Fragmenty książki "Nauczanie Rabbiego Jeshuy"
ISBN: 978-83-60335-18-5
wyd.: Fronda 2008
Próbowaliśmy aż dotąd możliwie najlepiej wyłożyć to, co naszym zdaniem stanowi charakterystyczne rysy ewangelicznej nauki; to, co różni ją od innych nauk, które zostały utrwalone w książkach tego świata. Nie staraliśmy się ukryć niezwykle paradoksalnego nieraz charakteru tej nauki.Przeciwnie, podkreślaliśmy na każdym kroku, do jakiego stopnia rabbi Jeszua rozbijał ludzkie przesądy, utarte pojęcia i ustalony system wartości. Nie wyczerpaliśmy zagadnienia. Dla poznania całej informacji zawartej w ewangeliach trzeba je po prostu czytać. Wysiłek nasz polegał głównie na ukazaniu czytelnikowi — jak zakładaliśmy, nowemu czytelnikowi — pewnych kwestii, które wydały się nam wiodące.
Kiedy poznało się już naukę rabbiego Jeszuy z Nazaretu, kiedy poznało się to, co można wiedzieć obecnie o Jego życiu i śmierci, o tym, co powiedział i co zrobił, narzuca się nieuchronnie pytanie: Kimże więc jest ten człowiek zdolny uzdrawiać chorych, nauczać tak, jak On to robił, postępować tak, jak to nam pokazują teksty ewangeliczne? Możemy tu posłużyć się jedynie metodą indukcyjną. Nie możemy a priori formułować takiego czy innego twierdzenia. Mamy do naszej dyspozycji naukę, której pewne istotne rysy usiłowaliśmy przypomnieć. Mamy również do naszej dyspozycji opowiadanie o czynach Jezusa. W oparciu o to wszystko musimy postawić sobie pytanie: Kim jest ten człowiek, który potrafił głosić taką naukę i spełniać takie czyny?
Ludzie współcześni Rabbiemu,Jego rodacy,ci którzy Go widzieli i słyszeli, którzy mieli bezpośrednio do swojej dyspozycji dane doświadczalne, jakimi były czyny Jeszuy, Jego fizyczna egzystencja,Jego postępowanie i nauka,stawiali sobie to pytanie. To prawda, że dane doświadczalne nierówno były udzielane umysłom ludzi tamtych czasów, ponieważ jedni szli za Nauczycielem, miesiącami, a może latami żyli z Nim razem dniem i nocą, słuchali Go nieustannie, kiedy przemawiał publicznie i rozmawiał prywatnie, rozważali wspólnie Jego naukę i czyny, mogli Mu zadawać pytania. W takiej sytuacji byli Jego towarzysze, którzy się od Niego uczyli. Inni natomiast widzieli Go jedynie przygodnie.
Jedni zainteresowali się Nim do tego stopnia, że porzucili wszystko, pracę, rodzinę, aby pójść za Nim, i w ten sposób niewątpliwie lepiej Go poznali. Inni nie interesowali się Nim do tego stopnia i zadowalali się obserwowaniem Go z daleka.
Niemniej jednak, jak już wspominaliśmy, w zetknięciu z tymi samymi doświadczeniami możliwe są rozmaite interpretacje. Widząc fakty uzdrowień dokonanych przez Rabbiego, jedni wnioskowali, że moc Boża była z tym człowiekiem, ponieważ uzdrawiał chorych; inni natomiast, przeciwnicy Jeszuy, wyprowadzali z tych faktów wniosek, że dokonywał On uzdrowień mocą złego ducha.
Niektórzy, jak na przykład teolog żydowski imieniem Nikodem, należący do partii faryzeuszów, rozumują w sposób prosty,opierając się na tym,co widzą i słyszą,i dochodzą do wniosku razem z dużą częścią ludu, że jeśli Rabbi uzdrawia, to Bóg jest z Nim:
„Był wśród faryzeuszów pewien człowiek, imieniem Nikodem, dostojnik żydowski. Ten przyszedł do Niego (do Jezusa) nocą i powiedział Mu: »Rabbi, wiemy, że od Boga przyszedłeś jako nauczyciel. Nikt bowiem nie mógłby czynić takich znaków, jakie Ty czynisz, gdyby Bóg nie był z Nim«” ( J 3, 1 i nast.).
W dziedzinie nauki, w naukach eksperymentalnych, wiadomo doskonale, że patrząc na te same wyniki doświadczenia, jedni nie widzą nic szczególnego, nie dostrzegają znaczenia obserwowanego zjawiska, podczas gdy inni, czy też jeden wśród nich — nieraz w nagłym błysku, chociaż może po długiej pracy — zobaczy i zrozumie znaczenie zjawiska. Umie on nagle rozpoznać jego prawo immanentne, jego przyczynę. Ma zdolność rozumienia uzyskanych wyników, inni tej zdolności nie mieli.
