Z cyklu "Męczeństwo"
Dziady jest to dramat narodowy, polityczny, dramat o męczeństwie narodu polskiego, o wyższości siły moralnej nad przemocą, o przetwarzaniu doznawanych cierpień w czyn duchowy, o budowaniu narodowej nadziei na pracy ducha. Jednakże patriotyczna materia utworu ani natężenie uczucia wobec umęczonej ojczyzny nie powinno nam przesłonić faktu, że w swojej najgłębszej istocie Dziady są dramatem metafizycznym, dramatem o cierpieniu, o cierpieniu zarówno doznawanym jak zadawanym, zarówno sensownym jak bezsensownym, o cierpieniu przywracającym nadzieję oraz strącającym w otchłań samozniszczenia.
Cała przedstawiona w Dziadach różnorodność ludzkiego cierpienia da się sprowadzić do dwóch przeciwstawnych sobie sytuacji ostatecznych. Do ich opisu używa Mickiewicz biblijnych symbolów otchłani, zguby oraz krzyża, ofiary. Linia podziału nie biegnie tutaj po prostu między cierpieniem, jakie człowiek sam na siebie sprowadza, a cierpieniem doznawanym niewinnie. Bo również cierpienie niewinne może pchać człowieka do zguby, jeśli nie zostanie przemienione czynem duchowym. Konrad wyszedł przecież aż na sam brzeg otchłani i jeszcze innych próbował za sobą pociągnąć:
Patrz — woła w telepatycznym transie do znękanego Rollinsona — Tam masz okno, wybij, skocz, zleć i złam szyję, I ze mną tu leć w głębie, w ciemność — lećmy na dół — Otchłań — otchłań ta lepsza niźli ziemski padół; Tu nie ma braci, matek, narodów, - tyranów — Pójdź tu.
Toteż wykład niniejszy będzie się składał nie z dwóch, ale z trzech części. Przedstawię Mickiewiczowy obraz męczenników diabła, pędzących do otchłani, oraz męczenników Chrystusowych, dających się przybić do krzyża. Nie jest to jednakże podział fatalistyczny. W dramacie ludzkiego cierpienia trwa nieustanny ruch. Męczennicy sprawiedliwości mogą nie wytrzymać nacisku ciemnych sił i wejść na drogę zguby, jak to uczynił Ksawery, który, "nim go wzięli, w łeb sobie wystrzelił". Z kolei męczennicy służalstwa mogą odzyskać swoje człowieczeństwo, toteż Ksiądz Piotr nie waha się prorokować o żołdaku Moskalu, że "on jeden poprawi się i Bóg mu przebaczy". Swoje największe napięcie osiągnął dramat cierpienia w osobie Konrada. Mickiewiczowy opis tego dramatu ma postać klasycznie chrześcijańską: nie tylko niewinne cierpienie, ale nawet walka ze złem dokonuje się w horyzoncie otchłani, dopóki nie otworzy się na moc Chrystusa. Dlatego zanim przeciwstawimy sobie męczeństwo zguby męczeństwu Chrystusowemu, trzeba w aspekcie naszego tematu pochylić się nad postacią Konrada.
Przypomnijmy, że zanim Konrad zaczął krzyczeć Bogu o udręczonej ojczyźnie, sformułował swój spór z Nim dużo bardziej fundamentalnie. Zarzuca Bogu nie to nawet, że ludzie cierpią; nie to nawet, że nosimy w sobie zdolność zadawania cierpienia innym. Najbardziej jest oburzony tym, że ta straszna zdolność rośnie w nas, w miarę jak człowiek zwiększa swój udział w Boskim rozumie i potędze:
Ludzie myślą, nie sercem, Twych dróg się dowiedzą; Myślą, nie sercem, składy broni Twej wyśledzą — Ten tylko, kto się wrył w księgi, W metal, w liczbę, w trupie ciało, Temu się tylko udało Przywłaszczyć część Twej potęgi. Znajdzie truciznę, proch, parę, Znajdzie blaski, dymy, huki, Znajdzie prawność, i złą wiarę Na mędrki i na nieuki.
Trudno porównywać Konrada z Hiobem. Hiob rzucał w niebo przejmujące pytania, dlaczego sprawiedliwi cierpią niewinnie, a złoczyńcom dobrze się powodzi (por. Hi 21). W zestawieniu z ciężarem, jaki przygniótł Konrada, są to pytania o drobiazgi. Konrad bluźni Bogu, bo nie może pogodzić się z faktem, że Ten, który podobno jest Miłością, pozwala ludziom złej woli czerpać ze swojego rozumu i mocy, aby zadawać krzywdę, podporządkowywać niewinnych swojej niegodziwości.
Konrad zbłądził nie tylko intelektem. Owszem, był to błąd również intelektualny: Konrad nie rozumiał, że używanie rozumu i siły w złych celach nie jest naśladowaniem Boga, ale Jego przedrzeźnianiem. Żądać zaś od Boga, aby stosował przemoc wobec tych, którzy nadużywają Jego darów, to stawiać rzecz na głowie, to tyle samo, co żądać, aby Pan Bóg zaczął naśladować swoich przedrzeźniaczy. Jednakże Konrad nie tylko błądzi, on grzeszy: występując gwałtownie przeciwko przemocy, sam gotów ją zastosować - i to przeciwko samemu Bogu. Zamiast w pokorze starać się poznać Boga, takim jakim On jest, Konrad ma do Niego pretensje, że nie odpowiada On jego wyobrażeniom. W ten sposób staje na tej samej płaszczyźnie. co prześladowcy jego narodu, na płaszczyźnie przemocy. Postawa jego jest w jakimś sensie bardziej jeszcze demoniczna, bo bardziej bezpośrednio zwrócona przeciw Bogu.
