Z cyklu "Rozmowy ze świętym Augustynem"
Ojcze, właściwie wszystkie nasze rozmowy będą rozmowami o człowieku. Nawet kiedy rozmawialiśmy o Bogu, rozmawialiśmy przecież o Tym, którego szuka człowiek i który się człowiekowi objawił. A jednak odrębna rozmowa o człowieku wydaje się niezbędna. Zastanawiam się na przykład nad tym, czy w ogóle można rozumieć człowieka bez odniesienia do Boga?
Powiem odważnie, ale prawdziwie: Dwa są życia — jedno ciała, drugie duszy. Podobnie jak życiem ciała jest dusza, tak życiem duszy jest Bóg. Ciało umiera, kiedy dusza je opuści. Tak samo umiera dusza, kiedy opuści ją Bóg.
To naturalne zwrócenie człowieka ku Bogu Pismo Święte wyraża prawdą, że człowiek został stworzony na obraz Boży. Opierając się na tej prawdzie, szukałeś, Ojcze, różnorodnych podobieństw człowieka do Trójjedynego. Chciałbym moim Czytelnikom przynajmniej zasygnalizować tę bardzo bogatą problematykę.
Zwrócę uwagę na te trzy momenty: być, wiedzieć, chcieć. Jestem tym, który wie i chce; wiem, że jestem i chcę; chcę być i wiedzieć. Jakże nierozdzielne życie zawiera się w tych trzech momentach: jedno życie, jedna dusza, jedna istota. A zarazem jakże nierozdzielne rozróżnienie, a przecież rozróżnienie. Kto może, niech się nad tym zastanowi.
Obraz Boga w człowieku nie jest chyba czymś statycznym?
Jeśli dusza cała oddaje się kontemplacji prawdy, to cała jest obrazem Boga. A gdy zachodzi w niej pewien podział i jakaś część uwagi zostaje skierowana ku działalności w dziedzinie spraw doczesnych, wówczas obrazem Bożym jest jedynie w tej części, która rozważa prawdę, a nie w tej, która jest zaprzątnięta działaniem i sprawami niższymi. Im bardziej dusza zdąża ku temu, co wieczne, tym wierniejszym staje się obrazem Boga.
A pełne podobieństwo do Boga osiągniemy dopiero w życiu wiecznym. Mam teraz taki problem: Z jednej strony Pismo Święte powiada, że „stworzył Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył” (Rdz 1,27). Z drugiej strony czytamy o Synu Bożym, że „jest obrazem Boga niewidzialnego, Pierworodnym wobec każdego stworzenia, bo w Nim zostało wszystko stworzone” (Kol 1,15n). Na pewno zupełnie inaczej obrazem Bożym jest zwykły człowiek i zupełnie inaczej Jednorodzony Syn, Bóg Prawdziwy równy Przedwiecznemu Ojcu?
Jako obraz jesteś naśladowcą Boga, ale nie jesteś takim obrazem, jakim jest Syn. Bo również w świecie ludzkim są różne obrazy. Syn człowieka nosi w sobie obraz swojego ojca i jest tym, czym jego ojciec, gdyż jest człowiekiem, tak jak jego ojciec. Natomiast obraz twój w lustrze nie jest tym, czym ty jesteś. Inaczej bowiem obraz twój znajduje się w twoim synu, inaczej w lustrze: w synu obraz twój jest substancjalnie równy, w lustrze zaś niewiele ma substancjalności, a jednak jest jakimś twoim obrazem, choć nie takim, jakim jest substancjalny twój obraz w twoim synu. Również w stworzeniu obraz Boży nie jest tym, czym jest w Synu, który jest równy Ojcu i jest Słowem Bożym, przez które wszystko się stało.
Nie wiem, czy prawdę o człowieku jako obrazie Bożym można odnieść w jakiś sposób również do ciała? Moim zdaniem, trudno by się zgodzić z poglądem, że ciało człowieka jest zupełnie podobne do ciał zwierzęcych. Myślę, że wolno nam szukać również w ciele człowieka jakichś znaków wyższego przeznaczenia?
