Z cyklu "Trud wolności"
Wszyscy mówią, że ta pielgrzymka Jana Pawła II była bardzo ważna, może nawet najważniejsza w całym jego pontyfikacie. Spróbujmy wypunktować, na czym polega jej znaczenie. Zacznijmy od tego, że zarówno to, co się stało przez ten tydzień w Ziemi Świętej, jak to, w jaki sposób wydarzenia te zostały przyjęte przez opinię światową, było wielką manifestacją społecznego i ogólnoludzkiego znaczenia religii.
Nagle dla wszystkich stało się czymś oczywistym, że religia nie jest dla społeczeństw piątym kołem u wozu, ani - bo i takie tezy się pojawiały w Europie od czasów Oświecenia - irracjonalną kumulacją ciemnych i konfliktogennych emocji społecznych. Religia jest ogromnie ważnym, a w gruncie rzeczy najistotniejszym wymiarem życia ludzkiego, najważniejszym miejscem duchowej identyfikacji zarówno dla poszczególnych ludzi, jak dla całych społeczeństw. To właśnie dlatego Jana Pawła II przyjmowano w taki sposób, jak to wszyscy mieliśmy okazję oglądać. Trudno sobie wyobrazić, żeby coś analogicznego - takiej wagi i na taką skalę - mogło się zdarzyć poza sferą religijną.
Podczas tej pielgrzymki dokonała się wspaniała antycypacja przyjaznych stosunków między trzema wielkimi religiami monoteistycznymi. Dla Oświecenia - przypomnijmy choćby słynny pierścień mędrca Natana u Lessinga - warunkiem pokoju między religiami była powszechna zgoda na to, żeby każda z religii zamknęła się w swoich przekonaniach i zrezygnowała z przeświadczeń o dostępie do prawdy. I trudno się dziwić, że oświeceniowy model pokoju między religiami okazał się całkowicie bezskuteczny, ubocznie zaś walnie przyczynił się do ukształtowania się współczesnego sekularyzmu i relatywizmu.
Ojciec święty podczas tej pielgrzymki starał się w swoich spotkaniach z muzułmanami i żydami dawać jasne, a zarazem delikatne i nikogo nie raniące świadectwo swojej wiary chrześcijańskiej. Nie chował się za formułą: "my chrześcijanie jesteśmy przeświadczeni", ale jednoznacznie wyznawał swoją wiarę w Chrystusa, Syna Bożego i Zbawiciela. Czynił to z wielkim szacunkiem dla wiary swoich niechrześcijańskich słuchaczy. Zarazem nie zapomniał - rzecz jasna, podczas spotkania z chrześcijanami, ale jednak podczas tej pielgrzymki - wspomnieć o naszym obowiązku głoszenia Ewangelii wszystkim narodom.
To mistrzowskie połączenie jednego z drugim - dawania świadectwa swojej wierze w Chrystusa oraz swojemu pragnieniu pokoju i przyjaźni z żydami i muzułmanami - realizował Jan Paweł II na gruncie wspólnego naszym religiom monoteizmu. "Wszyscy zgadzamy się co do tego - mówił do religijnych przywódców żydowskich i muzułmańskich podczas spotkania w Instytucie Notre-Dame w Jerozolimie - że prawda religijna koncentruje się na Bogu i że naszym pierwszym obowiązkiem religijnym jest uwielbianie Boga, oddawanie Mu chwały i dziękczynienia".
W tej perspektywie miłość bliźniego, pokój ze wszystkimi oraz szacunek dla każdego człowieka - wyjaśniał w tym samym przemówieniu Ojciec święty chrześcijanom, żydom i muzułmanom - jest naszym obowiązkiem wobec Boga.
