Propozycja "egzystencjalnego" podejścia do Ewangelii, jako Księgi związanej z osobą Chrystusa oraz osobą czytelnika. Rozdział 8 - Ewangeliczne spotkanie Chrystusa Zmartwychwstałego
Dochodzimy tutaj do newralgicznego momentu spotkania Chrystusa w Ewangelii. Sam święty Paweł uprzedza nas o doniosłości tego momentu: „A jeśli Chrystus nie zmartwychwstał, daremne jest nasze nauczanie, próżna jest także wasza wiara” (1 Kor 15, 14). A kiedy nasza wiara jest „pełna”? „Jeżeli więc ustami swoimi wyznasz, że Jezus jest Panem, i w sercu swoim uwierzysz, że Bóg Go wskrzesił z martwych — osiągniesz zbawienie” (Rz 10, 9). „Zbawienie”: to znaczy, że wejdziesz sam w dobrodziejstwa zmartwychwstania. Oznacza to nieporównywalną doniosłość tajemnicy nad tajemnicami, którą jest zmartwychwstały Pan.
Aby przybliżyć się do tego bogactwa, rozważymy trzy sprawy. Najpierw samą ideę Zmartwychwstania: określimy je — według świadectwa samej Ewangelii — jako po ludzku niewyobrażalne, lecz dla Boga możliwe. Następnie omówimy postać Zmartwychwstałego w Jego Zmartwychwstaniu: powiemy, że nie sposób wyobrazić Go sobie podczas samego aktu Zmartwychwstania, a mimo to można Go dokładnie wskazać, gdy ukazuje się po Zmartwychwstaniu, i jest poświadczony przez Kościół Apostołów w Duchu, który wskrzesił Jezusa. Na końcu przyjrzymy się sami sobie w Zmartwychwstałym i powiemy, że sprawia On w nas potrójne zapoczątkowanie: głównego przedmiotu wiary, wezwania do miłości bliźniego i nadziei na powrót Chrystusa w chwale.
Po ludzku niewyobrażalne
1. Zmartwychwstanie jako idea. Kiedy święty Mateusz mówi o zmartwychwstaniu, używa greckiego słowa palingenesia (Mt 19, 28), czyli rodzenie, stwarzanie — palin: na opak! Nie chodzi o „opaczne” rodzenie w sensie umierania, a więc w sensie przeciwnym życiu, ponieważ rodzenie (genesis) jest zawsze rodzeniem życia. Chodzi o rodzenie, które jest wbrew śmierci. Bowiem to właśnie śmierć jest brakiem w pierwszej formie zrodzenia świata, nacechowanej skończonością; to ona sprawia, że jesteśmy jeszcze niepełni. Domaga się ona zatem — jeśli tak chce Bóg — by podjąć na nowo ten pierwszy etap. Świat zmartwychwstania, świat nowego zrodzenia będzie więc światem, w którym zostanie przezwyciężone owo pomieszanie życia i śmierci, rodzenia i umierania. To przezwyciężenie jest całkowicie właściwe naturze Boga, który jest „Bogiem żywych”, a nie „umarłych”, jak mówi Jezus (Mt 22, 32). Uczyni zatem za drugim razem (palin) to, czego nie może uczynić — jeśli tak można powiedzieć — za jednym zamachem, ponieważ chcąc przebóstwić istoty, które pojawiły się najpierw dzięki skończonej ekonomii życia i śmierci, musi pozwolić im istnieć w ich immanentnie ludzkiej skończoności.
