Z cyklu "Nadzieja poddawana próbom"
Wielkim krzyżem mego życia jest stosunek mojego męża do wiary. Nie jest niewierzący. Kiedy dzieci były małe, czasem więcej ode mnie pilnował, żeby klękały do pacierza. Trudno z nim o tym rozmawiać, ale wydaje mi się, że i teraz po swojemu się modli i po swojemu szuka Boga. Jednak do kościoła pójdzie tylko od wielkiego święta. U spowiedzi i Komunii świętej ostatni raz był w dzień naszego ślubu. Kiedy próbuję go oględnie prosić, żeby zaczął chodzić w niedzielę do kościoła i wrócił do sakramentów, w ogóle nie chce rozmawiać na ten temat. Czasem tylko mruknie: „Pan Bóg wszędzie jest blisko, obejdę się bez pośredników” albo „niepotrzebna mi pomoc księży”. Dawniej myślałam, że w końcu go do sakramentów przyciągnę. Mijają lata i coraz trudniej mi pogodzić się z tym, że najbliższa mi osoba nie dzieli ze mną tego, co najważniejsze.
Dwie rzeczy w opisanej przez Panią sytuacji budzą moją głęboką aprobatę. Po pierwsze, że Pani tak serdecznie zależy na tym, aby mąż znalazł wreszcie drogę do tych źródeł łaski, jakimi są niedzielna msza święta i sakramenty. Również w postawie Pani męża jest jedna rzecz, która budzi szacunek. Z tego, co Pani pisze, wnioskuję, że jesteście małżeństwem dobranym i kochającym się. Kto wie, czy męża czasami nie nawiedzała myśl, żeby zrobić Pani przyjemność przez to, że zacznie chodzić do kościoła albo pójdzie do spowiedzi. To, że nie podjął praktyk religijnych w sposób nieautentyczny, każe spodziewać się, że jeśli pewnego dnia ich zapragnie, stanie się to dokładnie w takim duchu, jaki Bogu najbardziej się podoba.
Nie umiem Pani nic więcej doradzić poza tym, co Pani już od dawna robi: Niech Pani wciąż na nowo ożywia w sobie pragnienie, aby zobaczyć kiedyś swojego męża we wspólnocie sakramentalnej Kościoła; i niech Pani dużo się za niego modli.
Skorzystam jednak z okazji i spróbuję powiedzieć parę słów na temat tego sloganu, którym ktoś uważający się za katolika usprawiedliwia nieraz swoje wyłączenie się z niedzielnych mszy świętych i w ogóle z życia sakramentalnego: „Obejdę się bez pośredników”.
Zauważmy najpierw, że pośrednictwo księdza w moim spotkaniu z Bogiem w żaden sposób nie jest podobne do pośrednictwa sekretarki w ministerstwie, przez którą dokonuje się moja komunikacja z ministrem, bo do niego samego nie mam dostępu. Ksiądz, odprawiający mszę świętą lub udzielający sakramentów, jest już bardziej podobny do lokaja, który usługuje podczas bezpośredniego naszego spotkania z Królem. Przecież to właśnie przez posługę księdza staje się dla nas możliwe tak bezpośrednie spotkanie z Chrystusem, że bardziej bezpośredniego na tej ziemi nie da się nawet wyobrazić: w Komunii świętej dokonuje się najdosłowniej zjednoczenie z Nim!
Jednak nawet obraz lokaja raczej nietrafnie oddaje sens posługi sakramentalnej księdza. Lokaj jest wprawdzie tylko lokajem, ale ma do króla dostęp bezpośredni, którego ja nie mam. Natomiast ksiądz nie ma bardziej bezpośredniego dostępu do Boga niż inni wierni. Kiedy chce spotkać się z Chrystusem przebaczającym, musi pójść do spowiedzi do innego księdza. Owszem, ksiądz uczestniczy we mszy świętej, którą sam odprawia — ale celebruje ją zarazem dla siebie i dla innych. Prawo kanoniczne (kan. 906) nakazuje księżom unikać odprawiania mszy tylko dla siebie, bez obecności wiernych.
