Refleksja nad sytuacją katechezy w szkole
Dobrze, że do dyskusji o katechezie tydzień temu zostali zaproszeni ludzie młodzi. Z reguły mówimy bowiem o młodzieży, rzadko jednak słuchając jej głosu.
Powrót religii do szkoły sprawił, że większa liczba uczniów została objęta katechezą. Z jednej strony to powód do radości, ale z drugiej nowe wyzwania. Wydaje się, że prowadzący lekcje religii wpadają w pułapkę pewnych błędnych założeń. Zatrzymam się przy kilku z nich.
• Wszyscy, którzy przychodzą na katechezę, są ludźmi wierzącymi
Na lekcje religii przychodzą osoby o dużym zróżnicowaniu wiedzy religijnej i poziomie życia religijnego. Niejednokrotnie w jednej klasie są młodzi będący na właściwym w stosunku do danego wieku poziomie rozwoju religijnego, ale są i po prostu niewierzący, przychodzący na zajęcia przez przypadek. U dużej części katechizowanych prawie nie istnieją fundamenty wiary, nie ma oparcia religijnego w domu rodzinnym.
Programy katechetyczne zakładają jako fundament wiarę wyniesioną z domu. Tymczasem katecheza prowadzona w oparciu o dotychczasowe programy jest dla wielu niezrozumiała. Dla takich osób argumentem nie są prawdy Pisma Świętego czy dogmaty wiary. Nie można wszystkich objąć takim samym programem. Może w niektórych grupach na katechezie powinna się znaleźć reewangelizacja, czyli powtórne głoszenie wiary od samych podstaw? Może należałoby tworzyć grupy odpowiednio do poziomu wiedzy, a właściwie świadomości religijnej?
• Wysiłek katechety skazany jest na niepowodzenie
To prawda, że religia jako jeden ze szkolnych przedmiotów jest często traktowana marginalnie. Uczniowie podchodzą do niej z lekceważeniem, bo przecież można zdać do następnej klasy, mając jedynkę z religii na świadectwie. Przekłada się to także na odniesienie do katechety. Młodzież jest często bardzo nieufnie nastawiona do Kościoła i jego przedstawicieli. Żniwo zbiera agresywna propaganda antykościelna. Szczególnie trudna jest katecheza w szkołach ponadpodstawowych. Zdarza się więc, że katecheta przyjmuje zasadę: „I tak nic do nich nie dociera, dajmy sobie spokój" - czyli pozwólmy młodzieży robić...
Takie myślenie z jednej strony może być efektem smutnych doświadczeń katechety, ale częściej jest usprawiedliwieniem własnej nieudolności. Nie uczniowie są zagrożeniem dla skuteczności katechezy, ale sami katecheci, ich brak gorliwości, solidności i zaangażowania. Znane mi przypadki mógłbym tu mnożyć... Bo przecież większość uczniów pozytywnie odbiera obecność katechety i katechezy w szkole, a sala lekcyjna niekoniecznie musi być przysłowiową jaskinią lwów.
• Kto przychodzi na katechezę, wyraża chęć nauki w formie proponowanej przez Kościół
Można chyba zaryzykować stwierdzenie, że na katechezie mamy cztery typy uczestników: tych z głębokiej potrzeby pogłębienia wiedzy religijnej; przychodzących z posłuszeństwa rodzicom lub tak „na wszelki wypadek", aby nie mieć kłopotów z sakramentami; obecnych bez wyraźnie uświadomionej decyzji, niejako z przypadku; tych, którzy przychodzą, bo nie mają pomysłu na spędzenie wolnej lekcji lub aby „porozrabiać".
Każda z tych grup ma inne oczekiwania. Nie sposób objąć jednakową troską wszystkich, a my zbytnio wyakcentowaliśmy powszechny udział w katechezie, skupiając uwagę na tych, którzy trafiają tam przez przypadek, zapominając o tych, którzy poprzez poważne traktowanie wiary i Pana Boga mogliby swoją postawą oddziaływać na przemianę środowiska klasowego.
Może więc mają rację nasi maturzyści, gdy stawiają taki właśnie postulat? Może trzeba się skoncentrować na tych, którzy przychodzą z przekonania? Zająć się nimi w formie katechezy elitarnej, a dla pozostałych przygotować jakiś inny program? Trudno na religii w szkole średniej odpowiadać wciąż na pytania typu: Czy Bóg istnieje? Po co musimy chodzić w niedzielę do kościoła? Co Kościół ma przeciwko współżyciu ludzi, którzy się kochają? Dlaczego Kościół nie przeprosił za inkwizycję?
Potrzeba jasnego określenia pewnych wymagań dotyczących udziału w katechezie. Udział w niej to przecież nie tylko prawo ucznia, ale zaszczyt i przywilej, który może być odebrany.
„Myślę, że usuwanie duszyczek z katechezy jest jak najbardziej dobrą, idącą we właściwą stronę, próbą ich ratowania - pisze na forum „Natana" ks. Zbigniew Maciejewski. - Jeśli duszyczka ma same jedynki, ubliża katechecie, jawnie demonstruje, że nic jej nie interesuje, a pozostawia się ją, to niejako mówi się: «mamy zastrzeżenia, ale generalnie wszystko jest w porządku». Duszyczka następnie bez zbędnych kłopotów bierzmuje się, bierze ślub katolicki, chrzci swoje dzieci (a dlaczego nie? zaszkodziło to jakiemuś dziecku?), zajrzy na Wielkanoc do kościoła, przyjmie księdza po kolędzie. I naprawdę jest przekonana, że wszystko jest OK. A trafia do piekła (nie za przeszkadzanie, tylko za brak wiary)".
