Z cyklu "Szukającym drogi"
Nie wiem, jak pomóc mojej kuzynce. Modliła się niemal aż do szaleństwa o zdrowie dla synka. Dziecko jednak umarło. To ją załamało. Ma ogromny żal do Pana Boga, chyba nawet przestała już wierzyć.
Jeśli zdarza mi się czasem pomóc człowiekowi ciężko doświadczonemu, to przede wszystkim współczującym milczeniem. Niekiedy wystarczy tylko słuchać, nie dziwić się nawet bluźnierstwom, a człowiek cierpiący sam powoli zacznie dostrzegać tajemniczy sens doświadczeń, które go spotkały. Z tego też powodu boję się udzielać Pani konkretnych rad, niech się Pani zda raczej na swoją religijną intuicję.
Poruszyła wszakże Pani problem, który skądinąd wart jest zamyślenia: mianowicie, w jaki sposób Bóg wysłuchuje naszych modlitw? Pan Jezus uczył na ten temat rzeczy niewiarygodnej i jakby nie znajdującej potwierdzenia w doświadczeniu: „Wszystko, o cokolwiek prosicie w modlitwie — wierzcie, że otrzymacie, a stanie się wam” (Mk 11,24). Tymczasem jak jest w rzeczywistości? Weźmy choćby przypadek Pani kuzynki. Z drugiej zaś strony słowa Chrystusa trzeba przecież brać na serio i rozumieć je dosłownie. Są to bowiem słowa życia wiecznego.
Sądzę, że problem postawiliśmy wystarczająco ostro. Postawmy jeszcze jasno metodę odpowiedzi. Otóż nie zamierzam adwokatować Panu Bogu. Nawet gdyby ktoś formułował przeciw Niemu zarzuty. Jakoś nie przystoi uczestniczyć w sądzeniu Pana Boga, nawet na etacie adwokata. Cóż bowiem z tego, choćby adwokat sprawę nawet i wygrał, i zarzuty odparł jako bezzasadne? Takie filozofowanie do Boga zapewne nikogo nie przybliży. Nie wypada pytać, czy Bóg naprawdę jest kochającym Ojcem. Zapytajmy raczej, w jaki sposób jest kochającym Ojcem. Wówczas łatwiej dostrzeżemy Bożą miłość i potrafimy się nią zachwycić. Jednym słowem, umówmy się, że pytanie, w jaki sposób Bóg wysłuchuje naszych modlitw, interesuje nas głównie pod tym kątem, żeby pogłębić swój własny stosunek do modlitwy.
Nadspodziewanie wiele refleksji na temat nie wysłuchanej modlitwy znajdziemy w Piśmie Świętym: „Modlicie się, a nie otrzymujecie, bo się źle modlicie, starając się jedynie o zaspokojenie swoich żądz” (Jk 4,3). Te słowa Apostoła Jakuba prowokują do postawienia dwóch pytań: o co mamy się modlić i w jaki sposób się modlić?
O co mamy się modlić? Dlaczego jakoś nie wypada modlić się o wygraną w totolotka, a wydaje się rzeczą zupełnie na miejscu modlić się o zdrowie czy choćby o zdanie egzaminu? Sprawa przedstawia się jakoś tak: Modlitwa jest wyrazem, owocem i narzędziem naszej miłości do Boga, w żadnym zaś razie nie jest handlowaniem z Bogiem („ja Ci ofiaruję pacierze, a Ty mi daj zdrowie”), a tym bardziej nie jest sposobem wymuszania od Boga upragnionych korzyści. Otóż ten tylko miłuje Boga, kto rzeczywiście i przede wszystkim szuka Królestwa Bożego i jego sprawiedliwości.
Wierność Bogu, czynienie miłości, życie wieczne jest oczywiście czymś najważniejszym. Nie znaczy to przecież, żebyśmy nie mogli polecać Bogu z ufnością również spraw doczesnych, choćby naszego zdrowia czy zbliżającego się egzaminu. Byleby na dnie każdej modlitwy znalazła się (przynajmniej milcząco) prośba najważniejsza: o Królestwo Boże i jego sprawiedliwość. Bo niestety możliwa jest również zła modlitwa: człowiek myśli tylko — użyjmy słów św. Jakuba — o zaspokojeniu żądz, zależy mu wyłącznie na wypełnieniu swoich małych pragnień.
Zapamiętajmy sobie to: modlitwa jest sprawą miłości, a nie kontraktu. Gdybym ja handlował z Panem Bogiem, mógłbym mieć pretensje o niewysłuchanie. Jeśli jednak ja swoją modlitwę staram się zanosić w miłości, to również na niewysłuchanie powinienem reagować jak ktoś kochający. A w miłości pierwszą rzeczą, kiedy się czegoś nie rozumie, jest zaufać.