W psychologii jest rzeczą znaną, że warunkiem percepcji jakiegoś faktu, warunkiem uchwycenia jego struktury i wydobycia jego znaczenia jest uprzednie posiadanie tego, co dawniejsi psychologowie nazywali „prepercepcją”. Potrzebna tu jest w każdym razie pewnego typu aktywność władzy poznawczej, specjalna operacja umysłu.
Pewnego dnia Jeszua zapytał swoich towarzyszy, co myślą o Jego osobie.Wimieniu grona towarzyszy odpowiedział Szymon, syn Jony, nazwany przez Jeszuę Kefas, to znaczy „Opoka”. Skoro tylko Szymon-Kefas wypowiedział to, co towarzysze Jeszuy zobaczyli i zrozumieli w odniesieniu do Jego natury, Jeszua zaczął tłumaczyć, jak bolesną drogę ma przed sobą. Wówczas Kefas próbował odwrócić od tej drogi swego umiłowanego Nauczyciela. Rabbi jednak odepchnął go twardo:
„Potem Jezus udał się ze swoimi uczniami do wiosek pod Cezareą Filipową. W drodze pytał uczniów: »Za kogo uważają mnie ludzie?« Oni mu odpowiedzieli: »Za Jana Chrzciciela, inni za Eliasza, jeszcze inni za jednego z proroków«. On ich zapytał: »A wy za kogo mnie uważacie?«
Odpowiedział Mu Piotr: »Ty jesteś Mesjaszem (Chrystusem)«. Wtedy surowo im przykazał, żeby nikomu o Nim nie mówili.
I zaczął ich pouczać, że Syn Człowieczy musi wiele cierpieć, że będzie odrzucony przez starszych, arcykapłanów i uczonych w Piśmie; że będzie zabity, a po trzech dniach zmartwychwstanie. A mówił zupełnie otwarcie te słowa. Wtedy Piotr wziął Go na bok i zaczął Go upominać. Lecz On odwrócił się i, patrząc na swych uczniów, zgromił Piotra słowami: »Zejdź mi z oczu, szatanie, bo nie myślisz o tym, co Boże, ale o tym, co ludzkie«” (Mk 8, 2733). „Gdy Jezus przyszedł w okolice Cezarei Filipowej, pytał swych uczniów: »Za kogo ludzie uważają Syna Człowieczego?« A oni odpowiedzieli: »Jedni za Jana Chrzciciela, inni za Eliasza, jeszcze inni za Jeremiasza albo za jednego z proroków«. Jezus zapytał ich: »A wy za kogo mnie uważacie?« Odpowiedział Szymon Piotr: »Ty jesteś Mesjasz (Chrystus), Syn Boga żywego«. Na to Jezus mu rzekł: »Błogosławiony jesteś, Szymonie, synu Jony. Albowiem ciało i krew nie objawiły ci tego, lecz Ojciec mój, który jest w niebie«” (Mt 16, 1318).
„Odtąd zaczął Jezus wskazywać swoim uczniom na to, że musi iść do Jerozolimy i wiele cierpieć od starszych i arcykapłanów, i uczonych w Piśmie; że będzie zabity...” (Mt 16, 21).
„A Piotr wziął Go na bok i począł robić Mu wyrzuty: »Panie, niech cię Bóg broni. Nie przyjdzie to nigdy na ciebie«. Lecz On odwrócił się i rzekł do Piotra: »Zejdź mi z oczu, szatanie! Jesteś mi zawadą, bo nie myślisz o tym, co Boże, ale
o tym, co ludzkie«” (Mt 16, 22 i nast.; por. Mk 8, 32).
Uchwycić, kim jest Jeszua, to — jak powiedzieliśmy — przeprowadzić indukcję, wychodząc od takich danych, jak osobowość, życie, czyny i nauka Rabbiego. Kefas i jego towarzysze przeprowadzili tę analizę indukcyjną i w jej wyniku stwierdzili: Nasz Rabbi to Mesjasz, Pomazaniec, oczekiwany i zapowiadany przez Proroków. Autor czwartej ewangelii pójdzie potem jeszcze dalej. Będzie on uczył, że Jeszua z Nazaretu jest stwórczym Słowem, przez które i w którym zostało dokonane i nadal jest kontynuowane stworzenie. Taka będzie również doktryna rabbiego Szawła. Jeszua jest niestworzonym, stwórczym Słowem samego Boga.
Według tego, co Jeszua powiedział KefasowiOpoce, ten akt rozumu, dzięki któremu człowiek — stojąc wobec konkretnych faktów potwierdzonych doświadczeniem, jakimi były czyny rabbiego Jeszuy, Jego życie i nauka — dochodzi do zrozumienia treści i znaczenia tych faktów, ten akt rozumu jest ostatecznie darem samego Boga. Zdolność uchwycenia sensu tych faktów dana jest człowiekowi przez Stwórcę. Według tradycji biblijnej, jak może pamiętamy, rozum na równi z bytem i życiem jest dany przez Stwórcę. Można nawet prosić w modlitwie o mądrość (por. Ps 119). Tak właśnie jest i w naszym przypadku, w odniesieniu do tego aktu rozumu, jakim jest zrozumienie i poznanie, kim jest Jeszua, jaka jest Jego natura.