Nie sposób oczywiście wyobrazić sobie, by to radykalne odnowienie świata, osiągające tą drogą nadzwyczajny kres, dla którego zostało w miłości przeznaczone, mogło dokonać się w historii, naznaczonej śmiertelnością, umożliwiającą powiększanie liczby ludzi. Skoro jest to po ludzku niewyobrażalne — myśleli saduceusze w czasach Jezusa (zob. Mt 22, 23) — to lepiej w ogóle nie wierzyć w zmartwychwstanie! Lecz nawet jeśli faryzeusze i sami uczniowie (zob. J 11, 24) wierzą w zmartwychwstanie, to nadal jest nie do pomyślenia, by Jezus mógł dostąpić go w swym ziemskim życiu. Bóg nie obdarza nim nawet swych najlepszych sług i przyjaciół. „Abraham umarł i prorocy. (...) Kim Ty siebie czynisz?” (J 8, 52. 53) Dla Greków już sama idea zmartwychwstania była pozbawiona sensu, i to z punktu widzenia zarówno „boskiego”, jak i naturalnego czy też ludzkiego. Stąd ich niepohamowany śmiech na Areopagu, gdy przemawiał do nich Paweł (zob. Dz 17, 32), stąd też nasz sceptycyzm i podejrzliwość, gdy ktoś podejmuje kwestię zmartwychwstania.
Z tego wynika także „styl” Zmartwychwstania Chrystusa, ponieważ dotyka ono naprawdę naszej historii.
2. Niewiarygodny fakt: niewiarygodny dla nieprzyjaciół, dla uczniów i dla niewiast. Jest oczywiste, że nie wierzą nieprzyjaciele Jezusa. Nawet faryzeusze, którzy w przeciwieństwie do saduceuszy wierzą w zmartwychwstanie (zob. Mt 22, 23), wierzą jedynie w zmartwychwstanie na końcu czasów! Ich argument przeciwko zmartwychwstaniu dokonującemu się w historii, o jakim wydaje się mówić Jezus w odniesieniu do swojej Osoby, jest mocny: „Abraham umarł i prorocy”. Jeśli Jezus twierdzi, że ten, kto wierzy w Jego słowo, „nie zazna śmierci na wieki” (J 8, 51), to jest „opętany”, znieważa Abrahama i powinien spodziewać się ze strony Boga i ludzi jedynie krwawego zaprzeczenia. Należy Go „ukamienować” (por. J 8, 59) i więcej o tym nie mówić! Śmierci już się nie wywinie! Jedyny finał, jakiego obawiają się wrogowie Jezusa, to wykradzenie Jego zwłok przez uczniów, co sprawiłoby, że ludzie uwierzyliby w Jego zmartwychwstanie. Straże u grobu wystarczą, by zapobiec temu „oszustwu gorszemu niż pierwsze” (Mt 27, 64).
Uczniowie ze swej strony wcale nie bardziej wierzą w Jego Zmartwychwstanie. Ewangelia zresztą przyznaje, że nie wiedzieli, jak należy rozumieć samo to słowo (zob. Mk 9, 32). W paschalny poranek Piotr udaje się do grobu, który niewiasty zastały pusty, lecz nie myśli wcale, że Jezus zmartwychwstał (zob. J 20, 6—10). Nawet gdy Jezus im się ukazuje — za chwilę zobaczymy, w jaki sposób — wątpią (zob. Mt 28, 17). Tomasz wątpi nawet z uporem (zob. J 20, 25). Chrystus ostro im wyrzuca, że nie wierzyli słowu pierwszych świadków (zob. Mk 16, 14): niewątpliwie chodziło o niewiasty, wśród których była Maria z Betanii (zob. J 20, 17). Według pielgrzymów z Emaus uczniowie uważali to za „babskie gadanie” (por. Łk 24, 23).
Kobiety idą „namaścić” Jezusa „wczesnym rankiem” (Mk 16, 1—2). Idą w rzeczywistości zająć się zmarłym. Wcale nie spodziewają się Zmartwychwstania, gdy zatem ukazuje im się Chrystus, uciekają w popłochu i póki co nikomu nic o tym nie mówią (zob. Mk 16, 8). Nawet samej Marii Magdalenie nie przejdzie przez myśl, że Pan zmartwychwstał — myśl ta jest dla niej do tego stopnia obca, że jest gotowa zabrać zwłoki Jezusa, jeśli ktoś je wykradł. Jednak nie domyśla się ani przez chwilę, że pusty grób jest znakiem Chrystusa zmartwychwstałego (zob. J 20, 11—16). Dopiero zwrócenie się do niej po imieniu przez Chrystusa, którego początkowo wzięła za miejscowego ogrodnika, daje jej tę oszałamiającą pewność, że Jezus „rzeczywiście zmartwychwstał” (Łk 24, 34), jak powiedzą uczniowie do uczniów z Emaus, gdy ci wrócą do Jerozolimy.
