"CREDO - Medytacje o Składzie Apostolskim"
To, że Bóg jest Ojcem, oznacza, że ma On dziecko. My, przemijające stworzenia, nie jesteśmy tym dzieckiem, które Bóg musi mieć, aby mógł być nazwany Ojcem. Nas są miliardy i nikt z nas nie ma trwania, które choć w przybliżeniu byłoby porównywalne z boskim trwaniem. Nie, aby nazywać się Ojcem, wiecznie poświęcającym się, Bóg musi posiadać jedynego, jednorodzonego Syna (nazywamy Go Synem, nie Córką, ponieważ pojawi się na świecie jako mężczyzna, aby reprezentować wobec nas autorytet owocnego Ojcowskiego źródła). Całe chrześcijaństwo zależy od twierdzenia, że istnieje wewnątrzboska płodność (Duch będzie wspomniany już w następnym artykule), bo jeśliby Bóg nie był miłością w sobie, to aby nią być, potrzebowałby świata, a wtedy straciłby swą boskość - albo musielibyśmy uznać siebie za część Boga i dlatego przypisać sobie konieczność.
Można więc powiedzieć, że "Jahwe" jest imieniem Boga, które zostaje objawione jedynie "po drodze" ku Ojcu Chrystusa, a "Allah" jest imieniem Tego, którego dobroć Koran przejął z Biblii. Bóg, który powinien być miłością, nie będąc Trójjedyny, mógłby posiadać tylko miłość siebie. Wówczas Jego potrzeba miłowania świata, który nie jest Nim samym, pozostaje w ostateczności nie wyjaśniona. Jednak nam, chrześcijanom, tu również nasuwa się pytanie: czy Bóg, który jako Trójjedyny jest wiecznie poświęcającą się miłością, nie jest także dla siebie odwiecznie wystarczający? Nazwaliśmy Go już Stwórcą nieba i ziemi, dlaczego? Dlaczego On nas chce, chociaż nas nie potrzebuje i z takim światem, jakim on się stanie, będzie miał tylko kłopoty? Czy nie zachowuje się On, o czym wspomina św. Ignacy w Ćwiczeniach duchownych (nr 236), jak ktoś, kto wykonuje mozolną pracę?
W naszym wyznaniu wiary mówimy o jednorodzonym Dziecku Boga, czyli o Jezusie Chrystusie, co się tłumaczy: "o mesjanicznie namaszczonym Zbawicielu". Dajemy Mu już imię, które otrzymał przy Wcieleniu. Czyżby rzeczywiście równocześnie z Jego odwiecznym pochodzeniem od Ojca był również uwzględniony ten problematyczny, wspaniały i zarazem tragiczny świat? Nie może być inaczej, gdyż Bóg nie ma "dodatkowych" pomysłów. Musimy jednak radykalnie i krańcowo rozróżnić między wewnętrznym boskim pochodzeniem, które należy do istoty Bożej, a światem stworzonym na mocy wolnej decyzji Trójjedynego Boga. Niezależnie od tego, jak głęboko Bóg wtajemniczyłby nas w swe boskie życie, nigdy nie przemienimy się ze stworzeń w Boga. Dlaczego zatem w ogóle świat?