Nawet wyprostowana postawa ciała przypomina człowiekowi, że nie powinien iść za tym, co ziemskie, jak bydło, które całą rozkosz czerpie z ziemi, toteż wszystko w nim spada na brzuch i pochyla się ku ziemi. Zatem ciało ludzkie jest dostosowane do duszy rozumnej — nie tyle zarysem i kształtem członków, raczej przez to, że wyprostowane kieruje się ku niebu, aby nawet w tym świecie cielesnym spoglądać na to, co wyższe. W ten sposób dusza rozumna powinna się podnosić ku tym rzeczom duchowym, które są najbardziej wzniosłe, aby „smakować w tym, co w górze, a nie w tym, co na ziemi” (Kol 3,2).
Nauka o obrazie Bożym w człowieku układa mi się zatem następująco: Obraz Boży w człowieku jest jednocześnie darem i wezwaniem, faktem i programem. Przypomina mi się teraz taka popularna teza różnych przeciwników religii: że nie tyle człowiek został stworzony na obraz Boży, co raczej sam stworzył Boga na swój obraz. Teza, rzecz jasna, fałszywa. Ale mamy chyba prawo postawić pytanie, czy w twierdzeniu tym nie ma jednak ziarna prawdy?
Bóg pragnie uczynić cię podobnym do siebie. Niech Bóg ci się spodoba takim, jaki jest, a nie takim, jakim ty byś Go sobie życzył. Jesteś wypaczony i życzysz sobie Boga, jakim sam jesteś, a nie jakim On jest. Gdyby On ci się spodobał takim, jaki jest, poprawiłbyś się i przyłożyłbyś do tej miary swoje serce. Miary tej obecnie nie stosując, uległeś wypaczeniu.
I tak doszliśmy w naszej rozmowie do tajemnicy upadku człowieka. Tajemnicę tę można zapewne opisywać również w perspektywie naszego powołania do bycia obrazem Bożym?
Zaczęło się od występnego pragnienia, żeby stać się jak Bóg, a skończyło się na podobieństwie do zwierzęcia. Toteż — odarci ze swej pierwotnej szaty — ludzie śmiertelni zasłużyli na to, że musieli przyodziać się w zwierzęce skóry. Prawdziwa cześć i godność człowieka jest w podobieństwie i obrazie Bożym, które zachować winniśmy przez zjednoczenie się z Tym, który je wycisnął. Natomiast chęć wypróbowania swej władzy sprawia, że człowiek jakby z własnej woli spada do swojego tylko poziomu. A dalej, chcąc być jak Bóg, bez nikogo nad sobą, za karę zostaje strącony ze swojego pośredniego stanowiska na sam dół, to jest do poziomu tych rzeczy, które zwierzętom sprawiają rozkosz. I tak, gdy godność jego stanowiło podobieństwo do Boga, to hańbą jego stanie się teraz podobieństwo do zwierzęcia.
Ludzi nigdy nie przestanie nurtować pytanie, jak Pan Bóg mógł do tego dopuścić?
Człowiek został stworzony sprawiedliwym, nie uczynił siebie sprawiedliwym. Wiemy, czym uczynił sam siebie: wypadł z ręki Garncarza i rozbił się. Rządził nim Ten, który go stworzył, ale on postanowił Go porzucić. Bóg zezwolił na to, jak gdyby mówiąc: Niech Mnie porzuci i niech szuka siebie, a nieszczęście będzie mu dowodem, że niczego beze Mnie nie może.
Ale dlaczego Pan Bóg dał nam zdolność wybierania między byciem z Nim i bez Niego? Przecież mógłby nas tak stworzyć, że sama możliwość takiego wyboru nie wchodziłaby w rachubę!
Bo lepiej, żeby człowiek był dobry z wolności niż z przymusu.
Czy to się odnosi również do Pana Boga?
Widzę, że chciałbyś powiedzieć, jakoby Bóg był zmuszony koniecznością do tego, żeby nie grzeszyć: skoro On nie może chcieć ani nie chce móc grzeszyć. Można się z tym zgodzić, jeśli koniecznością nazwiemy to, że coś jest lub dzieje się koniecznie. Błogosławiona jest ta konieczność, kiedy koniecznie życie jest szczęśliwe i koniecznie się w nim nie umiera, koniecznie nie zmienia się na gorsze. Tą koniecznością święci aniołowie nie są przymuszeni, ale jej zażywają. Będzie ona również naszą koniecznością, ale nie obecnie.