Wszystko to oznacza, że wiara uczniów w Zmartwychwstanie Jezusa nie jest w najmniejszym stopniu wytworem ich własnej świadomości, ponieważ ich świadomość jest całkowicie wolna od jakiegokolwiek przeczucia tego Zmartwychwstania, aż do chwili, gdy Jezus ich przekonał — nie bez trudu — o prawdzie tego faktu.
Dla Boga możliwe
To, że fakt ten jest po ludzku niewyobrażalny, nie znaczy, że ma on być niemożliwy dla Boga. Przeciwnie: skoro siły ludzkie tu nie wystarczają, można go naprawdę przypisać Temu, który nas przekracza. Przekracza nie po to, by nas zniszczyć, lecz by dać nam to, co dla nas nieosiągalne, a jednocześnie niezastąpione, odkąd się dokonało. Trzeba jeszcze dobrze sobie uświadomić niepowtarzalność tego faktu.
Zmartwychwstanie jako fakt nie dający się przedstawić empirycznie
Zmartwychwstania Jezusa — jeśli jest naprawdę Zmartwychwstaniem, a nie oszustwem (Jego własnym lub Jego uczniów, gdyby jedynie udawali, że On zmartwychwstał) — nie sposób sobie wyobrazić zgodnie z obecną naturą świata.
Zmartwychwstanie stoi bowiem w całkowitej sprzeczności z tym, co wiemy o naszym świecie, zbudowanym na przemieszaniu powstawania i rozkładu, życia i śmierci. Jeśli zatem w Chrystusie dokonuje się zmartwychwstanie, to może ono być wyłącznie wynikiem zupełnego zaburzenia tej struktury, która rządzi w każdym punkcie świata. Zmartwychwstanie wymaga takiego odwrócenia biegu natury, że można je rzeczywiście nazwać odwróceniem naszego świata do góry nogami. Znamy jedynie istoty żywe prędzej czy później zdominowane przez śmierć. Zmartwychwstanie tymczasem — przeciwnie — zakłada pojawienie się pewnej formy życia, całkowicie nieznanej, a nawet niepoznawalnej, skoro zmartwychwstanie (jeśli to słowo ma coś znaczyć) jest wyzwoleniem na zawsze od śmierci. Jak mówi święty Paweł: „śmierć nad Nim nie ma już władzy” (Rz 6, 9). Życie nie jest już spętane przez śmierć.
A jednak jesteśmy w błędzie: życie zmartwychwstania mogłoby stać się przedmiotem ludzkiego doświadczenia, lecz przy założeniu zniesienia obecnego kształtu świata, czyli poprzez „przejście” do absolutnie innego świata! Jednakże tego rodzaju doświadczenie i tego rodzaju „przejście” będą paruzją (parousia oznacza po grecku obecność albo przybycie), czyli ukazaniem się Chrystusa w chwale, co wymaga naszego wejścia w przemieniające życie Boga. Tymczasem doświadczenie przez nas zmartwychwstania powinno zostać odsunięte na później. Dlaczego? Ponieważ Chrystus nie zmartwychwstaje po to, by zniszczyć ten świat, lecz by go wydoskonalić. Bowiem także wszystko to, co w Jego śmiertelności było niewystarczające, oddaje On na służbę życiu, któremu stopniowo pozwala się odsłaniać. Ten świat ma zatem prawdziwy sens i rzeczywistą życiową rolę do odegrania. Otóż, jeśli Zmartwychwstanie Chrystusa ukazałoby się w naszym świecie wraz ze wszystkimi swymi skutkami, spowodowałoby zniknięcie obecnej postaci świata, który dzięki śmierci i narodzinom zapewnia ciągłość życia i powinien kontynuować swe zadanie. Zmartwychwstanie Chrystusa powinno pozostać dla nas wydarzeniem ukrytym. Pozostaje ono tajemnicą, której treść ujrzymy dopiero w chwili paruzji, gdy ostateczne objawienie chwały Bożej, dzięki zmartwychwstałemu Chrystusowi, przemieni na zawsze naszą śmiertelność. Wówczas w pełnym świetle ukażą się w nas wszystkie skutki Zmartwychwstania Chrystusa, które jednak powinny jeszcze w całości pozostać ukryte dla nas w Nim.
