Polemika z recenzją o. Marka Mularczyka dotyczącą książki Felicitas D. Goodman "Egzorcyzmy Anneliese Michael"
Echo głośnego w Niemczech „przypadku z Klingenbergu” na dobre dociera do Polski i coraz więcej ludzi poszukuje prawdziwych informacji na ten temat. Z myślą właśnie o tych osobach postanowiłem podjąć polemikę z tekstem o. Mularczyka, który — moim zdaniem — przedstawia to wydarzenie wręcz w karykaturalny sposób. Pomijam fakt, że autor tekstu pt. „Recenzja książki Egzorcyzmy...” permanentnie przekręca imię i nazwisko Anneliese Michel. Pewnie to tylko lapsus językowy, lecz razi on w przypadku kogoś, kto uważa się za eksperta w tej dziedzinie. Za ważniejsze uważam coś innego: o. Mularczyk na początku swego tekstu zamieszcza cytat: „Do pełni recenzji jakiegokolwiek opracowania, potrzebna jest wiedza i znajomość problemu, przewyższająca tę dostępną autorowi tegoż opracowana”. Rozumiem, że to on sam sobie przypisuje taką wiedzę, przewyższającą tę dostępną autorowi w/w książki — Felicitas D. Goodman - niekwestionowanej specjalistce w dziedzinie antropologii kultury i religioznawstwa, która z profesjonalizmem i uczciwością sięgnęła do samych źródeł historii życia młodej Niemki. Spędziła wiele godzin na rozmowie z egzorcystami — ks. Renzem i ks. Altem, rozmawiała z matką, siostrami, chłopakiem Anneliese; przestudiowała wszystkie istniejące dokumenty, jak korespondencję ks. Alta z biskupem Wurzburga, listy od ks. Rodewyka i innych autorytetów w dziedzinie duchowości, psychiatrii itd. Na podstawie mej osobistej znajomości z ks. Altem zapewniam, że o. Mularczyk tych i innych dokumentów nigdy nie widział. Moim zdaniem, jego znajomość problemu nie tylko nie przewyższa wiedzy prof. Goodman, lecz nawet w części jej nie dorównuje. W żaden sposób nie kompensuje tego braku osobiste doświadczenie o. Mularczyka w dziedzinie walki duchowej.
Czy doświadczenie, w jakiejkolwiek materii, zwalnia z powinności dotarcia do faktów? Czy prawdziwie doświadczony lekarz pozwoli sobie na diagnozowanie choroby bez znajomości pacjenta? Istnieją przecież choroby o objawach zdumiewająco podobnych, a jednak ich źródło tkwi w ukrytych i zarazem istotnych szczegółach. Zasada ta nie mniej obowiązuje w niebywale skomplikowanym świecie patologii duchowej, włącznie z opętaniem. Wstęp do Rytuału Rzymskiego Egzorcyzmy i inne modlitwy błagalne wzywa egzorcystę do uważnego rozeznawania każdego casusu z osobna i do niepodejmowania egzorcyzmu bez „moralnego przekonania, że osoba jest naprawdę opętana przez diabła”. Ze skromnego, zaledwie kilkuletniego doświadczenia egzorcysty wiem, jak wiele czasu i trudu kosztuje cały ten proces rozeznawania. Tymczasem o. Mularczyk - ignorując podstawowe materiały źródłowe tej wyjątkowo skomplikowanej historii - twierdzi z całkowitą pewnością, że wie więcej od prof. Goodman. Jaką wiarygodność może mieć jego rozeznanie co do tego, że cierpienie Anneliese nie było żadną ekspiacyjną ofiarą, lecz kłamstwem złego ducha i atakiem na powagę Krzyża?