"Kiedy kochamy swego bliźniego - przytoczmy przynajmniej fragment tej wypowiedzi - dajemy wyraz naszej miłości do Boga, zaś obrażamy Boga kiedy naszemu bliźniemu czynimy źle. To oznacza, że religia jest wrogiem odrzucania człowieka i dyskryminacji, nienawiści i rywalizacji, przemocy i konfliktu. Religia nie jest i nie wolno jej być usprawiedliwieniem przemocy i konfliktu, zwłaszcza kiedy tożsamość religijna zbiega się z tożsamością kulturalną i etniczną. Religia i pokój idą z sobą w parze. Przekonania i praktyki nie wolno oddzielać od obrony obrazu i podobieństwa w każdej ludzkiej istocie".
To bardzo ważne, czy na temat pokoju między religiami mówi niewierzący filozof, poklepujący protekcjonalnie największe tradycje duchowe ludzkości, czy też niekwestionowany przywódca duchowy jednej z wielkich religii. Przy czym Jan Paweł II swoje wezwanie do wzajemnego szacunku i pokoju uzasadnia religijnie, w sposób zrozumiały dla wyznawców wszystkich religii monoteistycznych: Jeżeli w Boga wierzymy naprawdę, to musimy wierzyć, że On nas wszystkich stworzył na swój obraz - starajmy się tylko wyciągać z tej naszej wiary praktyczne wnioski.
Jan Paweł II przez cały swój pontyfikat wytrwale pracuje nad budowaniem pokoju między religiami, a umie to robić - podkreślmy to jeszcze raz - jako jednoznaczny chrześcijanin, całym sercem wierzący w Jezusa Chrystusa. Powszechnie znane są jego liczne słowa szacunku i przyjaźni kierowane do Żydów, mamy też w pamięci papieskie inicjatywy, których początkiem były modlitwy o pokój w Asyżu. U nas w Polsce może mniej zauważaliśmy wytrwałą pracę Ojca świętego na rzecz zbudowania dobrosąsiedzkich stosunków z muzułmanami (zbiór wypowiedzi Jana Pawła II na ten temat wydał w odrębnej książce Eugeniusz Sakowicz).
Wydaje się, że ostatnia pielgrzymka Papieża przekonała wszystkich, że pokoju między religiami nie musimy rozumieć na sposób oświeceniowy, wobec religii arogancki i obraźliwy, bo domagający się od wyznawców wszystkich religii dystansu wobec własnej wiary. Okazuje się, że wszystkie tradycje religijne mają w sobie dość duchowego bogactwa, ażeby znaleźć swoje własne - bez porównania głębsze, a przede wszystkim nie budzące oporów wewnętrznych - uzasadnienia wzajemnego pokoju. Do tych właśnie tradycji potrafił przekonująco odwołać się Jan Paweł II. I został usłyszany na skalę wręcz globalną.
W Yad Vashem stało się coś znacznie więcej niż publiczne, ogłoszone przez najwyższe autorytety obu stron, pojednanie chrześcijan z Żydami. Swoje przemówienie Papież zaczął od pośredniego zdystansowania się wobec tezy głoszonej przez tych wszystkich, którzy z powodu Shoah obrazili się na Pana Boga, że po Oświęcimiu wiara w Jego miłość i opatrzność stała się niemożliwa. Wystarczyło przeczytanie fragmentu Psalmu, żeby stało się czymś oczywistym, że Bóg prawdziwy nie musi zabiegać o naszą aprobatę i że nie ma sytuacji, w której Bóg mógłby zasłużyć na nasze odrzucenie. Przytoczone w Yad Vashem słowa Psalmu same w sobie są wstrząsające, Papież zaś przeczytał je z niepowtarzalną ekspresją:
Stałem się jak sprzęt wyrzucony. Słyszę bowiem złorzeczenia wielu: <Trwoga dokoła>, gdy przeciw mnie się zbierają, zamyślają odebrać mi życie. Ja zaś pokładam ufność w Tobie, Panie, Mówię: <Ty jesteś moim Bogiem!>
Trudno mieć wątpliwości, że bardzo wielu Żydów - zapewne również takich, którzy na co dzień są niewierzący - doświadczyło wówczas religijnej identyfikacji z Psalmistą oraz z rzymskim papieżem, który im te słowa, przy takiej okazji, przypomniał.