Widzieliśmy poprzednio, że „wiara”, pistis, w języku greckiej wersji Nowego Testamentu jest poznaniem, zrozumieniem opartym o dane doświadczalne, które coś znaczą, które stanowią znak i których treść została odczytana i uchwycona. Trzeba więc teraz dorzucić, że zdolność odczytania sensu eksperymentalnego faktu, jaki stanowi życie i nauka Jeszuy, dana jest człowiekowi przez Boga Stworzyciela.
Spotkaliśmy więc trzy charakterystyczne cechy, przy pomocy których w późniejszej pracy teologów zostanie określony akt wiary: jest to akt rozumny, akt inteligencji, rozumna zgoda inteligencji (wbrew temu, co głosi fideistyczna i obskurancka koncepcja wiary). Jest to akt dobrowolny: nikt nie jest zmuszony do zainteresowania się rabbim Jeszuą, do pójścia za Nim, słuchania Go i obserwowania. Wobec najbardziej niezwykłych faktów zawsze wolno przypuszczać, wyobrażać sobie, że uzdrowienia są dokonywane mocą złego ducha. Prawda nikogo nie zmusza przemocą, ani w tym porządku rzeczy, ani w innym. Po trzecie wreszcie, rozumienie wiary jest darem samego Stwórcy, który daje byt, życie i myśl. Późniejsza teologia chciała to wyrazić przy pomocy twierdzenia, że wiara jest darem łaski.
Odkąd towarzysze Jeszuy spostrzegli i zrozumieli, przynajmniej częściowo,kim On jest,Jeszua zaczyna im tłumaczyć, że nie zmierza do triumfu, że nie wstąpi na tron Dawida, jak zapowiadały niektóre dawne proroctwa, ale że, przeciwnie, będzie prześladowany i znienawidzony do tego stopnia, iż wydadzą Go rzymskim władzom okupacyjnym i zostanie przybity do krzyża zgodnie ze zwyczajem Rzymian.
Towarzysze Jeszuy „gorszą się”, to znaczy potykają się jak o kamień o tę perspektywę. Jeszua wyjaśnia im powody, dla których dobrowolnie i z całą gotowością podda się prawu życia proroka, jakie przypomnieliśmy w naszej poprzedniej pracy. Według tego prawa ten, kto chce przynieść i wprowadzić prawdę, idąc pod prąd — przeciwko interesom politycznym, ekonomicznym, religijnym, intelektualnym czy jeszcze innym interesom określonego środowiska, kasty czy mentalności — ten napotyka opór, który jest tym gwałtowniejszy, im poważniejsze interesy wchodzą tu w grę, a także im głębszej i bardziej radykalnej odnowy wymaga przyniesiona przez proroka nauka, informacja. Jeszua, który przynosił pełnię informacji pochodzącej od Boga, wiedział, że napotka opór najgwałtowniejszy, opór wściekły nie tylko ze strony ludzi tamtych czasów, ale wszystkich czasów.
To również jest faktem stwierdzonym doświadczalnie, faktem, który można sprawdzić dzisiaj tak samo, jak wczoraj.
Powtarzamy jednak, że to nie współcześni Rabbiemu Żydzi jako tacy opierali się specjalnie nauce Jeszuy, podczas gdy inni tego by nie zrobili. W czasach Jezusa Żydzi jako tacy nie byli ani lepsi, ani gorsi niż wszyscy inni ludzie. Opór Żydów z epoki Jeszuy wobec Jego nauki to opór ludzki, który w tym miejscu i w tym czasie doszedł do głosu, opór wobec tego, co Katarzyna Sieneńska nazywała „słodką prawdą ukrzyżowaną”, dochodzący do głosu w każdym czasie, w każdym miejscu i we wszystkich dziedzinach. Gdyby wcielenie miało miejsce w Paryżu, Londynie czy Berlinie w XX wieku, to rezultat byłby taki sam, z tą różnicą, że do egzekucji żydowskiego Proroka użyto by nie drewnianego krzyża, ale innego narzędzia tortury udoskonalonego przez nowożytne narody zwane cywilizowanymi.
Znając prawo życia proroka, Jeszua mógł złagodzić siłę wymowy swojej nauki, pomniejszyć informację, której przekazanie uważał za swój obowiązek, „spuścić z tonu”, jak to się mówi potocznie, wycofać się, pójść na kompromis, ażeby przypodobać się władzom.To byłaby właściwa metoda,jeśli chciało się uniknąć konsekwencji związanych z wewnętrznym prawem życia proroka. Jeremiasz, jak widzieliśmy, doznawał pokusy zamilknięcia, żeby uniknąć przykrości. Albo też Jeszua musiał iść do końca, spełniając zadanie, które uznał za własne: powiedzieć wszystko, co miał do powiedzenia, zrobić wszystko, co było do zrobienia. Jeszua wiedział, że spotka się z oporem tak wielkim, że sam padnie jego ofiarą.