Potwierdza to opis ewangeliczny. Nikt nie był świadkiem Zmartwychwstania Jezusa. Kiedy niewiasty przybywają do grobu, jest już po Zmartwychwstaniu — stają wobec dokonanego faktu; słyszą: egerthe — „powstał z martwych” (Mt 28, 7). To już się stało i — jak powiedziano w Ewangelii według świętego Łukasza — „nie ma Go tutaj” (24, 6). Dlaczego? Niewątpliwie dlatego, że to, co się dokonało, musi się wymykać ludzkiemu pojmowaniu, chyba że sami weszlibyśmy w zmartwychwstanie, ale tak przecież się nie dzieje! Nawet Ewangelia według świętego Mateusza, która podprowadza nas najbliżej, jak tylko się da, do aktu Zmartwychwstania, gdy opisuje nam sposób, w jaki zostali roztrąceni strażnicy, nie mówi, że dokonał tego sam Zmartwychwstały, lecz „anioł Pański, który zstąpił z nieba i odsunął kamień” (Mt 28, 2). Innymi słowy, nie widzieli oni wcale Zmartwychwstania jako takiego, poruszyły ich jedynie jego skutki. To, co ich uderzyło, dokonało się na sposób wyższy niż czysto ludzki: uczynił to „anioł Pański”, lecz to nie sam zmartwychwstający Chrystus roztrącił ich i całkowicie sparaliżował. Ten fakt, ten czyn wymyka się im w swej istocie, jak wypada, by się wymykał, aby było to prawdziwe zmartwychwstanie.
Mimo to — paradoksalnie — można dokładnie wskazać wynik tego niewyobrażalnego wydarzenia
Wynik Zmartwychwstania można wskazać na dwa sposoby. Najpierw w aspekcie negatywnym, czyli zniknięcia zwłok, którego nie wyjaśnia żadna przyczyna naturalna czy ludzka: zabranie ciała przez uczniów, którzy przecież ukrywali się ze strachu, jest wymysłem zatwardziałych przeciwników Jezusa (zob. Mt 28, 12—15). Drugim, ważniejszym sposobem, jest aspekt pozytywny: ukazywanie się Chrystusa zmartwychwstałego.
Konieczność ukazywania się
Niedostępny charakter samego aktu zmartwychwstania nie powinien zostawić uczniów bez żadnego dowodu jego skutku, którym jest Zmartwychwstały we własnej Osobie. Gdyby Chrystus nie „powrócił” do swoich, jakże mogliby oni zdobyć pewność, że to naprawdę On zmartwychwstał? Uczniowie, którzy otrzymali nakaz świadczenia o tajemnicy Chrystusa, nie mogą doświadczać braku ciągłości pomiędzy Jezusem „sprzed” i Jezusem „po”. Jego ukazywanie się po Zmartwychwstaniu odgrywa rolę mostu, łącznika, zachowania tożsamości w trakcie przejścia od śmierci do Zmartwychwstania w jednym i tym samym Jezusie z Nazaretu.
Fakt ukazywania się
Zatem Chrystus ukazuje się ku ich wielkiemu zdumieniu (widzieliśmy już zaskoczenie niewiast), lecz także ku ich największej radości (zob. Łk 24, 41), co zresztą nie dokonuje się bez pewnej podejrzliwości, którą Jezus rozwiewa jak może, wykonując znane uczniom gesty (zob. Łk 24, 41—42; J 20, 27). W każdym razie to na pewno On, ten sam, a mimo to całkiem inny. Nie podlega już bowiem ograniczeniom czasoprzestrzennym, którym my podlegamy i którym dotychczas On także podlegał. Może być tam, gdzie zechce (powiedzielibyśmy: gdzie Mu się żywnie spodoba), i wtedy, gdy zechce — w ogrodzie (zob. J 20, 15), na drodze (zob. Łk 24, 15) lub nad brzegiem jeziora (zob. J 21, 4). Znika także niespodzianie (zob. Łk 24, 31) i nikt nie wie, jak to się dzieje, podobnie jak potrafi wejść do sali, w której zgromadzeni są Jego uczniowie, mimo że „drzwi były zamknięte” (J 20, 19).