Chrześcijanin (nikt inny poza nim) może się odważyć dać jako pierwszą następującą odpowiedź: Jeśli w samym Bogu (aby mógł się nazywać "Miłością") musi istnieć Jeden i Drugi oraz Ich Zjednoczenie, to "bardzo dobrze", że istnieje Drugi, gdyż świat nie jest, jak w przypadku innych monoteizmów, odpadnięciem od Jednego. To już coś, ale żadną miarą nie jest to odpowiedź wystarczająca. Kwestia staje się trudna, dlatego że jeśli Bóg się otwiera, aby stworzyć wolne istoty, które mogą Go uznać i kochać, to nie może On ich "utwierdzić w dobru", lecz musi im (aniołom czy ludziom) dawać możność wyboru "tak" lub "nie". Co dzieje się, gdy one, czego można oczekiwać, będą woleć "nie"? Bóg oczywiście wie naprzód, co ryzykuje, stwarzając ograniczone istoty. "Drugim" jest najpierw Syn, dlatego inne istoty mogą być stworzone tylko w Synu (bez Niego nic się nie stało, co się stało [J 1, 3]). W ten sposób Syn staje się poręczycielem pomyślności tego ryzykownego przedsięwzięcia, gdy "zaryzykowany" świat zostaje w końcu uznany za bardzo dobry. Jest On nim tym bardziej, że dzięki poręce - konkretnie przez swój krzyż - może On wyrazić Ojcu swoją nieskończoną wdzięczność. Stworzeniom zaś będzie mógł On wykazać, pomimo wszelkich pozorów, że Bóg jest miłością, która idzie do końca (J 13, 1 ) swych możliwości.
Teraz z kolei nie należy wyobrażać sobie, że Bóg Ojciec, nazwany wcześniej Stworzycielem nieba i ziemi, przymusza poniekąd Syna, aby stał się człowiekiem i aby cierpiał, dlatego tylko, aby został zrealizowany plan świata postanowiony przez Ojca. Syn i Duch są przecież równie wieczni jak Ojciec, a świat został zaplanowany w sposób wolny przez jednego, Trójjedynego Boga. Świat musiał zaistnieć według wzoru "Innego", czyli według wzoru Syna. Po ludzku mówiąc, możemy jedynie tak powiedzieć: Ojciec prosi Syna (jako pierwszy!), aby poręczył za zbawienie świata w przypadku, gdyby ten świat się nie udał. W odpowiedzi Syn prosi z kolei Ojca, aby On zechciał przyjąć to dzieło dla swego uwielbienia (przez Syna i przez świat razem). Wreszcie prośba Ducha dotyczyłaby możliwości dopełnienia wzajemnego uwielbienia Syna i Ojca w świecie przez Jego uświęcającą moc.
Czy w ten sposób zostało wyjaśnione istnienie świata? W żadnym wypadku w sensie jego koniecznego istnienia. Wolność Boga, przez którą istniejemy, pozostaje niewyjaśniona. Powinniśmy jednak wraz z Synem, Panem naszym, wspólnie dziękować (eucharistein) za nasze istnienie i zbawienie.
Syna nazywamy Panem naszym. Wy Mnie nazywacie "Nauczycielem" i "Panem" i dobrze mówicie, bo nim. jestem (J 13, 13). Gdy jako Zmartwychstały nazywa nas swymi braćmi, to wyraża On przez to taki szacunek, że przyjmując ten tytuł, musimy najpierw wyznać z Tomaszem: Pan mój i Bóg mój. Czynimy tak, ponieważ On się tak głęboko uniżył, aż do umywania nam nóg, i ponieważ On wychodzi naprzeciw niewiernemu, pozwalając dotknąć swych ran. Tytuł "Wielki Brat" pozostawmy antychrystom Orwella albo Sołowiowa. Nie chce On bowiem, abyśmy się Go bali jak "obcego" (tak jak to miało miejsce nad Jeziorem przy porannym posiłku: Żaden z uczniów nie odważył się zadać Mu pytania: "Kto Ty jesteś?", bo wiedzieli, że to jest Pan [J 21, 12]). On chce, abyśmy stojąc obok Niego i razem z Nim, mówili "Ojcze nasz". On chce jeszcze więcej: abyśmy przez wyznanie grzechów otrzymali Jego przebaczenie i abyśmy karmili się Nim eucharystycznie. On chce w n a s stać przed Ojcem, owszem, w n a s być w Ojcu. On chce, abyśmy, będąc problematycznymi stworzeniami, z Nim jako nowym niebem i nową ziemią weszli do wewnętrznego życia Bożej miłości.
opr. ab/ab