Ponadto, zdolność rozróżniania duchów nie przysługuje na zasadzie raz na zawsze zdobytych kwalifikacji. Osiąga się ją na drodze nieustannego rozwoju duchowego i posłuszeństwa natchnieniom Bożym. Można tę zdolność doskonalić, ale także i utracić. Do każdego zadania jest ona niejako na nowo udzielana, dlatego egzorcysta każdorazowo w pokorze serca o nią się modli. „Niech egzorcysta nie daje się zwieść podstępnymi sztuczkami, jakimi posługuje się diabeł” (ze wstępu do wspomnianego Rytuału). Nie przekonują mnie więc zapewnienia o. Mularczyka, że „posiadł zdolność rozróżniania dobrego i złego ducha” i „poznał, na czym polega szatański podstęp”. Jestem przekonany, że nie usłyszałbym tego rodzaju deklaracji w ustach nawet najstarszych i najbardziej doświadczonych egzorcystów.
Ze wszystkiego jednak najbardziej uderza mnie pogląd o. Mularczyka, negujący katolicką naukę o udziale wiernych w jednym i jedynym wydarzeniu zbawczym, jakim jest Misterium Paschalne Chrystusa. Ten absolutnie jedyny wymiar zbawczy Krzyża o. Mularczyk wydaje się pojmować na sposób doktryny protestanckiej, która radykalnie i z zasady odrzuca ideę czynnego uczestnictwa ochrzczonych w dziele zbawienia. Ewangelia, św. Paweł, tradycja chrześcijańska, papieże i wielkie grono świętych nauczają jednak czegoś innego. Dla przykładu, przytaczam wyjątki z katechez Jana Pawła II:
„Żaden człowiek, choćby najbardziej święty, nie był jako człowiek zdolny wziąć na siebie grzechy wszystkich ludzi i za wszystkich złożyć ofiarę. Chrystus sam był do tego zdolny, gdyż jako prawdziwy człowiek był Bogiem-Synem, współistotnym Ojcu. Jego ofiara z życia ludzkiego miała z tego względu wartość nieskończoną (...). Ta zasługa ma charakter powszechny, a zatem odnosi się do wszystkich ludzi i do każdego człowieka (...). Ta prawda naszej wiary nie zwalnia żadnego człowieka od uczestnictwa w ofierze odkupieńczej Chrystusa, od współdziałania z Odkupicielem (...). Każdy jest wezwany do uczestnictwa w niej do współdziałania z dziełem Odkupienia dokonanym przez Chrystusa. Daje temu szczególnie dobitny wyraz apostoł Paweł, pisząc do Kolosan: „raduję się w cierpieniach za was i ze swej strony w moim ciele dopełniam braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół” (1,24). Ten sam Apostoł napisze również: „razem z Chrystusem zostałem przybity do krzyża” (Ga 2,19). Te wypowiedzi są nie tylko wynikiem osobistych doświadczeń i interpretacji św. Pawła, lecz wyrażają prawdę o człowieku — odkupionym za cenę Chrystusowego krzyża — który jest równocześnie wezwany do tego, by „dopełniać” cierpień Chrystusa” (Wierzę w Jezusa Chrystusa Odkupiciela, W-wa 1991, s. 278-279).