O ile tylko to wszystko nie jest fantasmagorią — takie było pierwsze wrażenie naocznych świadków, rozwiane przez Jezusa (zob. Łk 24, 37) — w tych ukazywaniach się jest prawdziwa tajemnica.
„Problem”
Zmartwychwstały Chrystus, w swej istocie niewidzialny na tym świecie, posiadając jako zmartwychwstały jakość istnienia nieznaną i niepoznawalną na tym świecie, mimo to pozwala się zobaczyć swoim uczniom, by uzdolnić ich do dawania świadectwa o niesłychanym fakcie Jego Zmartwychwstania. Chrystus zatem musi zarazem być obecny w ich (naszym) świecie, gdyż musi spotkać się z nimi tam, gdzie oni są, i — z drugiej strony — nie być w nim w taki sam sposób, w jaki oni są tam obecni, podporządkowani prawom, które już nie są Jego prawami. Stąd wynika ta paradoksalna „ekonomia” Jego obecności wśród nich, obecności zupełnie nowej i przejściowej, gdyż odnoszącej się całkowicie do niezwykłego historycznie charakteru samego faktu Zmartwychwstania.
Ukazywanie się i Wniebowstąpienie
Najważniejsza konsekwencja tego wszystkiego dotyczy tożsamości Zmartwychwstałego w Jego chwale. Chrystus w chwale — skrótowo mówimy: „w niebie” — nie jest taki, jaki się ukazuje po Zmartwychwstaniu. Uczniowie nie mogliby bowiem zobaczyć Chrystusa takiego, jakim jest jako Zmartwychwstały, chyba że sam zabrałby ich do tej rzeczywistości i w ten sposób antycypował dla nich paruzję — ta możliwość jednak z góry musi być wykluczona, ponieważ uczniowie zostali wybrani do dawania świadectwa o Nim w historii. Oznacza to, że Jego ukazywanie się zakłada pewne przystosowanie Jego niewidzialnej chwały do naznaczonej śmiertelnością widzialności tego świata. W sposób oczywisty taki układ nie mógłby zostać ustanowiony na trwałe w historii, nie wpływając na jej rozwój i nie zaburzając go.
Dlatego właśnie następuje Wniebowstąpienie, gdy Zmartwychwstały zostaje „zabrany sprzed oczu” tego świata i osłonięty „obłokiem” (por. Dz 1, 9), który jest symbolem urzeczywistniającej się transcendencji. Oznacza to, że nie powinniśmy wyobrażać sobie Zmartwychwstałego „w niebie”, czyli „w Jego chwale”, takim, jakim był w czasie swego ukazywania się. Wniebowstąpienie nie jest więc objawieniem sposobu istnienia Chrystusa w niebie; jest raczej zakończeniem Jego ukazywania się w postaci postrzegalnej zmysłowo i momentem wejścia Jego uczniów w etap pojmowania Chrystusa dzięki darowi Ducha Świętego.
Przechodząc w ten sposób z tego świata do swego Ojca (zob. J 13, 1) w swej niewyobrażalnej chwale Zmartwychwstałego, Chrystus nie zostawia nas „sierotami” (J 14, 18), jak mówi Apostołom. Jak to rozumieć? Otóż daje nam On osobiście i w sposób całkowicie wewnętrzny tego Ducha, który jest niewidzialną i rzeczywistą przyczyną Zmartwychwstania Chrystusa.