W szczytowym uniesieniu bluźnierczym Konrad gotów był nazwać Boga carem. W istocie rzeczy chodziło mu o coś dokładnie odwrotnego: Konrad gotów był przekląć Boga za to, że nie chce być carem, który ujarzmiłby cara moskiewskiego. I jeśli chce dorównać Bogu, to przecież nie Bogu prawdziwemu, ale swojemu wyobrażeniu Boga. Chce osiągnąć takie wyżyny, z których car stałby się większą jeszcze nicością, niż dla tegoż cara nicością jest sołdat przejechany kołem armatnim podczas przeglądu wojska. Nie przychodzi mu na myśl, że wszelkie wywyższanie się nad innych (choćby nad cara) nie jest żadnym dorównywaniem Bogu, który jest przecież wszechobecny i mieszka w samym sercu człowieka, ale wznoszeniem się ku otchłani, w którą pyszałek musi runąć, aby znaleźć w niej zgubę. Wielokrotnie już zwracano uwagę, że otchłań, nad którą stanął Konrad, jest tą samą, w której znalazł swoją zgubę Lucyfer (Iz 14,14n). Tylko modlitwa żywych i umarłych - Ewy oraz matki - uchroniła go od ostatecznego upadku. Toteż Miłosz powie w Ziemi Ulro że Dziady są dramatem o świętych obcowaniu.
Dwukrotnie - w Improwizacji oraz w Petersburgu porównuje się Konrada do Samsona (Sdz 16,25-30). Nie jest to przypadek ani zestawienie powierzchowne. Samson jest typem męczennika narodowego, jaki poeta popularyzował w poprzednim wcieleniu Konrada, a którego postawa domaga się przezwyciężenia. Konrad z Dziadów ma więc wszystkie istotne cechy Samsona: jest to mocarz wzięty do niewoli, który marzy o zastosowaniu wobec wroga tej samej miary, wedle której sam został pokonany. A więc w odpowiedzi na nienawiść wroga sam napełnia się nienawiścią; ponieważ zaś wróg zniewolił go podstępem i zdradą, więc sam nie unika podstępu, przywdziewa maskę poprawnego niewolnika (por. wyznanie Mickiewicza o sobie w Do przyjaciół Moskali, nawiązujące do ewangelicznego tekstu; Mt 10,16) i gotów sięgnąć przeciw wrogowi po każdy środek, byleby okazał się skuteczny. Męczeństwo Samsona polega na gotowości zgubienia samego siebie, byleby zgubić wrogów. Jest to męczeństwo, do jakiego jest zdolna nienawiść wroga, męczeństwo oparte na zasadzie cel uświęca środki".
Męczeński czyn Samsona odwzorował dokładnie Konrad Wallenrod:
Patrzcie na tyle zgubionych tysięcy, Na miasta w gruzach, w płomieniach dzierżawy. Słyszycie wicher? - pędzi chmury śniegów, Tam marzną waszych ostatki szeregów. Słyszycie? - wyją głodnych psów gromady, One się gryzą o szczątki biesiady. Ja to sprawiłem; jakem wielki, dumny, Tyle głów hydry jednym ściąć zamachem! Jak Samson jednym wstrząśnieniem kolumny Zburzyć gmach cały, i runąć pod gmachem!
Samson z Improwizacji urósł do rozmiarów kosmicznych. Jego zamiarem jest zburzyć świat, w którym możliwa jest niesprawiedliwość, i odbudować go na nowych - jak mu się wydaje, sprawiedliwszych - zasadach. Również metodę zapożyczył od Samsona biblijnego: "wytęża duszy swej ramiona" przeciwko samej kolumnie tego świata, przeciwko Bogu. Program podstępu, wyznawany przez Wallenroda przekształcił się więc w pełen rozmachu program rewolucji, program przebudowania świata od samych jego fundamentów. Kilkanaście lat później, w okresie Wiosny Ludów, również Zygmunt Krasiński, przeciwnik rewolucji, będzie opisywał jej program, odwołując się do obrazu Samsona: "Instynkt zmysłowy, instynkt przyrodzony pędzi nas do zemsty, każe nam się starać o rozsadzenie i zburzenie świata, co naszym katem był od wieku świata, który albo nas rozbierał, mordował, wtłaczał coraz głębiej w dół grobowy bez przerwy, bez litości, bez czci i wyrzutu sumienia, bez wstydu, albo też sobie z niechcenia zakładał ręce i z oddali patrzał na mękę bezmierną z uśmiechem mdławego współczucia na ustach, a z myślą podłą w duszy nieruszenia się i kroku, niepodniesienia i palca ku obronie nam".