Trzeba wyjaśnić naszym współczesnym, tak jak niewątpliwie należało wyjaśnić towarzyszom Jeszuy, że to nie przez masochizm, nie z powodu niezdrowej miłości do bólu i śmierci, nie przez zamiłowanie do porażki rabbi Jeszua poszedł dobrowolnie i z całą gotowością na śmierć, jaką Rzymianie mieli zwyczaj karać buntowników i kryminalistów: śmierć przez ukrzyżowanie.
Jeszua przyjmuje konsekwencje zadania, którego nie może zrealizować bez napotkania gwałtownego, wściekłego i zabójczego oporu, ponieważ chce aż do końca spełnić wyznaczone sobie zadanie.
Wystarczy odczytać opis ostatnich godzin, poprzedzających Jego pojmanie na Górze Oliwnej, w posiadłości nazywanej Getsemani, ażeby się przekonać, że Jeszua z odrazą myślał o śmierci. To, co nam przekazały teksty, nie mogło być wymyślone przez pierwotną wspólnotę chrześcijan: „Smutna jest moja dusza aż do śmierci”. „Ojcze mój, jeśli to możliwe, niech mnie ominie ten kielich...” „Ojcze, jeśli chcesz, zabierz ten kielich ode mnie...” (Mt 26, 36 i nast.; Łk 22, 42 i nast.).
Pewne analogie pozwolą niewątpliwie naszym współczesnym zrozumieć, dlaczego Jeszua idzie dobrowolnie na mękę krzyża. Kiedy członek ruchu oporu w jakimkolwiek okupowanym kraju pracuje, żeby uwolnić swoją ojczyznę, wie dobrze, na co się naraża. Może wpaść w ręce okupacyjnej policji, może być torturowany i zgładzony. Jeżeli ten człowiek wypełnia mimo wszystko swoje zadanie, to nie dlatego, że kocha tortury i śmierć. Po prostu w tych warunkach historycznych, w jakich się znajduje, nie może wypełnić swojego zadania bez podjęcia ryzyka.
Inny przykład: Jeżeli lekarz-badacz zdecyduje się pracować nad problemami lecznictwa, które wymagają posługiwania się podczas doświadczeń substancjami radioaktywnymi, to zdaje sobie sprawę — a zwłaszcza w niedalekiej jeszcze przeszłości zdawał sobie sprawę z tego — na co się naraża. Jeżeli mimo wszystko prowadzi on nadal swoje badania w tym kierunku, podejmując związane z tym ryzyko, to nie dlatego,że kocha białaczkę,którą wywołują substancje promieniotwórcze. Po prostu chce osiągnąć pewne wyniki, a w tym celu musi robić to, co robi, chociaż jednocześnie podejmuje ryzyko.
Podobnie było w wypadku Jeszuy. Skoro ludzkość jest taka, jaka jest, to z chwilą, kiedy chce się jej przekazać jakąś naukę, jakiś zespół prawd, kiedy chce się rzucić światło, które jest niewygodne dla pewnych interesów ludzi możnych, wówczas wywołuje się nienawiść, prowokuje gwałtowną, a nieraz zbrodniczą reakcję. Jeszua bynajmniej nie jest jedyną ofiarą tego ogólnego prawa. Każdy człowiek — powiemy to jeszcze raz — który próbuje torować drogę prawdzie w porządku naukowym, politycznym, historycznym, ekonomicznym czy gdzie indziej, w medycynie czy pedagogice, w każdej dziedzinie ludzkiej egzystencji; każdy człowiek, który pracuje dla sprawiedliwości, napotyka interesy polityczne, ekonomiczne, intelektualne czy inne, które będą stanowiły przeszkodę i stawiały opór. Opór jest tym gwałtowniejszy, im potężniejsze są interesy, które wchodzą w grę, im większy i bardziej rewolucyjny przewrót wywołuje wprowadzane światło.
Jeszua dobrowolnie poddał się temu prawu.Powtarzamy, że mógł On uchylić się od tego, mógł w spokoju dożyć swoich dni. Mógł również — czemuż by nie? — ożenić się, „robić interesy”, zdobyć „dobre stanowisko”, stać się osobistością szanowaną w swoim środowisku. Ale wybrał tułaczkę, bezdomność, ubóstwo, wybrał śmierć kryminalistów, szubienicę. Mógł uchylić się od dokonania takiego wyboru, ale wtedy musiałby również wyrzec się nauczania tego, czego uczył. Musiałby wyrzec się przekazania ludzkości tego, co miał jej przekazać. Skoro ludzkość jest taka, jaka jest, a chce się jej przekazać tę naukę, trzeba wiedzieć, że napotka się opór. Jeszua wiedział o tym i dokonał wyboru.