Jeśli bowiem wydarzenie to do tego stopnia przekracza wszelkie naturalne i ludzkie, znane i poznawalne na tym stworzonym świecie siły, jeśli w ten sposób odbiera siłę wszelkiemu czysto ludzkiemu słowu, które słusznie uznaje je za po ludzku niewiarygodne — to właśnie dlatego, że jest ono dziełem Tego, którego tchnienie jest całkiem inne od zwykłego powiewu w naturze (czy byłby to huragan) czy w człowieku (czy byłby to powiew geniuszu). Zmartwychwstanie Jezusa jest dziełem Tchnienia samego Boga, dziełem Jego Ducha, który będąc zupełnie innym niż nasz duch, jest właśnie Duchem Świętym. Jak zauważa święty Jan, Duch ów „jeszcze nie był dany” (dany, aby nigdy już nie być odebranym), „ponieważ Chrystus nie został jeszcze wskrzeszony” (por. J 7, 39). Bez wątpienia Duch ten „mówił przez Proroków”, jak słyszymy w Credo nicejskim, a zwłaszcza „osłonił” (Łk 1, 35) łono Maryi, umożliwiając w ten sposób Wcielenie Syna — lecz nie sprawił jeszcze najbardziej godnych siebie skutków swego działania. Nie dokonał „na nowo” (palin) w Chrystusie tego stworzenia, nad którym na początku „szybował” (por. Rdz 1, 2); nie wyrwał jeszcze Syna z mocy śmierci i nie uczynił z Niego „pierwszego spośród tych, co pomarli” (1 Kor 15, 20), początku nowej ludzkości, uwolnionej od wszystkich form śmierci (skończoności i grzechu). Gdy jednak Chrystus zostaje wskrzeszony przez Ojca, w mocy Ducha Świętego (zob. Rz 1, 4), Duch ten zostaje w pełni objawiony i może nam zostać udzielony przez Chrystusa. Chrystus bowiem, skoro istnieje tylko dla nas, nie jest w stanie zatrzymać dla siebie tego, co otrzymuje w Zmartwychwstaniu. „Posyła” nam zatem Ducha Świętego, którego mocy właśnie doświadczył, zmartwychwstając w swoim człowieczeństwie (zob. Dz 2, 32—39), gdyż to wyłącznie ze względu na nas wszystko to Mu się zdarzyło.
W ten sposób rodzi się Kościół Apostołów, który będzie mógł świadczyć w Tchnieniu Boga, w Duchu Świętym o Zmartwychwstaniu Chrystusa, wydarzeniu niewiarygodnym dla każdego, kto nie zgodzi się na to, że dokonało się ono w Duchu Tego, „który ożywia umarłych i to, co nie istnieje, powołuje do istnienia” (Rz 4, 17)! Ponieważ nikt nie może powiedzieć „bez pomocy Ducha Świętego: »Panem jest Jezus«” (1 Kor 12, 3), toteż zesłanie Ducha na Apostołów uzdalnia ich do wyznawania wiary w Zmartwychwstanie Jezusa. Również każdy wierzący otrzyma tego Ducha, który będzie mógł go ożywić w Jezusie Chrystusie zmartwychwstałym.
1. Duch Zmartwychwstania sprawia zatem, że wkraczamy w boską wiarygodność zmartwychwstałego Chrystusa. Sprawia, że w sposób żywy i nieegoistyczny łączymy nasze życie z życiem Pana; czyni z nas świadków tego, w co wierzymy, zgodnie ze słowami samego Jezusa Chrystusa: „co słyszycie na ucho, rozgłaszajcie na dachach” (Mt 10, 27). To właśnie w ten sposób, w Duchu Zmartwychwstania, Kościół „tych, którzy dostępowali zbawienia” (Dz 2, 47), jest Kościołem „świadków”, ponieważ ci, „którzy dostępowali zbawienia”, dostępowali go, dołączając do grupy Apostołów, czyli świadków par excellence Chrystusa zmartwychwstałego (zob. Dz 2, 4), a On sprawił, że „narodzili się powtórnie” do Jego życia.
2. Każdy, kto „rodzi się na nowo”, otwiera się tym samym w wierze na miłość do innych właśnie z powodu Chrystusa zmartwychwstałego. W tym na pozór osobliwym stwierdzeniu zawarte są dwie prawdy.