Chyba rozumiem, Ojcze: Jest konieczność wykluczająca wolność, narzucona z zewnątrz; i jest taka pełnia wolności, aprobaty dla swojego istnienia, przepełnienia dobrem, że wyklucza całkowicie możliwość złego wyboru. Niemożliwe jest, żeby Pan Bóg powołał do istnienia stworzenie rozumne jako zdeterminowane do dobra koniecznością pierwszego typu, bo to byłoby absurdem. Natomiast pełnię wolności Bóg ma z samego siebie, stworzenie zaś rozumne musi do niej — na swoją miarę — dopiero dojść. Bo to, żeby ktoś został stworzony od razu w pełni wolności też byłoby absurdem: przecież wolność stworzenia polega na osobowym, własnym, odwewnętrznym ukierunkowaniu ku Bogu jako Źródłu wszelkiego dobra!
W Bogu nie ma swobody wyboru, bo nie może czynić zła, podobnie jak „nie może się zaprzeć samego siebie” (2 Tm 2,13). Również i nam udzieli On tego jako najwyższej nagrody, że będziemy równi wprawdzie nie samemu Bogu, ale Jego aniołom (Łk 20,36) i nie będziemy mogli grzeszyć.
W każdym razie, chociaż człowiek źle użył swojej wolnej woli, przecież chyba nie można powiedzieć, że źle się stało, iż ją od Boga otrzymaliśmy?
Zobacz, ile dobra brakuje ciału, kiedy brak mu rąk, a przecież rąk można źle użyć, można dokonywać nimi okrucieństwa lub rzeczy haniebnych. Kiedy zobaczysz kogoś bez nóg, stwierdzasz, że do całości ciała brak mu bardzo wielkiego dobra, a jednak nie zaprzeczysz, że źle używa nóg ten, kto użycza ich do szkodzenia komuś lub do czegoś, co jemu samemu uwłacza. Oczyma widzimy światło i kształty, one najbardziej ozdabiają nasze ciało, toteż umieszczone są na szczególnie godnym miejscu. One nas chronią i oddają nam wiele innych żywotnych usług. A przecież liczni używają oczu do różnych nieprzyzwoitości i przymuszają je do pobudzania pożądań. A jak wielkiego dobra brakuje twarzy, w której nie ma oczu! Kiedy zaś są, któż je dał, jeśli nie Bóg, Dawca wszystkich dóbr? Zatem widząc te członki w ciele, nie zważasz na tych, którzy źle się nimi posługują, ale wychwalasz Tego, który tych dóbr udzielił. Podobnie wolna wola, bez której nikt nie może żyć sprawiedliwie, dobra jest i Bóg ją dał. I raczej należy potępić tych, którzy źle się tym dobrem posługują, niż twierdzić, że Dawca nie powinien go dawać.
Jeszcze jedno jest dla wielu chrześcijan źródłem niepokoju: Dlaczego wszyscy ponosimy konsekwencje zła, jakiego dopuścił się pierwszy człowiek? Nie chcę prymitywnie zarzucać Panu Bogu, że zastosował tu zasadę odpowiedzialności zbiorowej. Rozumiem, że jest to pojęcie z dziedziny prawa stanowionego, które — wobec tego, że sędzia człowiek nie ma wglądu w ludzkie sumienie — chce ograniczać swoje interwencje wyłącznie do przypadków, kiedy da się empirycznie ustalić związki między przyczyną i skutkiem. W tak zwanym życiu nieustannie bywa tak, że jedni ludzie — chcą czy nie chcą — ponoszą konsekwencje decyzji, postaw i czynów innych ludzi. Ale to jednak nie usuwa niepokoju, o którym wspomniałem: Dlaczego wszyscy ponosimy konsekwencje zła, jakiego dopuścił się pierwszy człowiek?
