Księga Jonasza, choć bardzo krótka, może nauczyć nas bardzo wiele. Przede wszystkim tego, że nawrócenia potrzebuje każdy z nas. W Jonaszu możemy odkryć swoją własną biografię
Rozmowa z o. Tomaszem Gałuszką, dominikaninem, teologiem, historykiem średniowiecza, autorem książki „Jezus i Jonasz”.
O Księdze Jonasza ze Starego Testamentu można powiedzieć: „taka mała, a taka duża”. Dla Ojca jest ona wyjątkowa. Dlaczego?
Przede wszystkim dlatego, że każdy z nas potrzebuje nawrócenia. Jezus wskazuje sam na tego proroka, by się mu przyjrzeć i w tym proroku zobaczyć siebie, swoją biografię, swój rachunek sumienia, ale również nadzieję. Jonasz pod tym względem jest też wyjątkowy, ponieważ ci wszyscy - którzy mogą mieć takie wrażenie, że są długo w przestrzeni wiary, są ludźmi wierzącymi, ochrzczonymi, coś wiedzą, może nawet coś napisali na temat Pana Boga, ci tacy poważni - dostają jako punkt odniesienia i wzorzec człowieka mającego bardzo bajkową biografię. Takim ludziom poważnym, od poważnych książek - faryzeuszom, Chrystus daje bajkę. Każe powrócić do rzeczywistości dziecka, które zaczyna na nowo patrzeć, uczyć się, czasami za pomocą różnych prostych, bajkowych narzędzi. Dopiero taki powrót pozwala na zobaczenie, gdzie się jest, co się straciło, o czym się marzyło, a czego się już nie spełnia. W tej króciutkiej księdze, która ma zaledwie cztery rozdziały i zajmuje jakieś 9 minut czytania, jest zawarta mocna lekcja dla ludzi twardogłowych. To jest maestria pedagogiczna Chrystusa, który daje im bardzo nieoczywiste narzędzia.
Dlaczego Jezus, mówiąc do faryzeuszy o nawróceniu, wskazuje na tę księgę?
Tak, jak powiedziałem, jest to kwestia pewnego niekonwencjonalnego narzędzia nawrócenia. Mianowicie poważni ludzie muszą znaleźć coś, co będzie niepoważne, ale tylko przy pierwszym wrażeniu. Chrystus, mimo że zwraca się do człowieka, ma inaczej rozumiany antropocentryzm. To jest antropocentryzm, który jest przede wszystkim skierowaniem człowieka nie na niego, ale w kierunku Boga. Nasz antropocentryzm jest egotyczny, skupiony na sobie. Antropocentryzm Chrystusa to Jego osoba, prawdziwy Bóg, prawdziwy człowiek. Jonasz to nie tylko opowieść o nas, bo pokazuje też i odkrywa samego Boga oraz Jego postać.
Jonasz jest też czasami porównywany do Jezusa...
W najstarszej sztuce malarskiej, ale też takiej teologicznej, trzy dni Jonasza w głębinach w rybie były faktycznie obrazem Chrystusa, który przebywa w otchłani grobu, schodzi do piekieł i po trzech dniach wychodzi. Tam również obraz krzewu rycynusa, w którego cieniu chowa się Jonasz, jest odniesieniem do krzyża - w cieniu którego chowa się człowiek. Jonasz jest fenomenalnym narzędziem, bo pokazuje nam nas, ale w rzeczywistości wskazuje na człowieka prawdziwego i pełnego - na Chrystusa. Prawdziwego Boga i prawdziwego człowieka.
Czytając książkę „Jezus i Jonasz”, dostrzegamy, że Bóg za pomocą Jonasza chce nam pokazać, iż każdy z nas jest powołany do konkretnej misji. Czemu tak często się buntujemy i przed nią uciekamy?
To pytanie jest już w samo sobie bardzo ciekawe. Dlaczego człowiek ucieka? Ponieważ człowiek od samego początku - i to jest jedna z tych chyba najsmutniejszych konsekwencji grzechu pierworodnego - nie ufa. Nie ufa sobie, nie ufa innym, ale przede wszystkim, co jest najbardziej bolesne, nie ufa Bogu, który go kocha. Bóg, który już na początku przez węża biblijnego został przedstawiony jako ten, który okłamuje i ma jakiś zły plan wobec człowieka. To jest cały czas gdzieś w człowieku i bardzo często odzywa się ten głos, echo rajskiego grzechu mówiącego nam, że Bóg jest naszym konkurentem, chce nam coś zabrać czy jakoś zagrozić. Jonasz ucieka dlatego, że po prostu nie ufa planom Boga, nie chce ocalać, głosić tego, co On mówi. Nie lubi Niniwitów, ponieważ widzi w głowie, że oni nie zasługują na ocalenie. My się bardzo często stawiamy w miejscu Boga. Sami niby wiemy, kto zasługuje a kto nie na przebaczenie i ocalenie.
Tak jakbyśmy się trochę sami chcieli bawić w Boga?