Jeszua chciał uzyskać określony rezultat: chciał przekazać ludzkości naukę, informację, którą uważał za pochodzącą od samego Boga i absolutnie konieczną, ażeby ludzkość stała się wreszcie dojrzała, aby osiągnęła swoją normalną pełnię, ażeby doszła do swojego kresu i zdobyła cel, do którego jest przeznaczona: dobrowolny udział w życiu Bożym. To właśnie chrześcijanie nazywają „zbawieniem”. Aby ten rezultat osiągnąć, Jeszua musiał nauczać, a nie mógł nauczać ludzkości takiej, jaką ona jest, bez narażenia się na to, że zostanie zabity. Tak postąpił i nie ma w Jego przypadku najmniejszego śladu masochizmu ani żadnego nerwicowego zamiłowania do porażki. Kiedy Marks razem z żoną i córkami doznawał nędzy w hotelach Londynu, to powodem takiej sytuacji nie było upodobanie w nędzy. Marks mógł również żyć jako powszechnie szanowany „Doctor Professor Ordinarius” na jakimś niemieckim uniwersytecie. Wybrał nędzę Londynu i z powodu tej nędzy stracił dwie córki. Nie dlatego tak się stało, że kochał niepowodzenie, ale dlatego, że chciał uzyskać pewien rezultat, chciał pracować dla sprawy, którą uznał za słuszną i dobrą. Dlatego poświęcił się, dobrowolnie zgodził się wraz ze swoim przyjacielem, Engelsem, na życie ściganego przez policję wygnańca, ażeby prowadzić dalej swoje dzieło.
Może jednak ktoś powie, że w wypadku Jeszuy to nie jest to samo, skoro jeśli wierzyć tradycji dotyczącej cudów, miał On tego rodzaju władzę, iż mógł nie pozwolić rzymskim żołnierzom, by Go pojmali. Mógł uniknąć hańbiącej śmierci.
Wielokrotnie już wspominaliśmy, że Jeszua nigdy nie zgodził się korzystać ze swojej mocy w innym celu niż po to, ażeby przyjść z pomocą chorym czy konającym. Nigdy nie zgodził się korzystać ze swojej mocy dla siebie. Odrzucił nawet wyraźnie taką możliwość, i to nie jeden raz.
Opowiadania, które znajdują się na początku Ewangelii Mateusza i Ewangelii Łukasza odnoszą się właśnie do tego punktu: mówią o odmowie posłużenia się władzą cudotwórczą dla własnej korzyści osobistej. Krytycy, jak J. Jerémias, uważają, że u Mateusza (4, 111) i Łukasza (4, 113) zostały połączone trzy warianty jednego opowiadania.
„Wtedy Duch wyprowadził Jezusa na pustynię, aby był kuszony (poddany próbie) przez diabła. A gdy przepościł czterdzieści dni i czterdzieści nocy, odczuł w końcu głód. Wtedy przystąpił kusiciel i rzekł do Niego: »Jeśli jesteś Synem Bożym, powiedz, żeby te kamienie stały się chlebem«. Lecz On ( Jezus) mu odparł: »Napisane jest: Nie samym chlebem żyje człowiek, lecz każdym słowem, które pochodzi z ust Bożych«.
Wtedy wziął Go diabeł do Miasta Świętego, postawił na narożniku świątyni i rzekł Mu: »Jeśli jesteś Synem Bożym, rzuć się na dół, jest przecież napisane (Ps. 90, 11 i nast.): Aniołom swoim rozkaże o Tobie, a na rękach nosić cię będą, byś przypadkiem nie uraził swej nogi o kamień«. Odrzekł mu Jezus: »Ale jest napisane także (Pp 6, 16): Nie będziesz wystawiał na próbę Pana, Boga swego«.
Jeszcze raz wziął Go diabeł na bardzo wysoką górę,pokazał Mu wszystkie królestwa świata oraz ich przepych i rzekł do Niego: »Dam ci to wszystko, jeśli upadniesz i oddasz mi pokłon«. Na to odrzekł mu Jezus: »Idź precz, szatanie! Jest bowiem napisane: Pana, Boga swego czcić będziesz i Jemu samemu służyć będziesz«. Wtedy opuścił Go diabeł...” (Mt 4, 111; por. Łk 4, 113).