Mickiewicz, zanim jeszcze idea rewolucji stanie się wielkim intelektualnym problemem Europy, przedstawi w Dziadach jej druzgocącą krytykę, a zarazem zaproponuje przekonującą alternatywną metodę uzdrowienia świata. Odrzucenie rewolucji nie powstrzyma go od modlitwy "o wojnę powszechną za wolność ludów", ale też poeta będzie zawsze konsekwentnie przeciwny kultowi siły fizycznej, nienawiści, zemście i kłamstwu, zawsze będzie wrażliwy na tę moc, której nie da się zniszczyć nawet przemocą zadającą śmierć. Wystarczy sobie przypomnieć kontekst modlitwy "o wojnę powszechną za wolność ludów” : wyraz "męczeństwo" pojawia się w Litanii pielgrzymskiej aż sześć razy!
Jakie są główne grzechy Konrada-rewolucjonisty? Fundament jego błędu już opisałem: nie wie on nic o istnieniu mocy duchowej i dlatego sprawiedliwość chce zaprowadzać przy pomocy pięści. Na szczęście Bóg jest transcendentny wobec jego obłędnych idei, bo Konrad nie zawahałby się używać Go podczas ich realizacji, tak zaś musi poprzestać na bluźnierstwie. Zwróćmy jeszcze uwagę na jego stosunek do ludzi - Konrada przepełnia jednocześnie miłość ludzkości i pogarda dla człowieka:
Ale ta miłość moja na świecie, Ta miłość nie na jednym spoczęła człowieku Jak owad na róży kwiecie: Nie na jednej rodzinie, nie na jednym wieku. Ja kocham cały naród! - objąłem w ramiona Wszystkie przeszłe i przyszłe jego pokolenia.
"Nazywam się Milijon" - powie parę chwil później. Żywi ludzie Konrada jednak nie obchodzą: "Wam, pieśni, ludzkie oczy, uszy niepotrzebne". "Ludźmi gardziłem, nie znałem aniołów" - wyzna później Księdzu Piotrowi. Bo tak naprawdę kochał on tylko własne idee: "Kocham was, me dzieci wieszcze!" - wołał upojony swoimi słowami.
Egzegetycznej uwagi domaga się jeszcze ślepota Konrada, która go jeszcze bardziej upodabnia do Samsona. Konrad jest ślepy, chociaż nie utracił wzroku, a nawet oczy jego widzą z ponadludzką przenikliwością:
ja przyszłości brudne obłoki Rozcinam moją źrenicą jak mieczem (...) (...) oczy me sokole, Oczy błyskawice.
Na szczęście anioł, w postaci czarnego kruka, osłabił siłę tego demonicznego wzroku Konrada:
Spojrzał na mnie - w oczy mię jak dymem uderzył, Myśli moje miesza — plącze —
Wzrokiem tym Konrad nie poznawał bowiem rzeczywistości, ale oglądał swoje groźne urojenia. Właśnie dlatego Kapral z niepokojem zwraca uwagę na jego dziwne oczy. Biblijny Samson był tylko ślepy, ślepota Konrada ma cechy jakiejś pozytywnej antywartości. Mało że nie był on w stanie dostrzec, iż świat jest Boży i on sam jest Boży; znacznie gorzej: on rozpoznał Boga w jakiejś swojej obłąkanej idei nie-Boga.
A taka postawa jest już diabelstwem. Sadystyczna rozkosz, z jaką Konrad śpiewa o pośmiertnej nawet zemście na wrogu, mogłaby być równie dobrze wyśpiewywana przez diabłów. I faktycznie, swoje nie urzeczywistnione marzenia o pastwieniu się nad samym Konradem jeden z diabłów wyraził dokładnie w tych samych kategoriach:
Być tak blisko tej czaszki! i nie można deptać! Widzieć krew w jego ustach, i nie można chłeptać!
Znamię, jakim naznaczył się Mickiewiczowy Samson, jest niewątpliwie piętnem diabelskim, znakiem, że cała jego praca dla ojczyzny dokonuje się poza Chrystusem, świadectwem, że tak walcząc o sprawiedliwość, w gruncie rzeczy idzie ramię w ramię ze sługami niesprawiedliwości. Analogiczne znamię nosi apokaliptyczna Nierządnica i jest to znamię Bestii: "Na jej czole wypisane tajemnicze imię: Wielki Babilon, Macierz nierządnic i obrzydliwości ziemi" (Ap 17,5). Przypomnijmy, że Oleszkiewicz Babilonem nazywa Rosję, zły duch zaś, przeszkadzając Księdzu Piotrowi w modlitwie, pyta go między innymi o znaczenie Bestii w Apokalipsie.
Samson-Konrad nie jest jednakże całkiem zamknięty na moc Chrystusa. Od runięcia w otchłań nie uchroniłaby go wprawdzie okoliczność, że w swoim subiektywnym odczuciu walczył o sprawiedliwość i dla dobra ojczyzny. Czarne piętno na jego czole jest raną tak głęboką, że "śmierć z niej uleczyć nie może". Ale są zanoszone za niego modlitwy. To go uratuje, choć jego przemiana w męczennika Chrystusowego jest bardzo odległa. Daleką drogę i wielką przemianę zapowiada mu Ksiądz Piotr:
Ty pojedziesz w daleką, nieznajomą drogę; Będziesz w wielkich, bogatych i rozumnych tłumie, Szukaj męża, co więcej niźli oni umie; Poznasz, bo cię powita pierwszy w Imię Boże. Słuchaj, co powie... Ostatni raz widziano go w Petersburgu, ciągle jeszcze nie przemienionego, ciągle emanującego z siebie ciemności
Na czoło jego nieruchome, dumne Nagły cień opadł, jak całun na trumnę, Twarz blada strasznie zaczęła się mroczyć; Rzekłbyś, że wieczór, co już z niebios spadał, Naprzód na jego oblicze osiadał I stamtąd dalej miał swój cień roztoczyć.