Po pierwsze ta, że poprzez swoje ukazywanie się zmartwychwstały Chrystus formuje swych Apostołów, a zatem także wszystkich chrześcijan, do rozpoznawania Go w tym, co wydaje się Go zasłaniać, a jednak kryje za sobą Jego obecność. Jest za ogrodnikiem dla Marii Magdaleny; za idącym drogą — dla uczniów zmierzających do Emaus; za rybakiem — dla Apostołów przebywających nad brzegiem jeziora. Przyzwyczaja w ten sposób swoich uczniów do tego, co nakazał im w 25. rozdziale Ewangelii według świętego Mateusza: do rozpoznawania Jego obecności, obecności Syna człowieczego w innych ludziach, zwłaszcza najbardziej wzgardzonych przez świat. Bowiem na mocy swej tożsamości, zarazem ludzkiej i transcendującej, Chrystus Zmartwychwstania nie tylko nie niszczy (ani w sobie, ani w nas) prawdy naszego człowieczeństwa, lecz przeciwnie — do tego stopnia z nią się utożsamia, że nie można twierdzić, iż zna się prawdę własnego człowieczeństwa, jeśli nie zna się innych w Nim i Jego w innych (szczególnie gdy ci inni są — jak On — wydani na największe cierpienie i pogardę). Jako Zmartwychwstały, dokonuje więc w ten sposób transpersonalizacji, czyli obdarza wszystkich wzgardzonych nadzwyczajną wyższą osobowością, którą jest Jego osobowość w nich. Bynajmniej nie zastępując ich osób swoją własną, udziela im w nich samych nadmiaru, który w rzeczywistości jest bez granic.
To, co jest prawdą w odniesieniu do każdego człowieka, z którym utożsamia się zmartwychwstały Chrystus, by udzielić mu brakującej mu mocy do miłości, jest również w sposób całkowicie wyjątkowy prawdą w odniesieniu do chleba i wina, konsekrowanych w czasie Wieczerzy Pańskiej. Sam Jezus mówi nam, że na mocy Jego własnego słowa ten chleb przestaje być zwykłym chlebem, a wino zwykłym winem, lecz stają się rzeczywiście Jego ciałem i krwią, mogącymi być dla Jego uczniów pokarmem wieczności i zmartwychwstania. Ta transcendentalna natura chleba i wina, konsekrowanych przez słowo Pana, jest wynikiem tego, co Sobór Trydencki nazywa transsubstancjacją (przeistoczeniem), w której można zaobserwować jakby zmianę ich natury na najgłębszym poziomie ich rzeczywistości. Ten „chleb” i to „wino” udzielają nam więc mocy do kochania drugiego człowieka w transpersonalizacji, czyli w jego wyższej osobowości, którą mu nadaje Chrystus. Ona też sprawia, że możemy kochać tych, których dla nich samych uważalibyśmy za godnych pogardy lub niegodnych miłości. W ten sposób te dwie tajemnice: transpersonalizacji każdego człowieka i transsubstancjacji (przeistoczenia) eucharystycznego chleba i wina łączą się w jedynej tajemnicy naszych „powtórnych narodzin” w Jego Zmartwychwstaniu.
W wyniku tego również świat, z którego pochodzi zarówno chleb, jak i wino, nie tylko otrzymuje zdumiewającą moc bycia pokarmem dla rodzących się i odradzających się do życia w Zmartwychwstaniu. Nasz świat, poprzez konsekrowany chleb i wino, sam w sobie nabiera wartości. Możemy zatem przekroczyć rozczarowanie, a może nawet rozpacz, jakie obecna forma świata mogłaby niekiedy w nas wywołać z powodu cierpienia i śmierci. Eucharystia bowiem, przemieniając marne okruchy tego świata w ciało i krew Pana, stanowi dla nas rękojmię, że pewnego dnia cały świat zostanie przemieniony w swej naturze w chwale Chrystusa. Podobnie jak każda istota ludzka może odtąd być kochana jak sam Pan, tak i cały świat zostanie — u kresu, w czasie paruzji — otoczony chwałą zmartwychwstałego Chrystusa. Co to oznacza?