„Pokusy” te, możliwości, które stawały przed Jezusem podczas Jego ziemskiego życia, a które On odsunął, stanowią częściowo te same pokusy, które stają także przed Kościołem Jego uczniów w ciągu wieków. Kościół uczniów Jeszuy mógł doznawać pokusy narzucenia swego panowania przy pomocy środków, jakie sugerował mu przeciwnik, książę tego świata. Dyktatorzy dobrze wiedzą, co trzeba robić, aby opanować ten świat i opanować ludy:Trzeba posługiwać się kłamstwem, propagandą, zatruwaniem umysłów; trzeba ogłupiać narody przy pomocy wszystkich dostępnych dzisiaj środków. Trzeba otumaniać i usuwać wszelkie umysły krytyczne, gdziekolwiek jeszcze jakiś by się znalazł. Takie środki Kościół uczniów Jeszuy musi odrzucać w ciągu wieków, jak odrzucił je sam Rabbi.
Kiedy Jeszua został aresztowany przez żołnierzy okupacyjnych, nie stawiał oporu i polecił, jak widzieliśmy, Kefasowi, żeby schował swój miecz. Kiedy był już przybity do krzyża, ludzie, którzy asystowali Jego męce, jeszcze wołali, aby użył swojej nadprzyrodzonej mocy:
„Mesjasz, król Izraela, niechże teraz zejdzie z krzyża, żebyśmy widzieli i uwierzyli” (Mk 15, 32).
„Jest królem Izraela: niechże teraz zejdzie z krzyża, a uwierzymy w Niego” (Mt 27, 42).
Dlaczego Rabbi,jeśli naprawdę miał taką moc,nie chciał jej użyć, skoro tego potrzebował? To zagadnienie należało właśnie wytłumaczyć towarzyszom Jeszuy. Wyjaśnienie wydaje się nam proste. Jeszua nie chciał bawić się z nami w cudotwórcę, nie chciał bawić się w boską moc. Nie chciał „wprawiać nas w osłupienie” swoimi „cudami”. Nie chciał również „zdobyć władzy”, posługując się swoją mocą. On chciał przynieść nam naukę, naukę życia, nie dla siebie, lecz dla nas. Gdyby używał On swojej nadprzyrodzonej mocy dla własnej korzyści, dla własnego interesu, nie byłby wówczas w całej pełni jednym z nas, nie dzieliłby z nami naszej ludzkiej kondycji. Nie byłby dla nas towarzyszem. W pewnym sensie — odważylibyśmy się powiedzieć — wprowadziłby nas w błąd. Historia ewangeliczna byłaby wtedy historią odrażającą: jakiś bóg przychodzi do nas na pewien okres czasu i pozwala sobie na ominięcie praw ludzkiej egzystencji. Gość, przechodzień, istota transcendentna, ale nie towarzysz życia. Obcy.
Jeszua musiał korygować przyjętą w owych czasach koncepcję „mesjasza” i „mesjanizmu”, kiedy tłumaczył swoim towarzyszom, że nie zmierza do triumfu ani do objęcia władzy. Trzeba było przekształcić ideę mesjanizmu i nadać jej nowe znaczenie. Z tej racji — jak podkreśla wielu krytyków — Jeszua nie pozwala nazywać się Mesjaszem i prosi swych towarzyszy, żeby zachowali na ten temat milczenie. Każe się nazywać Synem Człowieczym.
Kiedy mówi się w podręcznikach, modlitewnikach czy kazaniach, że śmierć i krzyż Jezusa są „odkupiające”, to trzeba uważać,żeby nie wywołać jednego z wielu nieporozumień i nonsensów, które gromadzą się od wieków wokół chrystianizmu i sprawiają, że staje się on prawie niemożliwy do zrozumienia dla wielu współczesnych ludzi.
To nie śmierć Jezusa, nie męka na krzyżu jako taka jest „odkupiająca”.„Odkupiająca”,to znaczy wyzwalająca,lecząca i ożywiająca, jest nauka i osoba Jezusa. Ażeby przekazać nam w pełni i aż do końca tę ożywiającą i przebóstwiającą naukę, Rabbi zgodził się pójść aż do końca w przyjęciu sytuacji głosiciela nauki pochodzącej od Boga. Zgodził się twarzą w twarz spotkać się z nienawiścią do prawdy. Ponieważ przyjął to do końca, zaświadczył i dowiódł, że interesuje się nami w sposób bezinteresowny, jeśli tak można powiedzieć. Innymi słowy, dla nas, propter nos, a nie dla własnej korzyści przyjął On na siebie tę trudną sytuację, która polega na powiedzeniu nam tego,czego potrzebujemy,ażeby istnieć,ażeby uniknąć rozkładu. A więc „odkupiające” jest życie, które Jeszua nam przekazał, myśl, którą nam przekazał. Śmierć Rabbiego jest negatywnym warunkiem tego przekazywania nam życia, narzuconym zresztą przez ludzką zbrodnię.
Starajmy się przynajmniej tu nie wpadać w niezdrową mitologię, według której śmierć sama przez się byłaby odkupiająca.
