O konieczności ekumenizmu i jego losach w XX wieku pisze wykładowca Instytutu Ekumenicznego KUL, ks. Leonard Górka
Podejmując namysł nad najważniejszym wydarzeniem ekumenicznym ostatniego stulecia, mam odwagę wskazać na Światową Konferencję Misyjną w Edynburgu (1910). Mówię o „odwadze”, ponieważ jako teologowi ekumeniście, i to katolickiemu, wypadałoby opowiedzieć się raczej za Soborowym Dekretem o ekumenizmie (1964).
A jednak pierwszą przekonywającą i zdecydowaną motywację za przywracaniem jedności w skłóconym chrześcijaństwie odnajduję w obradach tej właśnie misyjnej konferencji. Jej charyzmatyczni organizatorzy, metodysta J. Mott i anglikanin J.H. Oldham oraz misjonarze z różnych kontynentów, wyrazili protest przeciwko skandalowi podziału chrześcijan, który utrudnia głoszenie Dobrej Nowiny o zbawieniu w Chrystusie i dla wielu zamyka drogę do wiary.
Po raz pierwszy w tamtym czasie wierzący w Chrystusa uświadamiają sobie, iż chrześcijanie, niezależnie od tego, czy żyją w Europie, Afryce czy Azji, są spadkobiercami historycznych podziałów konfesyjnych i ludzkiej rywalizacji. W tej sytuacji zadano sobie już wówczas pytania: Czy można wiarygodnie głosić Ewangelię pojednania z Bogiem, nie dążąc jednocześnie czynnie do pojednania między sobą? Czy chrześcijanie nie stają się w sytuacji podziału antyznakiem świadectwa o prawdzie Chrystusowej? Czy nie sprzeniewierzamy się ekumenicznemu pragnieniu Chrystusa zawartemu w modlitwie arcykapłańskiej: „Aby i oni stanowili jedno w nas, aby świat uwierzył, żeś Ty mnie posłał” (J 17,21).
Fakt istnienia jedności, tworzenie jej, należy więc w sposób zdecydowany do istoty Dobrej Nowiny. Brak jedności natomiast przesłanie to może osłabić i uczynić niewierzytelnym. Jeżeli nie będziemy stanowić widzialnego Ciała Chrystusowego, to jak świat może wiedzieć, że Ciało to żyje dzisiaj, jak świat może uwierzyć, że Chrystus rzeczywiście zmartwychwstał?
Istnieje pilna potrzeba, by ukazać wyraźniej, że jesteśmy wyzwoleni tak dalece od nienawiści, iż stać nas na wznoszenie się ponad nasze sprzeczności. Chrzest święty, znak już posiadanej jedności w Chrystusie, wymaga od nas, byśmy wspólnie dawali wyraz nadziei o zbawieniu, która jest w nas. Zachęcał do tego Papież Jan Paweł II podczas pielgrzymki do Afryki (1980) w słowach: „Bez pełnej organicznej jedności chrześcijanie nie mogą dawać zadowalającego świadectwa Chrystusowi, a ich podziały pozostają zgorszeniem dla świata, szczególnie dla młodych Kościołów misyjnych (...) Wiarygodność orędzia Ewangelii i samego Chrystusa jest bowiem związana z jednością chrześcijan”. Nasze zbliżenie można jednak przyspieszyć, jeżeli każdy z Kościołów zacznie swoje działanie od ewangelizacji samego siebie.
To prawda, nie znamy dziś ostatecznego kształtu przyszłej jedności chrześcijańskiej. Wiemy jednak, że czas dialogu i mnożenia gestów przyjaźni niesie ze sobą szansę głębszego „myślenia z drugim”, a nie „myślenia przeciwko niemu”. Przypomnijmy sobie serdeczne przyjęcie Jana Pawła II w Rumunii przez patriarchę Teoktysta czy podpisaną, po bez mała 500 latach, Deklarację ekumeniczną na temat usprawiedliwienia, wprowadzającą pojednanie między Kościołem rzymskokatolickim i luterańskim w istotnej kwestii naszej chrześcijańskiej nauki. Droga przed nami długa i trudna, ale niosąca ze sobą możliwości pojednania, wskazali na nie już u progu naszego stulecia odpowiedzialni za przepowiadanie Ewangelii misjonarze ewangeliccy. Przekonywali do tego, by wykorzystywać różne dostępne nam sposoby odbudowywania przyjaźni między Kościołami i Wspólnotami chrześcijańskimi.
Stawiać winniśmy małe kroki zbliżające nas ku sobie, kroki, których słuszność dzisiaj nie budzi zastrzeżeń. Już teraz przecież wolno nam modlić się wspólnie, służyć bliźniemu, wolno nam korzystać z różnych charyzmatów i duchowości, a także uczyć się wzajemnie od siebie w dialogach doktrynalnych i korzystać z ich owoców. C.K. Norwid podpowiada: „Ludzie pokój czyniący weźcie się za dłonie!” (Jeszcze Słowo). To prawda, że historia wypracowała głęboko zakorzenione stereotypy postaw, dzielące nas jeszcze. Wierzymy wszak mocno, iż nasze ludzkie skłócenia należą jakoś do tajemnicy zbawienia i że Duch Święty ma moc uczynienia z grzechu podziału — łaski jedności. Pozostaje nam tylko być otwartymi na nowość Jego natchnień i dróg, którymi zechce nas poprowadzić. Słowami ekumenicznej modlitwy S. Riabinina polecajmy nasze zawęźlone sprawy Bożemu Duchowi: „Stworzycielu miłości, Boże nasz. Z serc naszych zdejmij ślepotę, a myśl rozszerz i złącz nas wszystkich zwaśnionych w jednej tęsknocie ku Tobie!”
Leonard Górka SVD
pracownik Instytutu Ekumenicznego KUL