Rzecz, o którą prosiłem, znaczyła dla mnie wiele. A jednak Bóg mnie nie wysłuchał. Dlaczego? Zapewne dlatego, że Bóg patrzy na nasze dobro z perspektywy ostatecznej, ja je oceniam tylko z mojej małej perspektywy. Można śmiało powiedzieć, że modlitwa prawdziwa, modlitwa kochającego, jest zawsze wysłuchana. Natomiast niekiedy Bóg wysłuchuje nas inaczej, niż to sobie zaplanowaliśmy. Ale przecież udziela nam wówczas więcej, niż prosiliśmy. Tak jak ów żebrak przed świątynią prosił Apostołów o jałmużnę i nawet do głowy mu nie przyszło prosić o coś innego. Jałmużny nie otrzymał, ale otrzymał zdrowie. Tak samo bywa między Bogiem a nami. Zdarza się, że człowiek modli się o coś bardzo ważnego i w ludzkiej perspektywie nie zostaje wysłuchany, a przecież otrzymał więcej niż to, o co prosił. Zresztą po tym w ogóle poznać modlitwę miłości, że nawet jeśli po ludzku biorąc człowiek nie został wysłuchany, przecież nie oddala to go od Boga; przeciwnie — jeszcze bardziej przybliża.
Pismo Święte mówi jeszcze o warunkach skuteczności modlitwy. I tak u proroka Izajasza Bóg mówi na ten temat coś, co budzi wręcz zgrozę: „Gdy wyciągniecie ręce, odwrócę od was me oczy. Choćbyście nawet mnożyli modlitwy, Ja nie wysłucham. Bo ręce wasze pełne są krwi” (1,15). Jednak też naprawdę nie wolno człowiekowi naigrawać się z Boga. Trzeba znacznej bezczelności, żeby stawać przed Bogiem ze swoimi prośbami (które co najmniej w swoim ostatecznym wymiarze powinny przecież dotyczyć Królestwa Bożego i jego sprawiedliwości), a zarazem nie chcieć się odwrócić od swoich grzechów. Ta sama myśl pobrzmiewa w cytowanym zdaniu św. Jakuba: cóż może być warta modlitwa człowieka pogrążonego w pożądliwościach? Zresztą podpowiada nam to samo proste wyczucie wiary i jeśli modlimy się o coś, na czym nam bardzo zależy, zwykle przystępujemy wówczas do sakramentów, rewidujemy swe życie, zwiększamy wysiłki w czynieniu dobra.
Pan Jezus, kiedy mówił na ten temat, podkreślał szczególnie potrzebę pojednania z bliźnimi: „Kiedy stajecie do modlitwy, przebaczcie, jeśli macie coś przeciw komu, aby także Ojciec wasz, który jest w niebie, przebaczył wam grzechy wasze” (Mk 11,25). Bogu nie może być miła modlitwa kogoś, kto trwa w nienawiści. Powiedzmy to jeszcze inaczej: modlitwa takiego, który trwa w nienawiści, nie może przybliżyć do Boga. Ze zrozumiałych względów.
W Ewangelii podkreślono jeszcze bardzo, że modlitwa powinna być wytrwała. Przypomnijmy sobie choćby przypowieść o natrętnym przyjacielu, który chciał pożyczyć chleba, i konkluzję tej przypowieści: „Proście, a otrzymacie, szukajcie, a znajdziecie, kołaczcie, a będzie wam otworzone” (Łk 11,5—9).
Poganin od razu zapyta: Dlaczego Pan Bóg każe się tak długo prosić? Przecież mógłby udzielić od razu! Chrześcijanin jednak, który sprawę między Bogiem a człowiekiem widzi w przestrzeni miłości, inaczej będzie rozumiał zachętę do wytrwałości w modlitwie. Gdyby celem modlitwy miało być jedynie uzyskanie pewnych profitów zewnętrznych, to w gruncie rzeczy w ogóle nie potrzebowalibyśmy się modlić: bo Bóg i bez naszej modlitwy wie, czego nam potrzeba, a ponadto, jak wiadomo, źle nam nie życzy.
Ale przecież modlitwa jest przede wszystkim dziełem miłości, szczególnie uprzywilejowanym sposobem łączności człowieka z Bogiem. Modlitwa wiąże nas z Bogiem coraz więcej, otwiera na mądrość Bożą, napełnia duchową mocą. A więc z natury rzeczy modlitwa musi być wytrwała. Do końca życia winniśmy się modlić o miłość, o życie wieczne, o wytrwanie w dobrym, o pokorę, o moc przyszłego wieku.
Nie bójmy się jednak modlić również w naszych sprawach powszednich. Nie tylko dlatego, że Bóg jest Ojcem całego człowieka, a Jego miłość do nas nie ogranicza się przecież wyłącznie do spraw ostatecznych. Módlmy się także o zdrowie i o zdanie egzaminu, bo dobra modlitwa pomoże nam również na nasze sprawy powszednie patrzeć okiem Bożym.
opr. ab/ab