Ktoś żartobliwie powiedział, że praca katechety często przypomina walkę ze smokiem. I to smokiem kilkudziesięciogłowym. Jedna głowa krzyczy jeść, druga pić, trzecia chce spać, czwarta ma problemy niezwiązane z lekcją, piąta się zakochała, szóstą bardzo interesuje zaplanowany temat, a siódma krzyczy „baw mnie". Jak pogodzić te wszystkie sprzeczności?
W rozmowach z młodzieżą pojawia się sporo krytycznych uwag dotyczących sposobu prowadzenia lekcji religii. Młodzież krytykuje, że lekcje są monotonne, nudne, nie wnoszą niczego nowego lub nie podejmują konkretnych tematów: jak żyć i dlaczego właśnie tak? Jest w tym wiele racji. Ale też postawa samych uczniów ogranicza się najczęściej tylko do stawiania wymagań.
Ta roszczeniowa postawa w szkole średniej przyjmuje zazwyczaj postać: dlaczego nie możemy rozmawiać o czymś interesującym? Tylko że takiego tematu zazwyczaj nie ma. Jednych interesują komputery, a innych samochody, najmniej problemy religijne. Wielu uważa, że lekcje powinny być dyskusyjne. Rzecz jednak w tym, że są prawdy, które trzeba przyjąć, niezależnie od naszych poglądów. I trzeba najpierw przyswoić sobie pewien zasób wiadomości, aby móc dyskutować. Trudno budować dojrzałą wiarę bez porcji wiedzy. Katecheza nie może polegać tylko na dyskusji, na podważaniu wszystkiego, na podawaniu w wątpliwość wszelkich twierdzeń religijnych, na nieustannych pytaniach, na odciąganiu księdza od tematu, tak że w końcu nie ma żadnego tematu.
Młodzież mówi też niekiedy: „Chcemy księdza, który będzie nowoczesny, tolerancyjny, wyrozumiały. Przecież nie można ciągle trzymać się starych zasad. Przecież świat się zmienia i Kościół musi się zmienić. Więcej tolerancji.
Przecież to przesada, co Kościół mówi o seksie i aborcji. Więcej wyrozumiałości dla używek życia. Liberalizacja seksu, aborcji, narkotyków i alkoholu... Krótko mówiąc, niech Kościół zaakceptuje, że nam potrzeba takiej wartości, jaką jest przyjemność".
Katecheza jest konfrontacją oczekiwań młodzieży z Ewangelią. I wielu katechetów z tej konfrontacji wycofuje się na spokojne pozycje. Nauczanie chce sprowadzić do „usprawiedliwiania" Pana Boga i Kościoła. Wielu nie ma odwagi powiedzieć: „Nie da się pewnych problemów bez Pana Boga rozwiązać". Odniesienie ku nadprzyrodzoności zaczyna zanikać w posłudze młodym, którzy z jednej strony mówią: „niech ksiądz da spokój z tym, co Kościół mówi", a z drugiej tęsknią za tym, co duchowe.
Jeden z katechetów mówił: „Bardzo bym chciał doczekać dnia, kiedy uczniowie zaczną w końcu wymagać od siebie, a nie tylko od swoich katechetów. A tu nie trzeba wiele. Po prostu trzeba pozwolić, aby katecheta mógł lekcję przeprowadzić. Nigdy nie będzie tak, że każda lekcja będzie pasjonująca. Nigdy każdy temat nie zaciekawi wszystkich. Ale trzeba pozwolić katechecie pracować. I nie domagać się od niego, żeby był klaunem mającym zaspokoić zachcianki rozwrzeszczanej gawiedzi. Bo wiara to nie cyrk".
Religia w szkole jest jeszcze ciągle wielką szansą Kościoła katolickiego w Polsce. Szansą chyba w dużej mierze już straconą. Od początku niejasny jest jej status. Nikt właściwie nie wie, czym ma być: ewangelizacją czy edukacją. W efekcie nie jest ani jednym, ani drugim.
Zaprzepaszczono religijny wymiar katechezy, sprowadzając ją do lekcji religii, a ostatnie decyzje, że w nadchodzącym roku szkolnym katecheci będą posługiwać się nowymi kryteriami oceny z religii, zgodnie z którymi poddawana będzie jej tylko wiedza a nie praktyki wiary - proces ten jeszcze pogłębiają.
Nie zmienia to faktu, że katecheza szkolna jeszcze przez wiele lat pozostanie podstawowym miejscem spotkania młodych z nauczaniem Kościoła. Właśnie w szkole mamy może jedyną szansę spotkać tych, którzy w kościołach się nie pojawiają.
Trzeba więc życzyć katechetom, aby nie ustawali w twórczych wysiłkach. To prawda, że może przyjść rozgoryczenie - młody kapłan po rocznym katechizowaniu pytał: „Jak to jest? Mamy te dzieci i młodzież 12-13 lat na religii, a w dorosłe życie wychodzą poganie?". A inny katecheta po latach katechizacji ogłasza na łamach gazety, że katecheza produkuje ateistów.
Na szczęście jest też wielu wspaniałych młodych ludzi, dla których warto do szkoły przychodzić. Głos młodych ludzi z „Przewodnika" jest znakiem, że niezależnie od różnej postawy katechetów, różnej atmosfery klasowej, przy dobrej woli można z lekcji religii wiele dobrego wynieść.
opr. mg/mg