Dał Bóg człowiekowi naturę jakby pośrednią między aniołami i zwierzętami, aby — jeśli poddany swojemu Stwórcy jako prawdziwemu Panu będzie z synowskim posłuszeństwem strzegł Jego przykazań — przeszedł do wspólnoty z aniołami, osiągając bez śmierci szczęśliwą i nie kończącą się nieśmiertelność. Gdyby zaś, używszy pysznie i buntowniczo wolnej woli, obraził Pana Boga swojego, miał, oddany śmierci, żyć jak zwierzę, w niewoli swoich żądz, przeznaczony na mękę wieczną po śmierci. Otóż stworzył go jednego i tylko jednego, nie żeby chciał go zostawić samotnym bez ludzkiego towarzystwa, ale żeby tym mocniej zalecić mu jedność społeczną i węzeł zgody; skoro ludzi łączy ze sobą nie tylko podobieństwo natury, ale jeszcze i pokrewieństwo. Toteż spodobało się Bogu nawet kobiety, którą dał mężczyźnie do wspólnoty, nie stwarzać tak jak jego, ale z niego: aby cały ród ludzki pochodził z jednego człowieka.
Ojcze, to bardzo dużo wyjaśnia. Mówisz o tajemniczej, ponadempirycznej jedności rodzaju ludzkiego. I nie jest na szczęście tak, że ta jedność działa bardziej przeciwko nam niż dla nas. Przecież właśnie tę naszą prajedność wykorzystał Syn Boży, kiedy postanowił nas wyzwolić: „Jeżeli przestępstwo jednego sprowadziło na wszystkich śmierć, to o ileż obficiej spłynęła na nich wszystkich łaska i dar Boży, bezinteresownie udzielony przez jednego Człowieka, Jezusa Chrystusa?” (Rz 5,15) Wreszcie, w oparciu o tę naszą prajedność rośniemy — cała odkupiona ludzkość — w Ciało Chrystusa. Ojcze, chciałbym nawiązać jeszcze do jednego szczegółu z Twojej wypowiedzi. Wspominasz między innymi o tym, że wskutek upadku znaleźliśmy się w niewoli swoich żądz. Ale czy wszyscy? Niekiedy ludzie sprawiają wrażenie, że w pełni panują nad sobą i nad swoimi namiętnościami.
Choćby zdawało się, że duch chwalebnie rozkazuje ciału, a rozum wadom, to przecież dopóki duch i rozum nie będą służyły Bogu, nie może to być prawidłowa władza nad ciałem i nad wadami. Jaki bowiem umysł, nie świadom prawdziwego Boga i nie poddany Jego władzy, ale oddający się nierządowi z najbardziej zepsutymi i niszczycielskimi demonami, może być panem ciała i wad? Toteż cnoty, jakie zdaje się posiadać, dzięki którym rozkazuje skutecznie ciału i wadom, raczej same są wadami niż cnotami, dopóki nie zostaną odniesione do Boga. Podobnie jak to, co daje życie ciału, nie jest z ciała, ale jest większe niż ciało, tak samo to, dzięki czemu człowiek żyje pięknie, nie jest z człowieka, ale z Tego, który jest większy od człowieka. Dotyczy to nie tylko człowieka, ale również wszystkich Potęg i Mocy niebieskich.
Pozorne cnoty to oczywiście wielki temat. Wierność na przykład, jaką w naszym XX wieku chlubili się esesmani, nie była oczywiście cnotą, tylko źródłem niszczycielskich energii. Nie jest cnotą życzliwość wobec kobiety, skierowana przeciwko życiu jej poczętego dziecka. I tak dalej, i tak dalej. Ale granica między cnotą prawdziwą i fałszywą nie idzie chyba wzdłuż podziałów światopoglądowych, choć niewątpliwie źródłem cnoty prawdziwej jest zakorzenienie w Bogu, choćby nawet nie uświadomione. Myślę jednak, że warto teraz skupić się w naszej rozmowie na śmierci jako na najbardziej rzucającym się w oczy dowodzie naszego upadku.
Człowiek jest bardziej kruchy niż szkło. Szkło jest wprawdzie kruche, ale jeśli obchodzić się z nim ostrożnie, długo potrwa. Można spotkać kielichy pochodzące od dziada i pradziada, z których piją wnuki i prawnuki. Ta kruchość może trwać przez lata. Nasza ludzka kruchość nie tylko jest narażona codziennie na różne wypadki, bo choćby nagłe wypadki się nie zdarzały, nie jesteśmy w stanie żyć długo. Całe życie człowieka jest krótkie, całe, od dzieciństwa aż do późnej starości jest krótkie.
