Z cyklu "Matka Boża"
Niesamowitą intuicję potrafią mieć poeci. W wierszu pt. Psalm z Marią Teresa Ferenc tak oto widzi tajemnicę wniebowzięcia Matki Bożej:
wyparujesz i ty wniebowzięta cała z miłości za nim
Perspektywa miłości wydaje się najbardziej trafna, jeśli chce się ogarnąć sens tajemnicy wniebowzięcia Maryi. Wszystko zaczyna się od tego, że chrześcijaństwo — jeśli traktujemy je na serio — jest jednym wielkim dziękczynieniem za ten Dar, jaki otrzymaliśmy od Przedwiecznego Ojca w osobie Jezusa Chrystusa.
Pomyślmy: Skoro Syn Boży naprawdę stał się jednym z nas, to Maryja jest absolutnie jedynym człowiekiem ze wszystkich pokoleń ludzkości, której powołaniem życiowym było macierzyństwo wobec Syna Bożego. Wiele ludzkich pokoleń przeszło już przez naszą ziemię. Nie wiemy, ile jeszcze pokoleń będzie na niej żyło. Na pewno są to miliardy, miliardy ludzi. Otóż wśród tych wielu miliardów ludzi nie było i nie będzie nikogo, kto miałby powołanie równie wzniosłe jak Maryja.
Tylko Ona została powołana do tego, żeby być matką Syna Bożego i słusznie nazywamy ją Matką Bożą — bo chociaż urodziła i wychowała Syna Bożego w Jego naturze ludzkiej, to przecież posługa macierzyńska skierowana jest ku osobie dziecka. Człowiek Jezus Chrystus jest tą samą boską osobą Syna Bożego, przez którą świat został stworzony. Ten, którego urodziła Maryja w Betlejem jako jednego z nas, jest Bogiem wiecznym i wszechmogącym, Jednorodzonym Synem Bożym. Dlatego w Maryi czcimy Matkę Boga.
Oczywiście, ona urodziła naszego Pana w Jego człowieczeństwie, ale urodziła przecież Syna Bożego - Syn Boży i Syn Maryi jest tą samą Osobą. Tysiące i miliony ludzi znalazło w Jezusie swoje Wszystko i związało się z Nim najmocniejszą miłością, ale matką Mu była tylko Ona jedna. Dlatego tak serdecznie ją kochamy i z takim przekonaniem ją czcimy.
Przyjmując człowieczeństwo, Syn Boży dobrowolnie przyjął nasz ludzki los w świecie zdeformowanym przez nasze grzechy. Jednak On sam był Człowiekiem Doskonałym i Bezgrzesznym. Przyszedł zaś do nas po to, ażeby wszystkich, którzy w Niego uwierzą i będą się Go mocno trzymać, wyzwolić z grzechu i napełnić świętością. Otóż pierwszą osobą, którą Syn Boży najpełniej i ponadobficie ogarnął swoją świętością, była Maryja. Dlatego zaś ogarnął ją swoją świętością i uczynił najdosłowniej bezgrzeszną, bo przecież miała Ona zostać Jego Matką.
Nie mogła być tego godna sama z siebie, więc On uczynił ją godną Bożego macierzyństwa. To, że sam Bóg przygotował Maryję do jej jedynego w ludzkich dziejach macierzyństwa, wyraził anioł Gabriel w słowach: „łaskiś pełna, Pan z tobą” (Łk 1,28). Gdyż Bóg przygotował ją sobie na matkę od pierwszego momentu jej poczęcia, tak jak słońce udziela światła jutrzence już przed swoim wschodem.
Już w Ewangelii zapisany jest zachwyt z powodu tej niepowtarzalnej posługi, jaką Maryja wykonała dla nas wszystkich. „Błogosławione łono, które Cię nosiło, i piersi, które ssałeś!” (Łk 11,27) — spontanicznie woła do Jezusa jakaś kobieta z tłumu. „Oto bowiem błogosławić mnie będą odtąd wszystkie pokolenia” (Łk 1,48) — zapowiada Duch Święty ustami Maryi jej przyszłą chwałę w Kościele. Każde pokolenie chrześcijan kontemplowało Maryję jako Arkę Nowego Przymierza, nieporównanie wspanialszą od arki starotestamentalnej, w której przechowywano tablice Bożych przykazań. W Maryi przecież Ojciec Przedwieczny złożył największy Skarb, jakim chciał nas obdarzyć, swojego własnego Syna. To z jej ciała zostało wzięte i w jej ciele ukształtowało się ciało Syna Bożego! Toteż nie można mieć nam tego za złe, że tak bardzo ją kochamy.