Nawet w Yad Vashem delikatnie wyznał swoją wiarę. Było to niezbędne, ażeby jego słowa prośby o przebaczenie za całe zło, jakie Żydów spotkało ze strony chrześcijan, miało ten sens, jaki miały mieć. Mianowicie pokazując legitymację, która upoważnia go do reprezentowania Kościoła katolickiego (a w jakimś sensie również wszystkich chrześcijan, w każdym razie tych, którzy gotowi są przyłączyć się do tej prośby Papieża), Jan Paweł II przedstawił się "jako Biskup Rzymu i Następca Apostoła Piotra". Zatem prośba o przebaczenie nie jest aktem politycznym, nie jest grą taktyczną, jest aktem wiary. Papież przyszedł z nią do Żydów "jako Biskup Rzymu i Następca Apostoła Piotra".
Generalnie, o sensie tego aktu myślę mniej więcej to samo, co mówili ci wszyscy, którzy podkreślali jego ogromne znaczenie, więc ten temat tu pominę.
Łatwo sobie wyobrazić, jak ważny musiał być ten tydzień dla chrześcijan arabskich. Sama obecność Papieża w Ziemi Świętej ujawniła istnienie tej społeczności, której tradycje sięgają czasów przedmuzułmańskich, a która przez kilkanaście stuleci potrafiła wytrwać w swojej wierze w Chrystusa. Mało kto wie, że kończący się wiek XX był dla tej społeczności jednym z najtrudniejszych okresów w jej historii. Na przestrzeni tych stu lat procentowa obecność chrześcijan arabskich w swoich społeczeństwach zmniejszyła się kilkakrotnie. Zarówno krystalizowanie się narodowej świadomości Arabów wokół islamu, jak wzrost technicznych możliwości państwa w zakresie dyskryminowania obywateli drugiej kategorii, spowodowały liczne przejścia tych chrześcijan na islam i jeszcze liczniejsze ucieczki na emigrację.
Można przypuszczać, że samo doświadczenie uczestnictwa - we własnej ojczyźnie, gdzie stanowią oni mniejszość - w wielotysięcznych chrześcijańskich zgromadzeniach liturgicznych było dla wielu tych chrześcijan przeżyciem nie dającym się zapomnieć. Bardzo możliwe, że dla chrześcijan arabskich - również tych ze wspólnot niekatolickich - ten przyjazd Ojca świętego okaże się czymś podobnym do tego, czym dla nas była jego pielgrzymka w roku 1979. Że po prostu pomoże im wyprostować się.
Na koniec zwrócę uwagę na słowa, jakie Jan Paweł II wypowiada często, które jednak na Górze Błogosławieństw zabrzmiały w sposób jedyny w swoim rodzaju. Mam na myśli słowa skierowane do młodzieży, aby nie przestraszyły jej pozory, że na naszej ziemi zwycięża zło. Owszem, zło jest hałaśliwe i odnosi wiele sukcesów. Co więcej, ono umie udawać ostatecznego zwycięzcę: "Błogosławieni pyszni i brutalni - wciąż powtarzają nam różne złe siły swoje przeklęte orędzie - ci, którzy dążą do sukcesu za wszelką cenę, którzy nie mają skrupułów, są pozbawieni litości, bezwstydni, którzy dążą do wojny zamiast do pokoju, i którzy prześladują tych, co stanowią przeszkodę na ich drodze. Ten głos wydaje się mieć sens w świecie, w którym często brutalni jakby triumfują, a bezwstydni cieszą się powodzeniem. Tak - mówi głos zła - ci są zwycięzcami, co są prawdziwie błogosławieni i szczęśliwi!"
Najgłośniej ten głos pogardy dla Boga i dla człowieka rozbrzmiewał na Kalwarii. A przecież Pan Jezus zmartwychwstał! Co więcej, On już na krzyżu zwyciężył! A jak pozorne są zwycięstwa zła, wspaniale mówi o tym Księga Psalmów:
Widziałem, jak występny się pysznił i rozpierał się jak cedr zielony. Przeszedłem obok, a już go nie było, szukałem go, lecz nie można było go znaleźć.
opr. aw/aw