Księga Baranka, Medytacje nad Apokalipsą św. Jana - fragmenty książki
ISBN: 83-7318-564-X
wyd.: WAM 2005
Wraz ze zwycięstwem Baranka, wniebowstąpieniem Mesjasza i strąceniem diabła, na ziemi rozpoczynają się czasy ostateczne. Upływają one pod znakiem zasady „ciągle więcej”. Dopiero pełne objawienie miłości Boga — mówiąc językiem Ewangelii — wyzwala ostatnią, rozpaczliwą moc Złego. „Starodawny Wąż” istniał już od dawna, określeniem tym Widzący czyni aluzję do historii raju. Jak wynika z Księgi Hioba, Wąż przebywał jednak gdzieś w niebie, jako „oskarżyciel naszych braci” (12, 10). Gdy przychodzi Chrystus, wraz z Duchem Świętym, spotyka wtedy licznych opętanych. Nic dziwnego więc, że Stary Testament nie zna jeszcze Diabła czasów ostatecznych.
W Izraelu objawił się już oczywiście Bóg żywy, w związku z czym poza ludem, ale także w nim samym spotkać można pierwsze ironiczne pytania o Jego istnienie i moc. „Mówi głupi w swoim sercu: «Nie ma Boga»” (Ps 14, 1). „Mówią mi co dzień: «Gdzie jest twój Bóg»?” (Ps 42, 4; 79, 10; 115, 12). Po raz pierwszy pojawia się więc problem ateizmu. Potęgą stanie się on jednak dopiero po Chrystusie. Gdzie istnieją osobowe bożki lub bezosobowe Moce religijne (jak „Los” — fatum, który znaczy: „wyrocznia bogów”, lub nirwana, „nic z tego wszystkiego”), tam ateizm nie jest jeszcze możliwy. Także atomizm Demokryta czy Lukrecjusza nie ma nic wspólnego z nowożytnym antyteistycznym materializmem.
Pierwsze „bluźnierstwa”, miotane na lewo i na prawo przez apokaliptyczne Bestie, pojawiają się dopiero wtedy, gdy Bóg odsłonił swe oblicze Boga, który związał się przymierzem z Izraelem, a w Jezusie Chrystusie objawił tajemnicę swej miłości, będącej Jego istotą. Przybierają one różny konkretny kształt. Mogą to być: śmiertelna nienawiść do Boga, obojętne, lekceważące odwrócenie się od Niego i od Jego bezsilności, diabelska pycha popychająca do zajmowania Jego miejsca, zacietrzewiona negacja, która zamyka się w sobie samej do tego stopnia, że znajduje się w sytuacji bez wyjścia i chce tylko jednego: wznosić się aż do rangi Absolutu. Z perspektywy tego pochrześcijańskiego „ciągle więcej” przy końcu Apokalipsy powiedziane jest: „Kto krzywdzi, niech jeszcze krzywdę wyrządzi, i plugawy niech jeszcze się splugawi, a sprawiedliwy niech jeszcze wypełni sprawiedliwość, a święty niechaj się jeszcze uświęci” (22, 11).
Nie bez pewnej dozy słuszności można by tu postawić następujący zarzut: wizje Apokalipsy są tylko obrazami, ujęciem jakiegoś jednego momentu, nie mogą zatem ukazać ani rozwoju, ani moralnych kolei żyjącego człowieka. To prawda. Szczególnie wyraziście widać to, gdy porówna się serię tych obrazów z zamieszczonymi na początku siedmioma listami-adhortacjami, w których rozwój moralny, idący w dobrym lub złym kierunku, znajduje się w samym centrum. W wizjach wszystko jest już rozstrzygnięte: albo ktoś jest opieczętowany znakiem Boga na czole (7, 3), a wtedy kary nie mogą mu wyrządzić żadnej szkody, albo też zamiast tego znaku ma znamię Bestii „na prawej ręce lub na czole” (13, 16), i ginie razem z Bestią (19, 20; 20, 15). Z perspektywy końca nasz wzrok zwraca się ku całemu okresowi czasów ostatecznych. Nie jest on pozbawiony momentów dramatycznych, a dotyczą one również żyjących w tym okresie ludzi. Całość jest ukazywana z różnych stron, jako tocząca się ze zmiennym szczęściem walka. Gdy Smok został strącony na ziemię, od razu „wystąpił do walki” z dziećmi Kościoła (12, 17). Antychrystowi (Bestii wychodzącej z morza) „dano wszcząć walkę ze świętymi i zwyciężyć ich” (13, 7). Oszukańcza Bestia otrzymuje władzę i swymi niezwykłymi znakami „zwodzi mieszkańców ziemi” (13, 14). „Trzy duchy nieczyste”, które wyszły z paszczy Smoka, mogą „zgromadzić na wojnę w wielkim dniu wszechmogącego Boga” (16, 14) władców całego świata. Wojnę, którą królowie rozpoczynają przeciwko Barankowi (17, 14), będzie w końcu prowadził Chrystus, a towarzyszyć Mu w niej będą „powołani, wybrani i wierni” (17, 14) oraz „wojska, które są w niebie” (19, 14). Nieprzyjaciele ponoszą definitywną klęskę, jednakże wtedy dopiero, kiedy „otoczyli obóz świętych i miasto umiłowane” (20, 9). A więc obrazy nie są statyczne, czasy ostateczne stanowią jedno wielkie pasmo walk, w których chrześcijanom grożą wielkie niebezpieczeństwa: uwiedzenie, osaczenie i niemal klęska. Wszystko to jednak dzieje się we wszechogarniającej perspektywie, w której diabeł strącony z wieczności w czas przejawia taką wściekłość dlatego tylko, że „jego czas jest krótki” i z góry już został pokonany.
W epoce tej ateizm jest w swej istocie anty-teizmem. W Chrystusie w skończoność życia świata i ludzi przeniknął motyw boskiej nieskończoności. Dotychczas rozpaczliwie skończonego człowieka wyrwał on z postawy rezygnacji lub uciekania w próżnię i obudził w nim ambicję dobywania z siebie samego tego właśnie motywu nieskończoności. Czy najgłębsze wnętrze jego Ja nie mogłoby być Ja nieskończonym, które wszystko to, co skończone, rodzi z siebie samego, by w ten sposób zyskać świadomość swej wszechmocy? Czy w skończoności najgłębsze wnętrze nie mogłoby być po prostu wolą mocy, tak że człowiek mógłby, a nawet musiał, przekraczać granice dzielące go od nieskończoności? Czy on sam nie mógłby być czystą egzystencją, która jednocześnie byłaby wolnością kształtowania własnymi siłami swej skończonej istoty, raz dobrze, raz źle — obojętne, byle tylko nie zanikła jego twórcza wolność? Jeśli prawdą jest, że Bóg staje się człowiekiem (a tym samym przestaje być Bogiem), to czy człowiek nie mógłby także stać się Bogiem i zainscenizować swe własne wstąpienie do (pustego) nieba? Człowiekowi stojącemu wobec Boga, który staje się ciałem, zbrzydła własna śmiertelność. Wynajduje on ciągle nowe bomby atomowe, które mogłyby rozsadzić jego skończoność i pozwoliły w jakiś sposób osiągnąć nieskończoność. Chrystus przyniósł światło nieskończoności całemu światu i każdemu człowiekowi (J 1, 9) i tym samym w antychrześcijanach tego świata obudził myśl zapalenia nim lontu, który pewnego dnia spowoduje rozwalający wszystko wybuch i skończoność uczyni nieskończonością.
opr. aw/aw