Czy można dobitniej stwierdzić, że w tajemnicy chrześcijańskiego życia dokonuje się dopełnianie cierpień Chrystusa — bez umniejszania nieskończonej wartości tych ostatnich, bez odbierania im zasługującej i uniwersalnej wartości? Kościół, to Ciało Mistyczne Chrystusa — to Chrystus żyjący w swoich członkach i zbawiający świat dziś i teraz. Teraz z miłości do Niego umierają Ci, których On aż do śmierci umiłował; teraz współcierpią z Nim ci, za których On pierwszy cierpiał. To, co się dokonało w Chrystusie, wcielonym Synu Bożym, ponawia się w tajemnicy Kościoła — czy nie taki w ostateczności jest najgłębszy sens chrześcijańskiego życia? „Na tym polega wartość chrztu — kontynuuje Papież w tej samej katechezie — będącego uobecnieniem uczestnictwa człowieka, każdego człowieka, w dziele zbawienia”. Żaden człowiek, nawet najświętszy nie byłby w stanie cierpieć za cudze grzechy, lecz w zjednoczeniu z ofiarą Jezusa jego cierpienie nabiera wartości zbawczej — jeszcze raz odwołuję się tu do powyższych słów Ojca św. Iluż świętych w ten sposób rozumiało swoją misję w Kościele! Czyż św. Faustyna nie podejmowała wielokrotnie cierpienia ekspiacyjnego za dusze zmarłych? Św. Teresa Benedykta od Krzyża — Edyta Stein, czyż nie przeżywała swojego powołania zakonnego jako dźwiganie krzyża nienawiści i przemocy, związanej z faszyzmem, prześladowaniem Kościoła oraz Żydów? Oto jej własne słowa: "Uważałam, że ci, którzy rozumieją, iż to jest krzyż Chrystusowy, w imię reszty winni wziąć go na siebie”. Czy Maria Simma (owszem, nie beatyfikowana) nie cierpiała za dusze w czyśćcu, podobnie jak choćby św. Katarzyna z Genui? „Dusze czyśćcowe - pisze Simma - prosiły mnie, abym za nie cierpiała. Były to ciężkie cierpienia”. Pewnego razu chodziło o księdza, zmarłego w Kolonii w 555 r. Przyszedł do Marii z prośbą, aby dobrowolnie przyjęła cierpienie zastępcze za jego ciężkie przewinienia. Simma zgodziła się i przez tydzień straszliwie cierpiała. Ksiądz ten musiał pokutować za niegodne sprawowanie Mszy św., odstąpienie od wiary i współudział w zabójstwie (warto wiedzieć, że zdarzenie to odnotowano w kronikach historycznych z tamtego okresu, o czym sama Simma nie wiedziała).
Skoro więc wiemy, że byli tacy, którzy w zjednoczeniu z Ukrzyżowanym cierpieli za faszystowskie Niemcy, za kapłanów, za sprawców przemocy — to może rzeczywiście Anneliese także cierpiała za swój naród, za niemiecką młodzież, za kapłanów? Postawiwszy sobie na serio to pytanie, osobiście skłaniam się ku pozytywnej odpowiedzi na nie w ślad za prof. Goodman, ks. Altem, ks. Renzem, ks. Rodewykiem, o. G. Siegmundem, o. Posackim i innymi. Zdecydowanie nie podzielam przekonania o. Mularczyka, że Anneliese cierpiała bez Chrystusa, a właściwie przeciwko Niemu jako ofiara buntu szatana, który w ten sposób „chciał odsunąć dzieło Chrystusowe na bok, odwrócić od niego uwagę i aby ludzkość o ofierze krzyża zapomniała”. Moim zdaniem, wręcz przeciwnie! Jej cierpienie wydaje mi się być uobecnianiem się w Kościele tajemnicy Chrystusa - poniżonego, dręczonego, a jednocześnie zmartwychwstałego i definitywnie zwycięskiego (por. słowa Jana Pawła II z homilii beatyfikacyjnej o. Pio: wierni „dostrzegali w nim żywy obraz Chrystusa cierpiącego i zmartwychwstałego”). Jej droga okrutnej porażki — w oczach tego świata — jawi mi się jako pewien aspekt uczestnictwa w najtragiczniejszej „porażce” zwycięskiego Krzyża. Wierzę w świadectwo naocznych świadków zmagania się Anneliese z diabłem i wierzę także w prawdomówność ich zeznań na temat zwyczajności tej dziewczyny, a zarazem nadzwyczajności jej wiary i wspaniałomyślności w oddaniu się Bogu. Jej szczególnego rodzaju męczeństwo wyda owoce dla Kościoła — takie jest moje przekonanie, ale nikomu go nie narzucam. Życzyłbym sobie jedynie, aby Czytelnik postawił sobie kilka pytań głębszych od powierzchownych — moim zdaniem — pewników o. Mularczyka.
Ks. Andrzej Trojanowski, duszpasterz akademicki przy sanktuarium N. Serca P. J. w Szczecinie, wykładowca teologii, diecezjalny egzorcysta, współredaktor Miłujcie się.
opr. mg/mg