Chociaż przemiana Konrada znajduje się poza zasięgiem tego dramatu, to jednak poeta daje nam jej proroczą zapowiedź. Mianowicie nawrócony Samson pojawia się w Widzeniu Księdza Piotra. Nie można mieć wątpliwości, że to jest Samson:
On ślepy, lecz go wiedzie anioł pacholę. Mąż straszny.
Kim jest ten Konrad-Samson? Znaczenie postaci symbolicznych często bywa wielowarstwowe. W postaci Konrada zawarto co najmniej trzy znaczenia i do żadnego z nich nie da się jej sprowadzić. Konrad został obdarzony przez poetę pewnymi cechami autobiograficznymi, zwłaszcza świadomością własnej pychy oraz tęsknotą za duchową przemianą. Ponadto symbolizuje patriotyczne postawy Polaków, zawarte w nich mroki oraz dynamikę ku przeduchowieniu. Wreszcie, jest on symbolem narodu, ciągle tak grzesznego, a przecież dążącego ku uchrystusowieniu. W Widzeniu Księdza Piotra wątek pierwszy prawie zaniknął, pozostał jedynie w szczególe ocalenia z ręki Heroda. Ów "mąż straszny" to w istocie naród Polski, Litwy i Rusi ("na trzech stoi koronach"), którego matką jest Kościół ("z matki obcej"), naród już uchrystusowiony. Sądzę, że imię "czterdzieści i cztery" wskazuje właśnie na pełne uchrystusowienie: liczba trzydzieści trzy oznacza Chrystusa, tutaj została ona powiększona o jedną trzecią, jako że Chrystus wcielił w siebie swój lud.
Zwróćmy jeszcze uwagę, że Polska-Chrystus narodów jest tutaj rzeczywistością eschatologiczną, a nie historyczną, tzn. jest ideałem, do którego należy dążyć, ale którego w perspektywie historycznej nigdy nie da się w pełni osiągnąć. Pomieszanie tych dwóch perspektyw miało w przyszłości owocować niejednokrotnie megalomanią narodową i kultem cierpiętnictwa.
Patriotyczny temat utworu pozwolił Mickiewiczowi na niezwykle korzystne uproszczenie pola obserwacji w opisie dramatu cierpienia. Jak wiadomo, pierwszym sprawcą cierpienia jest diabeł, który sam sprowadził na siebie bezmiar nieszczęścia i dąży do unieszczęśliwienia innych. W Dziadach upostaciowaniem diabła jest car moskiewski. Dzięki temu zabiegowi poecie udało się odsłonić i poddać obserwacji również te mechanizmy dramatu cierpienia, które w zasadzie przekraczają sferę zjawiskową.
A więc przypatrzmy się najpierw carowi, temu żywemu wcieleniu diabła. Jak wiadomo, w Biblii diabeł jest przedstawiony jako przedrzeźniacz Boga. "Wstąpię na szczyty obłoków, podobny będę do Najwyższego" (Iz 14,14) - woła Lucyfer. Ale w jaki sposób chce osiągnąć podobieństwo do Boga? Oto w ten sposób, że "trzęsie ziemią, obala królestwa, okrąg ziemski zamienia w pustynię, a miasta jego obraca w perzynę, jeńców zaś nie zwalnia do domu" (Iz 14, 16n). Motyw szatana, który parodiuje Boga, kilkakrotnie powraca w Apokalipsie, zwłaszcza w rozdziale trzynastym.
W Dziadach pierwszym przedrzeźniaczem Boga jest car. Tak jak Lucyfer, parodiuje on przede wszystkim Bożą wszechmoc. O ile wszechmoc Boga objawia się przede wszystkim w obdarzaniu życiem, miłością, godnością - to car okazuje swą "wszechmoc", siejąc śmierć, niszcząc ludzi, niewoląc ich, depcząc ich godność. Symbolem carskiej "wszechmocy" jest Petersburg - miasto postawione wbrew ludziom i wbrew wszelkiemu rozsądkowi. Ale bo też car
stawić rozkazał Nie miasto ludziom, lecz sobie stolicę: Car tu wszechmocność woli swej pokazał. — W głąb ciekłych piasków i błotnych zatopów Rozkazał wpędzić sto tysięcy palów I wdeptać ciała stu tysięcy chłopów. Potem, na palach i ciałach Moskalów Grunt założywszy, inne pokolenia Zaprzągł do taczek, do wozów, okrętów.