Nie kapłaństwo, ale chrzest daje człowiekowi szczególny dostęp do Boga. To przez chrzest stajemy się przybranymi dziećmi Bożymi, zdolnymi do spożywania Ciała Pańskiego i przyjmowania sakramentów wiary. Natomiast kapłaństwo jest wezwaniem do posługi. Spowiednik udziela innym Bożego przebaczenia, ale żeby samemu go dostąpić, musi się wyspowiadać na równi z innymi wiernymi. Również niewiele mu pomoże to, że udziela Komunii świętej tysiącom ludzi, jeśli sam przyjmuje ten sakrament po rutyniarsku.
Tę podstawową równość w dostępie do Boga św. Augustyn objaśniał swym diecezjanom następująco: „Dla was jestem biskupem, z wami chrześcijaninem. Tamto jest imieniem przyjętego obowiązku, to zaś imieniem łaski... Jeśli więc czuję się bardziej szczęśliwy z tego powodu, iż razem z wami zostałem odkupiony niż z tego, że dla was zostałem ustanowiony, wtedy — jak to Pan nakazuje — jeszcze bardziej pragnę być waszym sługą, abym przypadkiem nie okazał się niewdzięczny wobec ceny, która uczyniła mnie sługą wraz z wami... Dlatego, bracia moi, czyńcie owocnym nasze posługiwanie. Bożą rolą jesteście (1 Kor 3,9). Przyjmijcie od zewnątrz tego, kto sieje i podlewa, wewnątrz zaś Tego, kto daje wzrost (por. 1 Kor 3,7). Wspierajcie nas modlitwą, abyśmy radowali się bardziej z tego, że wam służymy niż z tego, że przewodzimy” (Mowa 340).
Zatem kapłan nie w tym sensie jest pośrednikiem, jakoby miał bliższy niż inni ochrzczeni przystęp do Boga. Chcąc spotkać się z ministrem albo prezydentem, mogę poradzić sobie sam i nie potrzebuję pośrednictwa jego sekretarki czy żony. Jednak sens posługi sakramentalnej jest zupełnie inny. Wynika on z naszej wiary, że Chrystus żyje i, obecny w swoim Kościele przez wszystkie dni aż do skończenia świata (Mt 28,20), chce dokonywać w nas cudów swojej miłości.
Posługa biskupów i księży jest kontynuacją tej posługi, którą w pierwszym pokoleniu Kościoła wypełniali wybrani przez samego Chrystusa Pana apostołowie. To właśnie w przestrzeni tej posługi Chrystus realnie — na sposób sakramentalny — staje obecny wśród nas jako nasz Zbawiciel: poszczególni ochrzczeni mogą do niego przystąpić (bezpośrednio!) jako do Dawcy miłosierdzia, a nawet realnie spożywać Jego Ciało.
To, że niektórzy z nas zostali wezwani i uzdolnieni do tej kapłańskiej posługi, jest darem Bożym dla nas wszystkich, dla całego Kościoła. „Niech więc uważają nas ludzie za sługi Chrystusa i za szafarzy tajemnic Chrystusa” — pisał Apostoł Paweł (1 Kor 4,1). „Przypominam ci — zwracał się po ojcowsku do młodego biskupa Tymoteusza — abyś rozpalił na nowo charyzmat Boży, który jest w tobie przez nałożenie moich rąk” (2 Tm 1,6; por. 1 Tm 4,14).
Ten moment — że posługa kapłańska jest darem Bożym dla nas wszystkich — podkreśla z tak charakterystyczną dla siebie jasnością Jan Paweł II w swoim pierwszym (1979) wielkoczwartkowym liście do kapłanów: „Jest nasze kapłaństwo sakramentalne — kapłaństwem hierarchicznym i zarazem służebnym. Jest posługą względem wspólnoty wierzących. Nie pochodzi jednakże od tej wspólnoty, z jej jakby wezwania i delegacji. Jest darem dla tej wspólnoty, który pochodzi od samego Chrystusa, z pełni jego własnego kapłaństwa. Ta pełnia zaś objawia się w tym, że Chrystus uzdalniając wszystkich do składania duchowej ofiary, niektórych powołuje i uzdalnia do szafarstwa swojej własnej Ofiary sakramentalnej, Eucharystii, w składaniu której uczestniczą wszyscy wierni i w którą zostają włączone wszystkie duchowe ofiary ludu Bożego”.
Łatwo zatem zrozumieć, dlaczego tak serdecznie pragniemy powrotu do mszy świętej i sakramentów dla tych naszych bliskich, którzy od tych świętych źródeł się oddalili.
opr. aw/aw