Żyjący w tamtych czasach rodacy rabbiego Jeszuy z Nazaretu, którzy Go widzieli i słyszeli, bywali nieraz zbici z tropu właśnie z powodu tego faktu, że znali Go od dawna w Jego codziennym życiu. Jak zrozumieć tę wiedzę, tę mądrość i moc u człowieka, którego znaliśmy jako dziecko, potem jako młodzieńca?
„Przyszedłszy do swego miasta rodzinnego, nauczał ich w synagodze, tak że byli zdumieni i pytali: »Skąd u niego ta mądrość i cuda? Czyż nie jest On synem cieśli? Czy Jego matce nie jest na imię Mariam, a jego braciom Jakub, Józef, Szymon i Juda? Także Jego siostry, czy nie żyją wszystkie u nas? Skądże więc ma to wszystko?« I powątpiewali o Nim. A Jezus rzekł do nich: »Tylko w swojej ojczyźnie i w swoim domu może być prorok lekceważony«. I niewiele zdziałał tam cudów z powodu ich niedowiarstwa” (Mt 13, 54 i nast.; por. Mk 6, 1).
Teologowie żydowscy sformułowali tego rodzaju zastrzeżenie: król, który otrzymał królewskie namaszczenie, oczekiwany mesjasz powinien przyjść z zewnątrz. Jego transcendencja powinna być zagwarantowana obcym pochodzeniem. Tymczasem jeśli chodzi o rabbiego Jeszuę, to wiemy, gdzie się urodził, z jakiego miasteczka pochodzi, znamy Jego matkę i całą rodzinę.
„Niektórzy z mieszkańców Jerozolimy mówili: »Czyż to nie jest ten, którego usiłują zabić? A oto jawnie przemawia i nic mu nie mówią. Czyżby zwierzchnicy naprawdę się przekonali, że On jest Mesjaszem? Przecież my wiemy, skąd on pochodzi; natomiast gdy Mesjasz przyjdzie, nikt nie będzie wiedział, skąd jest«” ( J 7, 25 i nast.).
Istnieje jakieś poznanie negatywne, jeśli tak można powiedzieć, jakieś widzenie poprzez nienawiść, intuicja przez wstręt w stosunku do tego, kim w rzeczywistości i w istocie jest rabbi Jeszua. Tak zwane w Ewangelii „duchy nieczyste” rozpoznają poprzez doznawaną odrazę, a przynajmniej z poczuciem odrazy, kim jest rabbi Jeszua. I mówią o tym:
„Był właśnie w synagodze człowiek opętany przez ducha nieczystego. Zaczął on wołać: »Czego chcesz od nas, Jezusie Nazarejczyku? Przyszedłeś nas zgubić. Wiem, kto jesteś: Święty Boży«” (Mk 1, 23 i nast.).
Wyrażenie greckie: ti hemin kai soi, które tłumaczy się zwykle jako: „Co jest między nami a Tobą”, oznacza dosłownie:„Co nam iTobie?”Jest ono odpowiednikiem zwrotu hebrajskiego: ma li walak, który również tłumaczy się zwykle jako: „Co jest między nami?” Przykłady:
„Jefte wyprawił posłów do króla Ammonitów, aby mu powiedzieć: »Co zaszło, między nami, że przyszedłeś walczyć z moim krajem?«” (Sdz 11, 12).
„Odezwał się do króla Abiszaj, syn Serui: »Dlaczego ten zdechły pies przeklina pana mojego i króla? Pozwól, że podejdę i utnę mu głowę«. Król odpowiedział: »Co ja mam z wami zrobić, synowie Serui? Jeżeli on przeklina, to dlatego, że Jahwe mu pozwolił: Przeklinaj Dawida. Któż w takim razie może mówić: Czemu to robisz?«” (2 Sm 16, 9 i nast.).
„Do rozmowy wtrącił się Abiszaj, syn Serui: »Czy nie powinien umrzeć Szimei dlatego, że pomazańca Jahwe obrzucał przekleństwami?« Dawid odrzekł: »Co ja wam uczyniłem, synowie Serui, że stajecie się dzisiaj dla mnie jak nieprzyjaciele (szatani)?«” (Dosłownie: „co mnie i wam”; 2 Sm 19, 22 i nast.).
„Wkrótce zdarzyło się, że zachorował syn tej kobiety, będącej głową rodziny. Niebawem jego choroba tak bardzo wzmogła się, że przestał oddychać. Wówczas powiedziała ona Eliaszowi: »Czego ty, mężu Boży, chcesz ode mnie (ma li walak: co mnie i tobie)? Czy po to przyszedłeś do mnie, aby mi przypomnieć moją winę i przyprawić o śmierć mojego syna?«” (3 Krl 17, 17 i nast.).
„Elizeusz zaś rzekł do króla Izraela: »Cóż ja mam do ciebie, a ty do mnie (ma li walak)? Idź do proroków ojca twego i do proroków twojej matki«” (4 Krl 3, 13).