O ile Bóg jest dawcą, to diabeł-car jest wiecznie nienasyconym zaborcą. Smutną tę prawdę ucieleśnia niejako granit, na którym postawiono pomnik cara Piotra:
Lecz Piotr na własnej ziemi stać nie może, W ojczyźnie jemu nie dosyć przestronno, Po grunt dla niego posłano za morze. Posłano wyrwać z finlandzkich nadbrzeży Wzgórek granitu.
Natomiast zaborcze wojska cara porównuje poeta jakby pod bezpośrednim wpływem proroka Joela (2,1-11; por. Ap 9,7) - do świadomie hodowanej plagi szarańczy:
Inni w tym placu widzą sarańczarnię, Mówią, że car tam hoduje nasiona Chmury sarańczy, która wypasiona Wyleci kiedyś i ziemię ogarnie.
Zauważmy, że szarańcza to "nasiona”, z których wyrasta śmierć - szczegół ważny, jeśli pamiętać o obecnej w Dziadach bogatej symbolice "ziarna" rodzącego życie, którą zajmiemy się jeszcze niżej.
Jest w carze również taka żądza niszczenia, w której nie da się znaleźć nawet pozorów sensu. Wystarczy razem z Mickiewiczem przypatrzeć się szalonemu koniowi cara Piotra, tratującemu wszystko, na co napotka. Ten obłąkańczy bieg musi się skończyć runięciem w otchłań. "Wszechmoc" diabelska, polegająca na zadawaniu cierpień i śmierci, ma przecież swoje źródło w samozniszczeniu, jakie diabeł nosi w sobie i jakie musi się kiedyś wreszcie dopełnić.
Kiedy nastąpi ostateczny upadek diabła-cara? Patriota odpowiada, że w dniu wiosny. Wtedy bowiem pękną lodowe kajdany i morska otchłań będzie mogła wreszcie pogrążyć despotę - obraz ten pojawia się w Pomniku Piotra Wielkiego i zostanie powtórzony w Oleszkiewiczu. Ale Mickiewicz-metafizyk odpowie na to pytanie bardziej biblijnie: Najpotężniejszy wróg zostanie pokonany na samym końcu (por. 1 Kor 15,26). Taki jest sens obu przypowieści Księdza Piotra, opowiedzianych na wieść o karze Boskiej, jaka spotkała Doktora. Myśl tę rozwija również Oleszkiewicz. Ksiądz Piotr nie zawaha się mówić wprost o karze potępienia wiecznego, "kędy będzie płacz wieczny i zębów zgrzytanie" (por. Mt 8,12; 13,42; 13,50; 22,13).
W tym ponurym męczeństwie, w samozniszczeniu, naśladują diabła jego słudzy. Według starej idei biblijnej człowiek upodabnia się do tego, komu służy: kto służy martwym bożkom, siłom śmierci, sam sprowadza na siebie śmierć (por. Ps 115,8; 135,18). Tak więc kto położył ufność we wszechobecnym Bogu, będzie rósł wewnętrznie, źródło jego wartości, Bóg, jest bowiem bliższe mu niż nawet on sam sobie. Jednakże czymś zupełnie innym jest złożyć swą ufność we wszechmocnym rzekomo carze: człowiek umieszcza bowiem źródło swojej wartości poza sobą. Jest to oczywiste skazywanie się na duchową śmierć. Nie wiadomo, co bardziej podziwiać w Mickiewiczowych opisach rosyjskiej elity władzy: przenikliwość obserwatora czy geniusz satyryka:
Świecą się wszyscy, lecz nie światłem własnym, Promienie na nich idą z oczu pańskich; Każdy jenerał jest robaczkiem jasnym, Co błyszczy pięknie w nocach świętojańskich; Lecz skoro przejdzie wiosna carskiej łaski, Nędzne robaczki tracą swoje blaski (...) Jenerał w ogień śmiałym idzie krokiem; Kula go trafi, car się doń uśmiechnie; Lecz gdy car strzeli niełaskawym okiem, Jenerał bladnie, słabnie, często - zdechnie.
Sługa diabła, niepomny swojego człowieczeństwa, nie zawsze jednak musi się zachowywać jak pies, może się na przykład upodobnić do kota, który wyrzucony przez okno "miauknie tylko, lecz stanie na nogi i znowu szuka do powrotu drogi".
Nie będę już cytował odnośnych, nad wyraz smakowitych fragmentów z Przeglądu wojska. W ramach naszego tematu wystarczy podkreślić, że jest to służba związana z ponurą męczarnią. Diabeł, nie wart przecież tego, żeby położyć w nim ufność, zachowuje się tak, jakby czynił łaskę człowiekowi, że dopuszcza go do swojej służby, każe o służbę u siebie zabiegać. Nie dość, że służba ta prowadzi do śmierci, to człowiek ma ją jeszcze poczytywać sobie za zaszczyt i drżeć o to, żeby nie zostać wyrzuconym i podeptanym. Perwersja iście diabelska: doprowadzić do tego, żeby człowiek ubiegał się gorliwie o służbę urągającą jego godności i prowadzącą do śmierci! Ładunek satyry w opisie przechadzki na mrozie (Petersburg) jest tak duży, że można nie zauważyć zawartej w nim głębokiej metafizyki:
Ten w futrze ciepłem, lecz na wpół odkrytem, Aby widziano jego krzyżów cztery; Zmarznie, lecz wszystkim pokaże ordery (...) Niejeden kaszlem suchotniczym stęknie, A przecież mówi: "Jak tam chodzić pięknie! Cara widziałem, i przed Jenerałem Nisko kłaniałem, i z paziem gadałem!"