Z opisu biblijnego wynika, że pierwszy człowiek był wolny od śmierci. Jak to rozumieć? Przecież człowiek miał normalne, ziemskie ciało, a ono wydaje się śmiertelnym z natury.
Można powiedzieć, że przed grzechem ciało Adama było w jakimś sensie śmiertelne, w jakimś sensie nieśmiertelne. Było śmiertelne, bo mogło umrzeć; nieśmiertelne, bo mogło nie umrzeć. Czym innym jest bowiem nie móc umrzeć, co dotyczy natur, które Bóg stworzył nieśmiertelnymi; czym innym zaś móc nie umrzeć — w ten sposób nieśmiertelnym został stworzony pierwszy człowiek. Nieśmiertelność swoją czerpał z drzewa życia, a nie z wewnętrznych źródeł natury. Wskutek grzechu został oddzielony od drzewa życia — i mógł umrzeć ten, który, gdyby nie zgrzeszył, mógłby nie umrzeć. Zatem był Adam śmiertelnym z powodu ziemskiego ciała, a nieśmiertelnym z daru Stwórcy. Ponieważ było to ciało ziemskie, więc śmiertelne, gdyż mogło umrzeć; jednakże było ono również nieśmiertelnym, bo mogło nie umrzeć. Nie w tym jednak sensie nieśmiertelnym, jakoby w ogóle nie mogło umrzeć, bo takim jest tylko ciało duchowe, jakie obiecane nam jest w zmartwychwstaniu.
Ojcze, wydaje mi się, że rajskie Drzewo Życia — to sam Bóg. Jest logiczne, że bliski związek z Tym, który jest samym Źródłem Życia, owocował nieśmiertelnością. Niestety, zaprzepaściliśmy naszą pierwotną zażyłość z Bogiem, a śmierć jest najdotkliwszym tego dowodem.
Nawet długie życie człowieka jest tak krótkie w skali wszechświata, że można je porównać do jednej kropli w całym morzu. Bo czym jest życie człowieka, nawet to, które nazywamy długim? Długim nazywamy życie, które na tym świecie jest tak krótkie i przepełnione jest jękiem aż do sędziwej starości. Dlaczego jednak tak się ludzie za nim uganiają? Tyle starań, trudu, troski, czujności, pracy wkładają ludzie w to, żeby żyć tutaj długo i zestarzeć się. Czym jest długie życie, jeśli nie biegiem do kresu? Przeżyłeś dzień wczorajszy, chcesz jutra. Kiedy jednak przeminie jutro, będziesz miał o jeden dzień mniej. Pragniesz jutra, a w ten sposób zbliżasz się do tego dnia, którego nie chciałbyś doczekać. Zapraszasz przyjaciół na urodziny, przyjmujesz życzenia: „Obyś żył wiele lat!”, i pragniesz, aby się one spełniły. Czego ty pragniesz? Żeby przychodziły lata i lata, a nie chcesz, aby nastąpił koniec lat? Twoje pragnienia są w sobie sprzeczne: pragniesz iść, a nie pragniesz dojść.
Myślę, że dokładnie tak samo ukrywamy przed sobą śmierć duchową, jeśli do niej zmierzamy lub już teraz ją w sobie nosimy.
Sam zobacz swoją głupotę i przewrotność. Powiadasz, że ważniejsze jest życie niż mieszkanie, a wolisz żeby raczej twoje mieszkanie było dobre niż życie. Swoją łapczywością i złą pożądliwością urządziłeś sobie dobre mieszkanie, a ponieważ kradłeś, twoje życie stało się złe. Gdyby cię jednak zapytano, co wolisz utracić: dobre mieszkanie czy złe życie, gotów byłbyś raczej mieszkanie utracić. Dlaczego więc nie kochasz tak życia, żeby również ono było dobre, skoro nawet złe życie stawiasz ponad wszystkie swoje dobra? Pragniesz, aby ono było długie, choćby złe. Staraj się raczej o to, żeby było dobre i nie lękaj się jego krótkości.
Ale co robić, Ojcze?