3. Chrystus przez swoje Zmartwychwstanie wprowadza nas w czynne oczekiwanie tego, czego pragniemy w eschatologii. Eschaton po grecku oznacza „ostatni”, „krańcowy”; słowo to wyraża fakt, że Chrystus jest zarówno podstawą, jak i kresem (celem, a nie tylko końcem) wszystkiego, a zatem historii.
Czym jest to, czego pragniemy w eschatologii, jeśli nie samym Chrystusem, który ukaże się w chwale swego Zmartwychwstania, wyrywając się z więzów zapomnienia i milczenia, narzuconych Mu przez historię? Wówczas nie tylko ujrzymy Go „takim, jakim jest” (1 J 3, 2), lecz także udzieli On nam swej chwały; wprowadzi nas — nas samych i całe stworzenie wraz z nami — w rzeczywistość swego zwycięstwa nad wszelką śmiercią. Tylko raz Jezus mówi do swego Ojca „chcę”, i mówi to dla nas: „Chcę, aby także ci, których Mi dałeś, byli ze Mną tam, gdzie Ja jestem, aby widzieli chwałę moją, którą Mi dałeś (...) przed założeniem świata” (J 17, 24) — i aby byli jej uczestnikami. W ten
sposób Jego chwała stanie się naszą, gdy czas się wypełni i gdy nadejdzie paruzja.
Nie trzeba długo tłumaczyć, że owo oczekiwanie na to, czego pragniemy w eschatologii, to nadzieja — podobnie jak miłość do innych w Chrystusie jest cnotą miłości, a przylgnięcie do Chrystusa jest cnotą wiary. Przedmiotem tej nadziei jest wypełnienie się świata w miłości Bożej, dlatego nie jest to kwestia egoistycznego oczekiwania lub ucieczki od rzeczywistości. Bowiem miłość do innych, którą wzbudza zmartwychwstały Chrystus, może być tylko taką miłością, która staje się skuteczna w tym świecie, w naszym świecie. Chodzi zatem o budowanie takiego świata, który byłby sprawiedliwy dzięki inspiracji płynącej z miłości, i o tworzenie w nim takiego życia, którym mogliby naprawdę żyć wszyscy ludzie. Niemożność osiągnięcia doskonałego rezultatu skłania nas do żywienia nadziei na boskie ustanowienie świata w chwale — jednak ta nadzieja nie może osłabiać naszego działania, które przyspiesza w ten sposób, przy całym ograniczeniu świata, jego obiecane i oczekiwane wypełnienie. Ta nadzieja wciąż odradza wiarę, pozwalając jej w Chrystusie czerpać niewyczerpalne energie ze Zmartwychwstania. Chrystusa, którego spotykamy w Ewangelii, możemy spotykać również w całym naszym życiu, a żadne z tych spotkań nie zwalnia nas od następnego.
1. Czy powyższe omówienie Zmartwychwstania pozwala wam zrozumieć fragmenty: 1 Kor 15, 12—17a i Rz 8, 31—39?
2. Przez chrzest zostaliście zanurzeni w śmierci Chrystusa, aby żyć z Nim i dla Niego, jak mówi święty Paweł w Liście do Rzymian (Rz 6, 1—9). Przeżyliśmy to zanurzenie na sposób sakramentalny w chrzcie, lecz jak żyjemy nim teraz?
Aby pomóc sobie odpowiedzieć na to pytanie, przyjrzyjmy się opisanemu we fragmencie J 11, 16 Tomaszowi, którego wypowiedź pojawia się po wypowiedzi uczniów z wersetu J 11, 8. To, co powiedział, nie było powiedziane z pełną świadomością (w decydującej chwili wszyscy opuszczą Chrystusa), lecz w sposób wielkoduszny, co wskazuje na decyzję wiary, łączącą się z wyzbyciem się siebie. Zobaczmy również, w jaki sposób Marta dochodzi do aktu wyznania wiary w obliczu Chrystusa (zob. J 11, 20—27), który nie zadowala się wiarą w zmartwychwstanie przy końcu czasów.
W jaki sposób ja pojmuję to wyzbycie się siebie? W jaki sposób Chrystus może być dla mnie Zmartwychwstaniem i życiem już dziś, skoro tyle już było w mym życiu porażek i skoro pewnego dnia i ja umrę?