Żeby utrzymać się na tej służbie, ludzie nie wahają się zadawać cierpienia niewinnym. To logiczne: kto sam nosi w sobie śmierć, będzie śmiercią promieniował. W ten sposób senator Nowosilcow rozdmucha w celu przypochlebienia się carowi polityczne niebezpieczeństwo dziecięcych stowarzyszeń:
Wiesz, że już był w niełasce u imperatora (...) Żeby zaś mógł bezkarnie po Litwie plądrować I na nowo się w łaskę samodzierżcy wkręcić, Musi z towarzystw naszych wielką rzecz wysnować I nowych wiele ofiar carowi poświęcić.
Ale niewinne cierpienia zadaje się nie tylko z prywatnej inicjatywy urzędników, żądnych wykazania się swoją służalczością. W świecie budowanym przez diabła sprowadza się na niewinnych cierpienia również całkiem bezinteresownie (por. śmiercionośny galop w Pomniku Piotra Wielkiego) albo w ramach przeprowadzania jakichś obłąkanych planów:
Żeby zwieźć głazy do tych obelisków, Ileż wymyślić trzeba było spisków; Ilu niewinnych wygnać albo zabić, Ile ziem naszych okraść i zagrabić.
Bez krzywdzenia niewinnych, bez zmuszania siłą do milczenia, nie da się również ukryć diabelstwa systemu opartego na deptaniu ludzkiej godności. A tego system diabelski lęka się najwięcej: ujawnienia prawdy o sobie. Oto jak Mistrz ceremonii w Salonie Warszawskim usprawiedliwia więzienie niewinnych:
Któż tu mówi o winach; - są inne przyczyny — Kto długo był w więzieniu, widział, słyszał wiele — A rząd ma swe widoki, ma głębokie cele, Które musi ukrywać. - To jest rzecz rządowa — Tajniki polityczne, - myśl gabinetowa. To się tak wszędzie dzieje - są tajniki stanu —
Słudzy diabła, sami biegnący ku śmierci, są, rzecz jasna, nieczuli na cierpienie swych ofiar. W postaci Senatora przedstawił Mickiewicz psychologię prześladowcy z najwyższym mistrzostwem. Ale również sami, choć potrafią zjednoczyć się razem, to jednak - ponieważ jest to jedność przeciwko sprawiedliwości, dla zadawania niewinnego cierpienia - pozostają sobie obcy, niezdolni do ludzkiej wspólnoty. Bezduszność i obojętność, z jaką Senator przyjął wiadomość o śmierci Doktora, swojego najbliższego współpracownika, przypomina reakcję starszyzny żydowskiej na śmierć Judasza (Mt 27,3-8) - choć zapewne nie ma bezpośredniej zależności między tymi dwoma tekstami.
I tak w opisie męki bezsensownej, roznoszonej po świecie przez diabła, dochodzimy do ofiar, które cierpią niewinnie, innym cierpienia nie zadając. Mickiewicz zbyt dobrze zgłębił metafizykę cierpienia, żeby ludzi tych umieszczać automatycznie po stronie światłości. Oni również należą do diabelskiego królestwa samozniszczenia, dopóki nie odkryją swojego człowieczeństwa i nie przemienią w męczeński czyn niewinnego cierpienia, jakiego doznają. Przypomnijmy sobie bezmyślny i nikomu niepotrzebny zgon żołnierza podczas Przeglądu wojska, zgon będący świadectwem wierności na swój sposób bohaterskiej, ale niewolniczej:
O biedny chłopie! heroizm, śmierć taka, Jest psu zasługą, człowiekowi grzechem.
W postaci tego żołnierza zawarł Mickiewicz nie tylko swój żal do Rosjan o bierne znoszenie despotyzmu. Fragment ten pobrzmiewa również przekonaniem o bezużyteczności i niszczycielskiej sile cierpienia nie przekształconego w męczeństwo, choćby to było cierpienie niewinne.
Co będzie, jeśli niewinnie cierpiący nie zdobędą się na przemianę doznawanych niesprawiedliwości w ofiarę? Dopiero wtedy diabelska machina śmierci rozkręci się na dobre! Nastanie odczłowieczenie tak przerażające, że despotyzm sobie współczesny widzi Mickiewicz jako poniekąd dopiero punkt zerowy w dziejach zła - tak niewinny, jak białe są śniegi Syberii. Dzieje dobra i zła nie podlegają zastojowi. Będą toczyły się albo ku wielkiej zmianie na lepsze, albo też ku potężnej zmianie na gorsze:
Kraina pusta, biała i otwarta Jak zgotowana do pisania karta — Czyż na niej pisać będzie palec boski, I ludzi dobrych używszy za głoski, Czyliż tu skreśli prawdę świętej wiary, Że miłość rządzi plemieniem człowieczem, Że trofeami świata są: ofiary? Czyli też Boga nieprzyjaciel stary Przyjdzie i w księdze tej wyryje mieczem, Że lud człowieczy ma być w więzy kuty, Że trofeami ludzkości są: knuty?