Niepowtarzalna była nie tylko posługa, jaką Maryja wypełniła w dziele zbawienia nas wszystkich. Również miłość, jaką Ona kochała Jezusa, jest nieporównywalna z miłością największych nawet mistyków i świętych. Rzecz jasna, nie miała jej Ona sama z siebie, została nią obdarzona zwłaszcza ze względu na swe niepowtarzalne powołanie. „Błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła” — woła do niej Elżbieta. Natomiast w Kanie Galilejskiej Maryja potrafiła przekonać również innych do podjęcia swojej postawy całkowitego zawierzenia Jezusowi: „Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie”, i zapewne przyśpieszyła w ten sposób początek godziny mesjańskiej (J 2,4n).
Maryja była więc pierwszą osobą wierzącą w Jezusa i pierwszą apostołką, która innych uczyła zawierzenia Jezusowi. Co więcej, kto uważnie wsłucha się w wyśpiewany przez Nią hymn Magnificat, ten musi zauważyć, że nie jest on tylko osobistym dziękczynieniem Maryi; Ona za dar zbawienia dziękuje w nim Bogu w imieniu nas wszystkich, w imieniu całej odkupionej ludzkości.
Dopiero jeśli się o tym wszystkim pamięta, można troszeczkę zrozumieć prawdę jej wniebowzięcia. Ona już na tej ziemi kochała Boga dosłownie całą sobą, całą swoją duszą i całym ciałem. Ta miłość już na tej ziemi zaniosła ją w niewyobrażalnie bezpośrednią bliskość Boga. I już podczas swojego historycznego życia była Maryja idealnym obrazem Kościoła, poniekąd jego uosobieniem. Powtórzmy jeszcze raz: Tego wszystkiego nie miała Ona sama z siebie, Bóg ją obdarzył tak bardzo ze względu na jej absolutnie niepowtarzalne powołanie do Bożego macierzyństwa.
Po swojej śmierci Maryja z duszą i ciałem znalazła się w niebie, bo nie godziło się, żeby to ciało, z którego zostało wzięte ciało samego Syna Bożego, pozostało w grobie i doznało rozkładu. Zarazem była Ona w pełni dojrzała do tak wielkiego wyniesienia, przez swoje życie przeszła bowiem bez grzechu i przepełniona miłością. W ten sposób jest Ona żywą gwarancją, że również my wszyscy, którzy złożyliśmy nadzieję w krzyżu i zmartwychwstaniu Chrystusa, będziemy zbawieni również w naszych ciałach, jeśli tylko w tej nadziei wytrwamy do końca.
Każdy, kto potrafi zachwycić się wiarą i miłością Maryi, siłą rzeczy będzie chciał Ją naśladować, naśladować jej całkowite zawierzenie Bogu oraz całoosobową, bezwarunkową miłość. Przecież to dlatego, że miłość przepełniała Maryję całą i bez reszty, mogła Ona wejść do nieba cała, również w swoim ciele.
Wniebowzięcie Maryi przypomina nam ponadto o szczególnej godności naszego ludzkiego ciała. Maryja już teraz, ale kiedyś my wszyscy, jeśli tylko znajdziemy się w gronie zbawionych, będziemy zbawieni cali, również w naszych ciałach. „Ciało nie jest dla rozpusty, lecz dla Pana — poucza Apostoł Paweł. — Czyż nie wiecie, że ciała wasze są członkami Chrystusa? Czyż nie wiecie, że ciało wasze jest świątynią Ducha Świętego, który w was jest, a którego macie od Boga, i że już nie należycie do samych siebie?” (1 Kor 6,13-19).