„Jeździec na koniu wyruszył naprzeciw niego i powiedział: »Tak mówi król: Czy z pokojem przychodzisz?« Odpowiedział Jehu: »Co ciebie obchodzi pokój?«” (Ma leka u leszalom: „co tobie i pokojowi?”; 4 Krl 9, 18).
„Król Egiptu, Neko, wyruszył, aby walczyć pod Karkemisz nad Eufratem. Jozjasz wyszedł przeciw niemu. Lecz tamten wysłał do niego posłów, aby mu powiedzieli: »Cóż jest między mną a tobą, królu judzki (ma li walak: „co mnie i tobie”?), nie przeciw tobie ciągnę dzisiaj, ale przeciw domowi, z którym jestem w walce«” (2 Krn 35, 20 i nast.).
Jak widać na tych przykładach, hebrajskie wyrażenie: „Co mnie i tobie”? lub: „Co mnie i wam”? znaczy po prostu: „Jaki stosunek, cóż wspólnego istnieje między mną a tobą czy wami? Cóż my mamy ze sobą do czynienia?”
Wyrażenie to sygnalizuje więc jakąś niechęć: skoro nic nie mamy ze sobą do czynienia, skoro między nami nie ma nic wspólnego i nic nas nie łączy, niech każdy idzie w swoją stronę.
„Przybyli na drugą stroną jeziora do kraju Gerazeńczyków. Ledwie wysiadł z łodzi, zaraz wybiegł Mu naprzeciw z grobów człowiek opętany przez ducha nieczystego.Mieszkał on stale w grobach i nawet łańcuchem nie mógł go już nikt związać. Często bowiem wiązano go w pęta i łańcuchy; ale łańcuchy kruszył, a pęta rozrywał, i nikt nie zdołał go poskromić. Wciąż dniem i nocą krzyczał, tłukł się kamieniami w grobach i po górach. Skoro z daleka ujrzał Jezusa, przybiegł, oddał Mu pokłon i krzyczał wniebogłosy: »Czego chcesz ode mnie (cóż jest wspólnego między mną i tobą), Jezusie, Synu Boga Najwyższego? Zaklinam cię na Boga, nie dręcz mnie«. Powiedział mu bowiem: »Wyjdź, duchu nieczysty, z tego człowieka«. I zapytał go: »Jak ci na imię?« Odpowiedział mu (duch): »Na imię mi legion, bo nas jest wielu«” (Mk 5, 19; por. Mt 8, 28; Łk 8, 26).
Według Mateusza było dwóch opętanych, którzy wychodzili z grobów. Wołali oni także: „Cóż jest między nami aTobą,Synu Boży?”I dodawali:„Przyszedłeś tu przed czasem dręczyć nas?” (por. 8, 28 i nast.).
To jest prawda potwierdzana ciągle doświadczeniem, że nauka rabbiego Jeszuy dręczy wielu z nas, w pewnym stopniu może nawet każdego z nas. Coś w nas boleśnie przeciwstawia się tej nauce, która przenika do tajników serca (współcześni psychologowie nazywają to „podświadomością”) i budzi w nas uśpione lub ukryte bestie. Możemy nieraz dostrzec w sobie bunt przeciwko ewangelicznej nauce. Dlatego właśnie — wyrazimy taką hipotezę — wielu ludzi woli nie czytać tych czterech małych książeczek, którymi są ewangelie.
Na początku Ewangelii Łukasza mamy pewien tekst, który pokazuje nam reakcję Szymona, nazwanego później przez Jeszuę „Opoką”. Jest to reakcja ucieczki, odruch obrony wobec tego, którego straszliwa moc i świętość jawi się człowiekowi. Szymon formułuje racje tej negatywnej reakcji.
„Zdarzyło się raz — gdy tłum cisnął się do Niego, aby słuchać słowa Bożego, a On stał nad jeziorem Genezaret — że zobaczył dwie łodzie, stojące przy brzegu, rybacy zaś wyszli z nich i płukali sieci. Wszedłszy do jednej łodzi, która należała do Szymona, poprosił go, żeby nieco odbił od brzegu. Potem usiadł i z łodzi nauczał tłumy.
Gdy przestał mówić, rzekł do Szymona: »Wypłyń na głębinę i zarzućcie sieci na połów«. A Szymon odpowiedział: »Mistrzu, przez całą noc pracowaliśmy i niceśmy nie ułowili. Lecz na Twoje słowo zarzucę sieci«. Skoro to uczynili, zagarnęli tak wielkie mnóstwo ryb, że sieci ich zaczynały się rwać. Skinęli więc na wsporników z drugiej łodzi, żeby im przyszli z pomocą. Ci podpłynęli i napełnili obie łodzie, tak że się prawie zanurzały. Widząc to, Szymon Piotr przypadł Jezusowi do kolan i rzekł: »Odejdź ode mnie. Panie, bo jestem człowiek grzeszny«” (Łk 5, 18).
opr. aw/aw