Ciekawe uwagi na temat męczeństwa rozproszył Mickiewicz w swoim publicystycznym, nigdy za jego życia nie drukowanym utworze, Pierwszych wiekach historii Polski. Tłumaczy tam między innymi, dlaczego "Grecy nie rzucili się gwałtownie na apostołów, ale ich obojętnie słuchali, jako zwyczajnych ulicznych rozprawiaczy". Podobnie, choć z zewnętrznie innych powodów, było na Polesiu:
"Zjawiły się wprawdzie kościoły i księża, zdaje się, że lud słuchał nowych modłów, po słowiańsku odprawianych, bez wstrętu, ale i bez zapału. Kościół grecki żadnego na Polesiu nie liczy męczennika, nie znalazł też przez długi czas żadnego obrońcy".
Mianowicie złu zwykle nie przeszkadza niedołężne rozszerzanie się dobra. I odwrotnie: dobro jakby rozleniwia się, jeśli zło utraciło właściwy sobie impet. Męczeństwo - i jego negatywny, cień: podłość - uwielokrotnia się, w miarę jak dobro lub zło zwiększają swoje natężenie. W Ewangelii czytamy, że takim naruszeniem równowagi dobra i zła było pojawienie się Chrystusa, który przyszedł "na upadek i na powstanie wielu" (Łk 2,34). Męczeństwo i podłość rozmnożą się również w czasach ostatecznych (Mt 24,9n). Wydaje się, że najpełniejszym streszczeniem chrześcijańskiego poglądu na ten temat jest zdanie z Listu do Rzymian: "Gdzie wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej rozlała się łaska" (Rz 5,20).
Otóż dokładnie w tych nowotestamentalnych kategoriach próbuje poeta wyjaśnić szczególne ofiary dla sprawiedliwości, jakie składa naród polski: "Zdaje się - pisze na samym wstępie Dziadów części III - że królowie mają przeczucie Herodowe o zjawieniu się nowego światła na ziemi i o bliskim swoim upadku, a lud coraz mocniej wierzy w swoje odrodzenie się i zmartwychwstanie". Krótko mówiąc, dramat dobra i zła nabiera niezwykłej dynamiki, Polska zaś miała nieszczęście stać się miejscem szczególnego ataku sił ciemności, ale też została wylana na nią szczególna łaska uzdalniająca do męczeństwa. W tym kraju wystarczy być uczciwym, żeby zasłużyć sobie na ciężkie prześladowanie. Przypomnijmy wstrząsające gratulacje, jakie Feliks Kołakowski składa Jackowi z okazji narodzin syna:
Jeśli będzie poczciwy, pod moskiewskim rządem Spotka się niezawodnie z kibitką i sądem; A kto wie, może wszystkich nas znajdzie tu jeszcze — Lubię synów, to nasi przyszli towarzysze.
A więc wystarczy być Polakiem, żeby być prześladowanym. Analogicznie brzmią niektóre wypowiedzi ewangeliczne, że wystarczy być chrześcijaninem, aby zasłużyć sobie na śmierć (Mt 10,17-33; 24,9).
Nie spotykamy w zasadzie w Dziadach idei męczeństwa jako kary za grzechy - chociaż ta starotestamentalna jeszcze idea (2 Mch 7,18n. 32n; por. 1 P 4,17) była bardzo rozpowszechniona w polskiej myśli patriotycznej. Męczeństwo przedstawia Mickiewicz przede wszystkim jako cierpienie na wzór Chrystusa, a więc w tej samej symbolice, w jakiej Dzieje Apostolskie opisują śmierć pierwszego męczennika chrześcijańskiego, św. Szczepana (Dz 6,13; 7,59n). Nie będziemy tu szczegółowo wydobywać licznych nawiązań do pasji Chrystusa w opisie martyrologii polskich patriotów: niesprawiedliwości oskarżeń, zakłamania prześladowców, opuszczenia przez przyjaciół, obrony poprzez milczenie, stosunku wobec wrogów itp.
Istotą chrystusowości cierpienia jest jego moc obdarzania życiem. Symbolem "ziarna" zajmiemy się za chwilę. Tymczasem zwróćmy uwagę na dwie doraźne funkcje męczeństwa w służbie życia. A więc po pierwsze, swoim męczeństwem można zasłonić innych przed prześladowaniem. Na ten temat Tomasz Zan - świadomie lub nieświadomie - polemizuje z Konradem Wallenrodem. Wallenrod tak oto przedstawiał swój plan walki z wrogiem drogą zemsty i podstępu:
Wiem ja sposób jedyny, straszny, skuteczny, niestety! (...) Jeden sposób, Aldono, jeden pozostał Litwinom.
Dla Tomasza zaś jedynym sposobem jest droga czystej ofiary: Został nam jeszcze środek smutny - lecz jedyny: Kilku z nas poświęcimy wrogom na ofiary, I ci, na siebie muszą przyjąć wszystkich winy. Ja stałem na waszego towarzystwa czele, Mam obowiązek cierpieć za was, przyjaciele; Dodajcie mi wybranych jeszcze kilku braci, Z takich, co są sieroty, starsi, nieżonaci, Których zguba niewiele serc w Litwie zakrwawi, A młodszych, potrzebniejszych z rąk wroga wybawi.
