócić uwagę na jedną jeszcze okoliczność (…), mianowicie na to, że usposobienie uczniów podczas dobrego opowiadania katechety nie można zawsze nazwać biernym. Nieraz przejmuje się klasa na wskroś wykładem: oczy uczniów błyszczą, lica się rumienią, korpusy pochylają się naprzód, po prostu uczniowie chłoną każde słowo katechety. Gdy dzwonek się odezwie, ujawnia klasa żal, że opowiadanie nie może trwać dłużej. Zdarza się to również podczas niejednego kazania w kościele. Czy stan duszy takich słuchaczów można nazwać biernym?21. Cóż możemy odpowiedzieć staremu Mistrzowi dydaktyki? Może jedynie to, że i dzisiaj katecheci popełniają błędy w ocenie aktywności ucznia, nie zawsze potrafiąc właściwie ją odczytać. A w formacji chrześcijańskiej aktywność wewnętrzna wydaje się być najważniejsza, bo jak pisał dalej nasz niestrudzony katecheta, chrystianizm rozkrzewił się nie poprzez stawianie zagadnień, nie przez heurezę, nawet nie przez badanie Pisma św., lecz przez nauczanie żywym słowem22. Dodajmy, że to żywe słowo, słowo Boże, ma także i tę specyficzną właściwość, że ogarnia, zaprasza i mobilizuje każdego indywidualnie, aby w nim odczytywać własne życie i wszystkie problemy, które są jego udziałem.
Jak pisze ks. Bogusław Połeć w swojej rozprawie doktorskiej poświęconej ks. W. Gadowskiemu, eksponował on także znaczenie samodzielnej pracy ucznia, jak również sięgał po odpowiednie ku temu metody, wiążąc z postulatem ciągłego dokształcania się katechetów w technice nauczania oraz poznawania uczniów23. Nauczać bowiem, według W. Gadowskiego, to wpływać na rozwój władz poznawczych ucznia oraz ułatwiać mu nabywanie pewnych wiadomości, potrzebnych również do wychowania religijnego24. I jest to w pełni zrozumiała i niezmiernie istotna zasada, bowiem poznawanie ucznia nie służy jedynie teoretycznej w tym względzie wiedzy nauczyciela o nim, ale ma zaowocować taką organizacją procesu nauczania i uczenia się, aby była ona pomocna zarówno w skutecznym przekazie wiedzy, jak i ogólnym rozwoju ucznia. Personalny kontakt z uczniem ma być bowiem drogą indywidualnej pomocy każdemu uczniowi. Jak tego dokonywać w dzisiejszym wychowaniu szkolnym, które wciąż postuluje indywidualizację procesu nauczania i uczenia się, jednakże w praktyce nie jest w stanie jej urzeczywistnić? Czy ta współczesna „polityka szkolna” jest wynikiem braku umiejętności zarządzania, skutkiem przerostu struktur biurokratycznych czy administracyjnych, w których już nie udaje się niczego do końca kontrolować, a może kryje się za nią jakiś rodzaj politycznej gry, obliczonej jedynie na „efekt wyborczy”? Ks. Walenty Gadowski także doświadczył wyborczych gier i emocji, co posumował wielce znaczącym wnioskiem: Były to wybory czyste, bez przekupstwa i bez szkalowania przeciwnika, a mimo to niektóre zabiegi budziły we mnie wstręt tak dalece, iż dałem sobie słowo, że odtąd już nigdy w agitacji wyborczej udziału nie wezmę. Słowa tego święcie dotrzymałem: nie jest to praca dla kapłana25. Problemy tamtego wieku, wieku działalności ks. Walentego Gadowskiego, pozostają wciąż naszymi problemami…
3. Umiłować szkołę
Wcześniejsze zainteresowania zdobywaniem wiedzy w szkole zaowocowały w przypadku ks. Walentego Gadowskiego postawą, którą można bez żadnej przesady nazwać umiłowaniem szkoły, środowiska nauczycieli i uczniów nawzajem siebie potrzebujących, gdzie nauczyciel jest świadomy swojej misji nauczania i wychowania oraz odpowiedzialności za nią, a uczeń poddany procesowi doskonalenia poznania i uwrażliwiany na wagę i znaczenie troski o rozwój całej swojej osoby. Właściwie wszystko, cokolwiek napisał ks. W. Gadowski, jest dowodem na tę jego wyjątkową miłość szkoły. Można powiedzieć, że tak intensywna walka o nowy kształt dydaktyki szkolnej w kwestiach tyczących się nauczania i wychowania chrześcijańskiego nie byłaby chyba możliwa, gdyby ks. W. Gadowski nie posiadał w sobie ogromnych zasobów miłości do młodego człowieka, któremu chciał pomóc w bardziej skutecznym