Dokładnie. Jesteśmy mistrzami potępienia. Dzisiejsza cancel culture, czyli kultura unieważniania, jest klasycznym przykładem, gdzie to my bardzo mocno i jasno mówimy dla kogo już nie ma nadziei, kto powinien de facto zniknąć. Jonasz jest takim lustrem nas samych. To my mówimy Bogu, kto ma być ocalony, a kto nie. Inna sprawa, że mamy też własny plan na życie, które jest kompletnie obok Bożych przykazań, obok Bożego słowa i oczywiście kończy się tragicznie, zazwyczaj w głębinach. Zawsze grzech kończy się tak samo - każdy, kto wchodzi w grzech, kończy na dnie.
Jak się z tego dna wydostać? Jonaszowi udało się dzięki gorliwej modlitwie. Ważne jest to, jak pisze Ojciec, że modlitwa powinna być dla nas jak oddychanie i ma wypełniać całą naszą codzienność.
Trochę tak jest, że modlitwa zazwyczaj towarzyszy nam w momentach przełomowych, ważnych, często dramatycznych. Człowiek, gdy staje przed poważnym wyzwaniem, chce mocniej zaczerpnąć powietrza. Tak samo jest z modlitwą będącą czymś w rodzaju zaczerpnięcia powietrza. Ja specjalnie w „Jezusie i Jonaszu” zaznaczam takie momenty, które nazywam katastrofami. Katastrofami, jakie człowiek sam sprowadza na siebie. Wtedy właściwą modlitwą jest rzeczywiście uderzenie się w pierś i przyznanie: „Boże, zgrzeszyłem”. Inną kategorią są katastrofy, które spadają na nas kompletnie niezależnie. I wtedy Chrystus pokazuje, że - tak jak Jonasz - trzeba po prostu wstać i nabrać ducha. Nie zwijać się w sobie, ale podnosić, zacząć wołać do nieba. I trzecia to są takie katastrofy, które człowiek z jednej strony sprowadza na siebie, a z drugiej trochę go one otaczają niezależnie od niego. Wtedy najlepiej jest po prostu połączyć modlitwę i oddychać. Iść z prawdą o sobie i ogromną nadzieją. Modlitwa ma być generalnie czymś całkowicie normalnym. Jest świadomością, że Bóg jest cały czas wokół nas. Tak jak powie św. Tomasz: On działa w nas najgłębiej, On jest w naszym sercu, On nas przenika.
Jak to zastosować w praktyce i odnieść się do tego w codzienności?
Tak jak mówiłem, modlitwa musi być zwyczajnym oddychaniem. Zwyczajnym wypowiadaniem. Czasami są te wyjątkowe momenty zatrzymania, kiedy możemy wprost skierować nasze ciała i umysły na Boga. Czasami może to być modlitwa będąca utrzymywaniem świadomości obecności Boga, który działa, jest wokoło. Modlitwa jest zawsze czymś trudnym do opowiadania, bo tak naprawdę to jakby opowiadać, w jaki sposób oddychać. Oczywiście wszyscy oddychamy. Ale generalnie, żeby modlić się, trzeba się zacząć modlić, po prostu. Modlitwę się praktykuje. Jest ona utrzymywaniem umysłu, ciała, wyobraźni, świadomości, obecności kogoś, kto kocha i ocala. Nawet nie tyle kogoś, kto na nas patrzy i nas ocenia, co raczej - jest bardzo blisko i jest z nami. Po prostu jest z nami. Taka jest chyba najważniejsza i najpiękniejsza rzecz, która przychodzi w modlitwie - to świadomość, że Bóg na nas nie patrzy w modlitwie, tylko że my patrzymy razem z Bogiem. Wtedy Bóg przestaje być kimś zewnętrznym wobec osoby modlącej się. Człowiek wchodzi do głębin i rzeczywiście widzi, że jest on i Bóg, ale są razem i razem patrzą. To ma być najpiękniejsze odkrycie - że oko, którym patrzę na Boga, jest tym samym okiem, którym Bóg patrzy na mnie.
Dziękuję za rozmowę.
Kim był biblijny Jonasz?
Według Księgi Jonasza ze Starego Testamentu Bóg posłał go do Niniwy, stolicy Asyrii, wroga Izraelitów. Miał nawoływać jej mieszkańców, aby zaniechali swych niegodziwości. Jonasz, chcąc się uchylić od tego polecenia, wsiadł na statek udający się w przeciwnym kierunku, do Tarszisz. Rozpętała się jednak burza i dla Jonasza stało się jasne, że powodem tego jest jego ucieczka przed Bogiem. Kazał załodze wyrzucić się za burtę. Kiedy to uczynili, sztorm ucichł. Jonasz jednak nie utonął, ale został połknięty przez wielką rybę. Z jej wnętrzności, gdzie spędził trzy dni i trzy noce, modlił się o ratunek i obiecał spełnić polecenie Boże. Gdy ryba wypluła go na brzeg, postanowił spełnić swą misję w Niniwie, której mieszkańcy w rezultacie okazali skruchę Bogu, zaczęli pościć i modlić się o przebaczenie. Dzięki temu Bóg odwołał zapowiedzianą karę za nieposłuszeństwo i miasto zostało oszczędzone.
opr. mg/mg