Kiejby rękawicka na skraju sielanki

W obliczu tak paradoksalnego wydarzenia - Bóg staje się człowiekiem - trzeba by zamilknąć. Jest jednak coś, co trzeba powiedzieć, aby nie sprowadzić Bożego Narodzenia do sielanki

Kiejby rękawicka na skraju sielanki

Paradoksalnie numer wywinięty przez Boga stającego się Maluśkim sprawia, że nie da się z szopki zrobić „szopki”.

W obliczu tak paradoksalnego wydarzenia — Bóg staje się człowiekiem — trzeba by zamilknąć, ale nie wolno tego zrobić, bo w takim razie bezprecedensowe wydarzenie zostałoby wystawione na pokusę sprowadzenia go do sielankowej opowieści rodem z mitów. Jeśli „wielkość i głębia działania Bożego nie mieszczą się zgoła w granicach ludzkiego języka — kazał św. Leon Wielki na święto Narodzenia Pańskiego — skłaniają ci one do mówienia, lecz są nie do wysłowienia”, to paradoksalnie „właśnie dlatego nigdy nie braknie treści do sławienia, że nigdy nie wystarczy bogactwa wymowy”.

Spod sianka sielanki warto wydobyć Maluśkiego „kiejby rękawicka”, i zobaczyć, że jest już w pełni człowiekiem, choć jeszcze dzieckiem, a zarazem nie przestał być prawdziwym Bogiem, choć w szopce wielkością przypominać może co najwyżej bożka. „Tatusiu, pokaż mi Jezusa” — zapiszczała córka, a ten podniósłszy ją wskazał palcem na figurkę wielkości cukierka, która mogłaby się zmieścić — jak Plastuś Marii Kownackiej — w staroświeckim piórniku (w nowoczesnym nie znajdzie się miejsce). Czyż można sobie wyobrazić słodszego Boga od tego, dla którego jeden ze znajomych wykonał szopkę z cukierków? No cóż, jeśli Bóg staje się Dzieckiem, być może i dorosłym wolno być dziećmi...

Dlaczego jeden z Trójcy wywinął nam taki kawał i stał się „kawałeckiem smycka”? „Dla nas ludzi i dla naszego zbawienia”, wyznajemy w Credo. A zatem ten Boski żart znajduje się cały w poważnym ziarnie prawdy: o nas samych, potrzebujących objawienia się Zbawiciela, oraz o Bogu, którego miłość okazała się przekraczać granice nie do przekroczenia. Jeśli Bóg zdecydował się zakosztować człowieczeństwa, to zrobił to „na całego”. Stał się człowiekiem ze wszystkim, co się z tym wiąże — z narodzeniem i śmiercią, z płaczem znad pieluch i krzykiem w agonii krzyża.

Wielu potyka się o takiego „małego” Boga. Współcześni chętniej negują Bóstwo Chrystusa, być może dlatego, że gorszy ich właśnie człowieczeństwo. Pierwsze herezje, które się pojawiły, węszyły spisek Boga właśnie w kontekście Jego człowieczeństwa. Tacy na przykład dokeci sądzili, że przyjął On jedynie pozorne ciało, jak — nie przymierzając — rękawiczkę, którą się wkłada, by nie pobrudzić się kontaktem z tym, co wydaje się nieczyste. Prawdziwy Syn Boży nie mógł przecież być karmiony piersią Dziewicy — to z kolei późniejszy herezjarcha Nestoriusz, który by ratować Boga przed Nim samym, wprowadzał rozróżnienie pomiędzy odwiecznym Synem Bożym a żyjącym w czasie Chrystusem, jakby chodziło nie o tę samą Osobę.

A przecież podobnych nie po chrześcijańsku pobożnych wierzących można by wyliczyć wielu, i bez większego ryzyka można założyć, że również dzisiejsi chrześcijanie nie przyjęli jeszcze w pełni człowieczeństwa Chrystusa. Gdyby bowiem przyjęli, przejęliby się tym faktem. A gdyby się przejęli, okazaliby radość. A w okazanej radości dałby się poznać Duch Boży, z kolei ducha, czy jest z Boga, rozpoznaje się po tym, że „uznaje, że Jezus Chrystus przyszedł w ciele” (1J 4,2). Według Katechizmu, „takie jest od samego początku radosne przekonanie Kościoła, gdy sławi »wielką tajemnicę pobożności« — Chrystusa, który »objawił się w ciele« (1 Tm 3,16)” (nr 463).