Po wtóre, dobrze spełnione męczeństwo jest wzorem, kompasem dla tych, co pozostali przy życiu. Mówi o tym Jan, w opowiadaniu o męczeństwie Cypriana Janczewskiego; i zaklina się słowami Psalmu (137,6):
Jeśli zapomnę o nich, Ty, Boże na niebie, Zapomnij o mnie.
Mówiliśmy już o tym, że Polska-Chrystus narodów pojawia się w tym dramacie jedynie w wizji eschatologicznej, a więc jako ideał nieosiągalny w perspektywie historycznej. Męczeństwo spełnione realnie winno mieć jak najwięcej cech ofiary Chrystusowej, ale pełna chrystusowość pozostanie jedynie jego ideałem. Wyrażono to w Dziadach w bogato rozbudowanej metaforze zabijanych przez Heroda niewiniątek (Mt 2,16-18). Ofiara niewiniątek - powiada Jan Sobolewski - nie jest "tak święta ni wielka, lecz równie niewinna", jak ofiara Chrystusa. Niekiedy nawet jest składana nie w pełni świadomie, a przecież jest prawdziwie podobna do ofiary Chrystusa.
Metaforę niewiniątek uczynił Mickiewicz punktem wyjścia dla rozwinięcia ewangelicznej idei ziarna, które, "jeśli nie obumrze, pozostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przyniesie obfity owoc" (J 12,24). Mianowicie car nie zadowala się wycinaniem drzew (por. Pwt 20,19), tzn. nie poprzestaje na prześladowaniu dorosłych; jego niszczycielska żądza zwraca się nawet przeciwko ziarnom, tzn. przeciwko dzieciom znienawidzonego przez siebie narodu.
Bóg jednak jest mocniejszy od szatana. I tak jak w Ewangelii, szatan, chcąc zaszkodzić, faktycznie oddawał przysługę sprawie Bożej (por. np. Łk 4,41) - podobnie szatan, podnoszący swoje kopyto przeciwko dobremu ziarnu, w gruncie rzeczy działa przeciwko samemu sobie. Prawdę tę genialnie wyraża bajka opowiedziana przez Żegotę:
Gdy Bóg wygnał grzesznika z rajskiego ogrodu, Nie chciał przecie, ażeby człowiek umarł z głodu; I rozkazał aniołom zboże przysposobić I rozsypać ziarnami po drodze człowieka. Przyszedł Adam, znalazł je, obejrzał z daleka I odszedł; bo nie wiedział, co ze zbożem robić. Aż w nocy przyszedł diabeł mądry i tak rzecze: "Niedaremnie tu Pan Bóg rozsypał garść żyta, Musi tu być w tych ziarnach jakaś moc ukryta; Schowajmy je, nim człowiek ich wartość dociecze", Zrobił rogiem rów w ziemi i nasypał żytem, Naplwał i ziemią nakrył, i przybił kopytem; Dumny i rad, że boże zamiary przeniknął, Całym gardłem rozśmiał się i ryknął, i zniknął. Aż tu wiosną, na wielkie diabła zadziwienie Wyrasta trawa, kwiecie, kłosy i nasienie.
Tę samą prawdę - że niewinnie zadane cierpienie stwarza warunki duchowej płodności - wyrażają metafory prochu i wina w wypowiedzi Frejenda. Pierwsza z nich została w czternastym rozdziale Ksiąg pielgrzymstwa polskiego zestawiona właśnie z metaforą ziarna.
Duchowa moc męczeństwa nie może być utożsamiona bynajmniej z psychicznym naprężaniem się, żeby nie stracić fasonu nawet w chwili najtrudniejszej. Fałsz takiego udawania zdemaskował Mickiewicz na długo przed Hemingwayem:
I wiem, co w konających widać męczennikach, A co w złodzieju, zbójcy, Turku lub Moskalu. Widziałem rozstrzelanych, co patrzyli śmiele W rurę broni, nie chcieli na oczy zasłony; A jak padli na ziemię, widziałem w ich ciele Strach, co za życia wstydem i pychą więziony, Wyszedł z trupa jak owad i pełzał wokoło.
Prawdziwe męczeństwo jest pokorne, szuka mocy, która przychodzi z góry (por. Mt 10,19) i jest otwarte na posiłki płynące z świętych obcowania (por. Dz 12,5). Dlatego w Dziadach tyle modlitwy za męczenników, zaś zły duch wyznaje pod przymusem Księdzu Piotrowi, że Rollinson potrzebuje pokrzepienia eucharystycznego.
Nie jest to jedyna wzmianka o Eucharystii w tym dramacie. W perspektywie ofiary eucharystycznej przedstawił Mickiewicz męczeńską śmierć Wasilewskiego - tego spośród męczenników, któremu przyznał najszczególniejsze podobieństwo do ukrzyżowanego Chrystusa. Nie umiem odpowiedzieć na pytanie, czy autorowi Dziadów znana była starochrześcijańska prawda, że de hoc sacrificio martyrium sumpsit omne principium - "z tej ofiary wszelkie męczeństwo wzięło swój początek". Być może, tę niezgłębioną prawdę poeta odkrył własną intuicją człowieka wierzącego.
opr. aw/aw