uczeniu się i wychowywaniu. Cierpliwie wyjaśniał potrzebę wprowadzania metodycznych udoskonaleń, tłumaczył ich zasadność, a gdy było potrzeba, wręcz z pasją podejmował polemikę z poglądami, które wyraźnie kłóciły się z zasadami chrześcijańskiej formacji ucznia, jak tego mamy dowód na przykład w publikacjach na temat szkoły herbertowskiej, w której nie wszystkie zasady odpowiadały charakterowi nauczania religii. Potrafił jednak dostrzegać i pozytywne elementy u Herbarta26, jak i w innych nowych trendach pedagogicznych, które wówczas rodziły się i wpływały na szkolną edukację, czego przykładem może być chociażby „szkoła pracy”. Tym samym pojawia się w przed nami nauczyciel i krytyczny, i otwarty zarazem, zdolny przyjąć i zaakceptować to wszystko, co przedstawiało wartość z punktu widzenia dobra szkoły oraz zasad chrześcijańskiego wychowania. Miłość bowiem, szczególnie miłość wychowawcza nie może być bezkrytyczna, naiwna, za to zawsze ma być miłością otwartą. Trudno bowiem wyobrazić sobie nauczyciela, który pozostawałby zamknięty czy to na dalsze pogłębianie wiedzy, czy na ucznia, któremu służy. Przeczyłby tym samym istocie swojego powołania.
Nie była to jednakże miłość łatwa, bo i ówczesna szkoła nie zawsze też prezentowała się jako środowisko sprzyjające chrześcijańskiej w niej formacji. Podobnie jak dzisiaj, i w tamtej szkole nie brakowało postaw niechętnych, złośliwych, czasami wręcz wrogich nauczycielom religii, jak również biurokratycznych i administracyjnych utrudnień. Zmagał się z nimi, nie pozostawał bierny, szukał sposobów na ich przezwyciężenie, zawsze w trosce o to, aby szkoła stawała się rzeczywiście środowiskiem prawdziwego wychowania i rzetelnego kształcenia. Jego spory z władzami Tarnowa, z niektórymi kolegami nauczycielami, jak i z ówczesną Radą Szkolną Krajową27 można wytłumaczyć w gruncie rzeczy umiłowaniem ucznia, jego dobrem, zabieganiem na rzecz tworzenia takich warunków, aby wychowanie zawsze miało swój potrzebny, a nawet konieczny walor autentyzmu. Bo i sam miał świadomość swojego nauczycielskiego powołania i potrzebnej mu „powagi”, swoich zdolności dydaktycznych, które wymagały odpowiednich warunków, aby mogły zostać w pełni wykorzystane i zrealizowane. Dlatego nie ma żadnej przesady w jego wyznaniu, które odnajdujemy we „Wspomnieniach katechety”: To pewne, że na żadnej moje lekcji uczniowie się nie nudzili28. Jednakże, aby tak rzeczywiście było, starał się, jak sam pisze, zainteresować uczniów przez urozmaicenie nauki29. Jego uczniowie natomiast poświadczali, że wysoko sobie cenili fakt, że nigdy ich nie beształ30. Z pewnością taką wysoką o sobie opinię zawdzięczał także temu, że nie ograniczał swoich nauczycielskich powinności do samej lekcji szkolnej, ale zakładał różne bractwa i organizacje, spotykał się z uczniami osobiście, odwiedzał, kiedy byli chorzy, organizował wycieczki, umiał metodycznie rozwiązywać różnego typu konflikty, o czym dokumentuje w różnych częściach swoich „Wspomnień”. Tymczasem w dzisiejszym nauczaniu religii w szkole wciąż nie możemy poradzić sobie z szerszym zaangażowaniem nauczycieli, którzy zazwyczaj kończą swoją pracę wraz z ostatnim dzwonkiem czy poprzez dopełnienie obowiązku koniecznego dyżuru pedagogicznego. Tak, jakbyśmy zapomnieli o podstawowych regułach skutecznego wychowania… Może już nadszedł czas, aby i w Kościele uporać się wreszcie z biurokratycznymi i administracyjnymi w nim przerostami, odejść od racji, które z wychowaniem mają mało wspólnego, zrozumieć, że formacja chrześcijańska wymaga odpowiednich warunków, czasu, przestrzeni, długofalowego zaangażowania, a nie takiego administrowania, w wyniku którego nauczyciele religii zmieniają się w szkole jak w kalejdoskopie, co bywa skutkiem także zbyt sztywno pojętej kadencyjności… Być katechetą czy nauczycielem to umieć i chcieć trwać jak najdłużej w tym samym środowisku wychowawczym, także ze świadomością, że jest ktoś, kto to rozumie i pomoże tworzyć odpowiednie ku temu warunki.