„Znów się zepsułeś/ I wiem co zrobię/ Zamienię Ciebie/ Na lepszy model”, śpiewała Kasia Klich. Nie tak jest jednak z Bogiem, żeby miał porzucić zepsutego przez grzech człowieka jak znoszoną rękawiczkę, do której straciło się wszelki sentyment. Pozostał naszym Panem, ale stał się jednocześnie naszym bratem, a w ten sposób dał nam poznać swój stosunek do nas. „W tym objawiła się miłość Boga ku nam — oto rewelacyjna wiadomość adresowana do czytelników listu św. Jana — że zesłał Syna swego Jednorodzonego na świat, abyśmy mieli życie dzięki Niemu” (1J 4,9), aby każdy, kto w tego wcielonego Boga „wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne” (J 3,16).

Warto przy tej okazji zadenuncjować nieortodoksyjność popularnej kolędy, wedle której Pan opuścił śliczne niebo, a obrał barłogi. Sęk w tej szopce polega na tym, że On znajduje się jednocześnie w drogich pałacach oraz w ubogim żłobie. Wydarzenie, które Kościół nazywa Wcieleniem, nie oznacza, że Bóg stający się człowiekiem przestał być Bogiem, owszem pozostaje Bogiem, tyle że przyjmuje również naturę ludzką, a dzięki temu uczestniczy we wszystkim, co ludzkie. Gdyby chcieć szukać analogii (niedoskonałych) w świecie ludzkim (niedoskonałym), można by odwołać się powiedzmy do przykładu małżonków, którzy z czasem stają się jeszcze mamą i tatą dla rodzących się dzieci; wciąż mają swoje dorosłe życie, ale wraz ze swoimi pociechami zaczynają również przeżywać tragikomedię ich dziecięcej egzystencji (jak to ktoś określił, dzieci to kupa śmiechu, tyle że z przewagą kupy). Z tą różnicą, że Syn Boży poszedł „na maksa” w tym utożsamieniu się i naprawdę dał sobie być dzieckiem, a przy okazji dał Dziewicy możliwość stania się Matką Bożą, choć nie przestał być rodzicem (najbardziej widać to w wychowywaniu Maryi, która Go zrodziła).

Zauważmy, że w tym Boskim szaleństwie jest nie tylko metoda naszego wyzwolenia ze śmierci grzechu, ale również logika — jeśli Bóg staje się człowiekiem, to po to, by uczynić nas „uczestnikami Boskiej natury” (2 P 1, 4). Na zasadzie duchowej „akcji-reakcji”, dobrze zinterpretowanej przez Ojców Kościoła, wolno w Boskim „skoku w dal” z niebios na ziemię widzieć powołanie człowieka do „skoku wzwyż” z ziemi do nieba. Zakochany „na zabój” w człowieku Bóg nie traci zdrowego rozsądku, a Bosko-ludzkie (od Wcielenia Bóg kocha nas również sercem ludzkim!) uczucie nie pozbawia Boga wyczucia symetrii, którą udało się uchwycić św. Atanazemu w sformułowaniu: „Syn Boży stał się człowiekiem, aby uczynić nas Bogiem”.

Według św. Augustyna jeśli niewypowiedziane wydarzenie Wcielenia zostało oznajmione ludziom w sposób dla nich zrozumiały, to z kolei fakt przebóstwienia człowieka należałoby pojmować boskim milczeniem. Ale przecież nawet gdybyśmy zamilkli, wołać będą pastorałki ujmujące za serce i pozwalające odpowiedzieć miłością na wyświadczoną miłość. Okazuje się, że numer wywinięty przez Boga stającego się Maluśkim sprawia, że nie da się z szopki zrobić „szopki”. Paradoksalnie kawał smyka a cały Bóg przemawia nawet z „kawałecka smycka”.

opr. mg/mg

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama

reklama