W świecie, który jest kształtowany tak, jakby Boga nie było, ludzkie ciało jest poniżane nie tylko przez pornografię, pijaństwo, narkomanię, czy różnorodną rozpustę. Niestety — a świadczą o tym wciąż podnoszące się głosy na rzecz eutanazji — widzimy coraz więcej pogardy dla ludzkiego ciała, kiedy jest ono schorowane, stare czy niedołężne. Bardzo nam dzisiaj potrzebna odnowa kultu maryjnego. Jeśli ożywimy w sobie wiarę, że Maryja już teraz jest zbawiona cała, w swojej duszy i ciele, może odnowi się w nas szacunek dla ciała własnego, ale również dla ciał naszych bliźnich. Przecież nasze ciała — a nie tylko nasze dusze — przeznaczone są do życia wiecznego!
Święto wniebowzięcia Matki Bożej zostało ustanowione dopiero pod koniec VI wieku i błyskawicznie, w ciągu jednego pokolenia, stało się najważniejszym świętem maryjnym, przyćmiewając znaczenie dwóch innych istniejących wówczas świąt ku czci Maryi. Fakt ten od dawna stanowił pasjonującą zagadkę dla historyków liturgii. Rewelacyjne światło na tę zagadkę rzuciły wykopaliska archeologiczne przeprowadzone w roku 1972 przez B Bagattiego w jerozolimskim kościele Getsemani, uważanym tradycyjnie za miejsce pogrzebania Matki Jezusa.
Otóż niewielki kościółek stanął tam dopiero na początku V wieku, zastąpiony bazyliką wybudowaną pod koniec wieku VI przez cesarza Maurycjusza. Ale co najważniejsze: grób, znajdujący się w tym kościele, wykuty w skale, pochodzi z I wieku ery chrześcijańskiej i nie udało się w nim stwierdzić żadnych śladów zwłok ludzkich. Jak wytłumaczyć ten zdumiewający fakt, że na małym cmentarzyku mógł przez całe pokolenia stać grób, w którym nigdy nikogo nie pogrzebano? Jak wykazuje Bagatti, grób ten odpowiada dokładnie opisowi grobu, jaki znajduje się w syryjskim apokryfie z II-III wieku, relacjonującym wniebowzięcie Maryi.
Bagatti, starannie wykorzystując wszelkie wzmianki związane z tym tematem, jakie zachowały się w starożytnych źródłach, proponuje następującą rekonstrukcję wydarzeń. Prawdopodobnie jeszcze za życia Maryi jakiś chrześcijanin przygotował dla niej grób w skale. Miejsce zostało wybrane idealnie: właśnie tam, do Getsemani, Jej Syn przychodził często wraz ze swymi uczniami na modlitwę i właśnie tam pocił się krwawo w wieczór swojego aresztowania.
Po swojej śmierci Maryja została prawdopodobnie złożona właśnie w tym grobie. Wkrótce potem grób stał się miejscem tajemniczych wydarzeń, których rdzeniem był absolutnie empiryczny fakt, że ciała Maryi w grobie już nie było. Chrześcijanie jerozolimscy zapewne głęboko przeżyli te wydarzenia, zaś ów grób uczynili miejscem kultu. Świadczyłby o tym fakt, że w grobie tym przez całe pokolenia już nikogo nie pogrzebano.
To, że mimo kultu nie wybudowano na tym grobie żadnego kościoła oraz że milczą na ten temat najstarsi chrześcijańscy pisarze, Bagatti objaśnia bardzo prosto: Miejsce to (podobnie zresztą jak Wieczernik, o którym również milczą starożytne źródła) znajdowało się przez parę pierwszych stuleci — zapewne z jakąś przerwą po roku 132, tzn. po powstaniu Bar Kochby, ale wtedy było ono miejscem niczyim — w rękach chrześcijan pochodzenia żydowskiego, którzy nigdy na grobach nie budowali kościołów i wobec których wielki Kościół, Kościół pochodzący z pogan, zachowywał daleko idącą rezerwę, niekiedy uważając ich nawet za sekciarzy.
Otóż właśnie na początku V wieku miejsce to znalazło się pod zarządem wielkiego Kościoła. W rezultacie nie tylko szybko pojawił się tu kościółek, ale przede wszystkim ogromnie wzrosło zainteresowanie wiernych tajemnicą wniebowzięcia Maryi. Późniejsze oficjalne ustanowienie święta zostało poniekąd wymuszone przez ówczesną świadomość społeczną i tu prawdopodobnie leży rozwiązanie zagadki, dlaczego tak błyskawicznie święto to osiągnęło w Kościele tak wielką rangę.
opr. aw/aw