Człowiek śmiertelny nie chce umierać. A przecież musi pozostać śmiertelnym, choćby ani na moment nie zaakceptował śmierci. Nic ci z tego nie przyjdzie, że nie chcesz umrzeć, niczego nie zdziałasz, niczego nie wymusisz. Nie potrafisz usunąć konieczności umierania. Przyjdzie to, czego się boisz, choć tego nie chcesz; nadejdzie to, co odsuwasz, choć się temu sprzeciwiasz. Wprawdzie udaje ci się odsunąć śmierć, ale czy uda ci się ją usunąć? Zatem jeśli miłośnicy tego życia tak zabiegają o to, żeby śmierć odsunąć, to o ileż bardziej nie trzeba żałować trudu, aby ją usunąć! Oczywiście, nie chcesz umrzeć. Zatem zmień miłość, a zobaczysz śmierć — nie tę, która przyjdzie, mimo że jej nie chcesz, ale tę, której, jeśli zechcesz, unikniesz.
A jednak — i niewiele się na to poradzi — człowiek boi się śmierci.
Jeśli boisz się śmierci, ukochaj zmartwychwstanie. Żyjmy na tym świecie jak pielgrzymi. Pamiętajmy o tym, że przemijamy, a mniej będziemy grzeszyć. Raczej dziękujmy Panu Bogu naszemu za to, że ostatni dzień naszego życia nastąpi i niedługo, i nie wiadomo kiedy. Bardzo krótka jest odległość między pierwszym dzieciństwem i sędziwą starością. Gdyby Adam umarł dopiero dzisiaj, cóż by mu z tego przyszło, że żył tak długo? Czy jest długim to, co ma koniec? Nikt nie przywróci dnia wczorajszego, dzień jutrzejszy bardzo szybko przyjdzie i przeminie. Żyjmy dobrze na tym krótkim odcinku, abyśmy tam doszli, gdzie nie będziemy przemijać. Słowa ulatują i godziny mijają. I tak cały nasz wiek, wszystkie nasze czyny i dostojeństwa, i biedy, i doczesne szczęście. Wszystko przemija. Ale się nie lękajmy: Słowo Pana trwa na wieki.
Tak, Słowo Pana, Chrystus Syn Boży, jest jedyną naszą nadzieją. Myślę, że wspaniałym dowodem, iż w Chrystusie można przezwyciężyć nawet strach przed śmiercią, a nawet uczynić z umierania potężny czyn duchowy — jest śmierć męczenników.
Śmierć przyszła jako zapłata za grzech, śmierć w Chrystusie dopełnia sprawiedliwości. Szczególnie widać to u świętych męczenników, którzy wolą śmierć z ręki prześladowców niż utratę wiary.
Dziękuję Ci, Ojcze, za rozmowę. Choć prawdę powiedziawszy, w rozmowie o człowieku powinienem Cię jeszcze zapytać, co sądzisz o tym trudnym zdaniu z Listu do Rzymian: „Człowiecze! Kimże ty jesteś, byś mógł się spierać z Bogiem? Czyż może naczynie gliniane zapytać tego, kto je ulepił: Dlaczego mnie takim uczyniłeś?” (9,20)
Jak długo jesteś gliną, nie jesteś jeszcze w pełni synem, bo jeszcze nie zaczerpnąłeś w całej pełni łaski, dzięki której dana jest nam moc, abyśmy się stali synami Bożymi (J l,12). Wówczas usłyszysz: „Już nie nazwę was sługami, ale przyjaciółmi” (J 15,15). Obecnie kimże ty jesteś, że chcesz się spierać z Bogiem i znać Jego zamiary? Gdybyś chciał poznać zamiary równego sobie człowieka, zanim byś się z nim nie zaprzyjaźnił, byłbyś bezczelny. Zatem tak, jak nosiliśmy obraz ziemskiego człowieka, nośmy obraz niebieskiego (1 Kor 15,49), zrzućmy z siebie starego człowieka i przyodziejmy nowego (Kol 3,9n) — a wówczas nie usłyszymy tych słów: „Czyż może naczynie gliniane zapytać tego, kto je ulepił: Dlaczego mnie takim uczyniłeś?”
opr. aw/aw