Na koniec można by zapytać, dlaczego żyjąc w czasach, w których dochodziło w obszarze katechezy europejskiej do szerszego otwierania się na kerygmatyczne jej zorientowanie, ks. Gadowski pozostał w gruncie rzeczy zwolennikiem swoich idei, idei szkoły monachijskiej? Znał przecież Europę, znał problemy katechezy obszaru języka niemieckiego, aktywnie w nich uczestnicząc, w którym właśnie rodziły się nowe nurty. Owszem, zainteresowały go, sam próbował dowartościowywać Pismo św. w nauczaniu religii. Nie stał się jednak zwolennikiem bardziej biblijnej katechezy… Odpowiedź jak zwykle nie jest łatwa. Może zdecydowała o tym jego wcześniejsza formacja, a może zbyt głębokie zaangażowanie w szkołę i życie jej problemami, z którymi do końca się utożsamiał? Może chciał być po prostu tylko nauczycielem? Z pewnością nim był, był w sposób bardzo wyrazisty i wzbudzający szacunek oraz podziw, co nam, współczesnym nauczycielom, powinno uświadamiać wielkość nauczycielskiego powołania. By jednak rzeczywiście tak było, trzeba posiadać pełną świadomość, że być nauczycielem to nie tylko zaszczyt i wyróżnienie, ale także ogromny obowiązek, trud, odpowiedzialność…
Przypisy:
1 W. Gadowski, Wspomnienia katechety, Papieska Akademia Teologiczna w Krakowie, Wydawnictwo Naukowe, Kraków, b.r.w., s. 16.
2 Tamże, s. 63.
3 Tamże, s. 68.
4 Tamże, s. 75.
5 Tamże, s. 92.
6 Zob. tamże, s. 227.
7 Tamże, s. 228.
8 Zob. tamże, s. 229.
9 Tamże, s. 242.
10 Tamże, s. 233.
11 Tamże, s. 81.
12 Tamże, s. 261.
13 Tamże, s. 67.
14 Jan Paweł II, Encyklika Redemptoris misio, Rzym 1990, n. 42.
15 W. Gadowski, Wspomnienia …, s. 17.
16 Tamże.
17 Tamże, s. 53.
18 Tamże.
19 Zob. B. Połeć, Metodyka katechetyczna ks. Walentego Gadowskiego, Tarnów 2002, s. 63.
20 W. Gadowski, Główne zasady metodyczne, „Dwutygodnik Katechetyczno-Duszpasterski” 6(1902) s. 469.
21 W. Gadowski, Lekcja katechizmu w szkole powszechnej, w: Księga pamiątkowa kursu katechetycznego w Krakowie (od 9 do 12 kwietnia włącznie, 1929 r.), Nakładem Komitetu Kursu Katechetycznego, Kraków 1929, s. 178.
22 Tamże, s. 178-179.
23 Zob. B. Połeć, Metodyka…, s. 52-53.
24 Zob. W. Gadowski, Dydaktyka (rkps), Archiwum diecezjalne w Tarnowie. Teczka personalna PGI; zob. B. Połeć, Metodyka…, s. 57.
25 W. Gadowski, Wspomnienia…, s. 74.
26 Zob. W. Gadowski, Wychowanie młodzieży i herbarcyanizm, „Przegląd Powszechny” 4(1887) t. 16, s. 347-361.
27 Zob. W. Gadowski, Wspomnienia…, s. 107-111.
28 Tamże, s. 93.
29 Tamże.
30 Zob. tamże, s. 94.
opr. mg/mg