Ukraińskie Kościoły Prawosławne podlegają różnym Patriarchatom, co odciska się na głębokich podziałach religijnych w łonie ukraińskiego społeczeństwa
Większość wyznawców prawosławia na Ukrainie pozostaje formalnie wiernymi Cerkwi, której duchowe i polityczne centrum znajduje się nadal w Moskwie. I już samo to w sobie stanowi źródło potencjalnie konfliktowej sytuacji.
Ukraiński Kościół Prawosławny Patriarchatu Moskiewskiego, Ukraiński Kościół Prawosławny Patriarchatu Kijowskiego, Ukraiński Autokefaliczny Kościół Prawosławny — różnice w nazewnictwie są doprawdy niewielkie, jednak to właśnie one ciążą dziś na podziałach religijnych w łonie ukraińskiego prawosławia. Podziałach, które w coraz większym stopniu determinowane są także przez stosunek do bieżących wydarzeń na Ukrainie, a zwłaszcza do rosyjskiego zaangażowania w konflikt na wschodzie kraju.
Zanim jednak o samej Ukrainie, słów kilka trzeba wspomnieć o moskiewskiej Cerkwi Matce. Ujmijmy rzecz wprost: Patriarchat Moskwy i Wszechrusi oraz władze państwowe na Kremlu połączone są dziś klasycznym sojuszem Tronu z Ołtarzem. To nic innego, jak współczesne rozwinięcie bizantyjskiej idei cezaropapizmu, a ściślej, jego rosyjskiej odmiany zwanej samodzierżawiem. Od upadku ZSRR prawosławie pozostaje bowiem jednym z najważniejszych ideologicznych i symbolicznych filarów scalających bezkresne obszary Rosji w jedno państwo i jeden naród. Nie jest to oczywiście sytuacja nowa — przez wieki carowie byli tradycyjnie najwyższymi zwierzchnikami Cerkwi, a prawosławie funkcjonowało jako jedyna religia państwowa, zajmująca uprzywilejowaną pozycję na religijnej mapie Rosji. Ten dawny sojusz odnowiono w czasach rządów Borysa Jelcyna i poprzedniego moskiewskiego patriarchy Aleksego II. Uprzywilejowana pozycja Cerkwi została nawet w 1997 r. zapisana w rosyjskiej konstytucji. Jeszcze bardziej sojusz ten został jednak scementowany przez następcę Aleksego II, patriarchę Cyryla sprawującego urząd od 2009 r. Pod rządami tego „otwartego na świat i skłonnego do dialogu hierarchy” — jak pisano początkowo o Cyrylu — Cerkiew zyskała jeszcze większe wpływy i przywileje, poczynając od religijnych, a kończąc na podatkowych i majątkowych. Nic jednak nie ma za darmo. W zamian moskiewski patriarchat popiera w ciemno niemal każde posunięcie Kremla. O dzisiejszych związkach Cerkwi i Kremla można byłoby zresztą napisać osobną książkę, dość powiedzieć, że w czasie kampanii wyborczej przed ostatnimi wyborami prezydenckimi, jedynym kandydatem, z którym oficjalnie spotkał się Cyryl, był Władimir Władimirowicz Putin.
Do tego dochodzi jeszcze wspólnota celów: kolejni władcy Kremla marzą od dawna o odrodzeniu rosyjskiego imperium, natomiast moskiewska Cerkiew pragnie spełnienia idei „Wielkiej Świętej Rusi”. Dowód? Trzy lata temu, w jednym z tekstów cytowałem słowa patriarchy Cyryla, które pozwolę sobie jeszcze raz powtórzyć, ponieważ od tamtego czasu nie straciły nic a nic na swojej aktualności: „Moskwa, Kijów, Mińsk, Kiszyniów, Astana powinny być nie tylko ośrodkami oddzielnych państw, ale stać się ośrodkami wspólnej cywilizacji Rusi”. Patriarcha Moskwy i Wszechrusi podkreśla zresztą nieustannie, że Ukraina stanowi kanoniczne terytorium prawosławia rosyjskiego, sugerując jednocześnie, że Ukraińców nie należy traktować jako osobnego narodu, ponieważ — i tu znowu cytat z Cyryla — „Przed Bogiem jesteśmy jednym narodem, wyznajemy jedną prawosławną wiarę”. Te słowa nabierają zaś zupełnie nowego znaczenia w świetle separatystycznych poczynań „zielonych ludków” Putina na Ukrainie. Nawiasem mówiąc, moskiewska Cerkiew nie potrafiła zdobyć się na choćby jedno słowo krytyki pod adresem rosyjskiej agresji na Ukrainę. Przeciwnie — Cyryl używa języka czystej kremlowskiej propagandy, mówiąc o „pokojowej misji wojsk rosyjskich na Ukrainie w imię prawa do zamieszkiwania przez jeden naród w jednym państwie”. W jego wystąpieniach nie mogło również zabraknąć krytyki wobec „unitów” i „schizmatyków”, którzy „pod pozorem operacji antyterrorystycznej” mają „urzeczywistniać agresję przeciwko kanonicznej Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej na wschodzie kraju”.
Taka postawa Cyryla stawia w bardzo trudnej sytuacji Ukraiński Kościół Prawosławny Patriarchatu Moskiewskiego — największy i zarazem jedyny oficjalny prawosławny Kościół na Ukrainie, posiadający wymaganą kanoniczność i uznawany przez cały prawosławny świat.
Bardzo obrazowo ujął to w niedawnym wywiadzie dla KAI prorektor Ukraińskiego Uniwersytetu Katolickiego we Lwowie prof. dr Mirosław Marynowicz: „Z jednej strony ma prokremlowskiego patriarchę Cyryla, a z drugiej strony swoich wiernych i ukraińskie społeczeństwo. Ponadto do tego Kościoła należą ludzie reprezentujący radykalnie różne poglądy. Na Krymie czy w Donbasie są wierni tego Kościoła absolutnie prorosyjscy, ślepo prorosyjscy i normalni Ukraińcy. Znalazł on się w sytuacji osła Buriana, nie mogąc dokonać racjonalnego wyboru między Ukrainą a Rosją” — zauważył Marynowicz.
Z tego rozdźwięku biorą się całkowicie sprzeczne ruchy w łonie samej rosyjskiej Cerkwi na Ukrainie. Hierarchia Ukraińskiego Kościoła Prawosławnego Patriarchatu Moskiewskiego stara się zarazem zachować lojalność wobec Kijowa i oddać „co carskie” Moskwie. Tak czynił zarówno zmarły przed kilkoma miesiącami kijowski metropolita Włodzimierz, jak i jego następca, Onufry. Obaj skupiali się przede wszystkim na apelach o zachowanie integralności i całości terytorialnej państwa ukraińskiego oraz unikanie bratobójczej wojny między Ukraińcami i Rosjanami. W bardzo wyważony sposób, ale jednak, przestrzegali oni także przed konsekwencjami rosyjskich działań na Ukrainie.
Im niżej w hierarchii, tym lojalność wobec Kijowa jest jednak coraz mniejsza. Szef służby prasowej Ukraińskiego Kościoła Prawosławnego Patriarchatu Moskiewskiego Wasilij Anisimow posunął się nawet do oskarżeń pod adresem obecnych władz Ukrainy o to, że eliminują własny naród. Stwierdził wręcz, że władze „nie kochają Ukraińców”, bo gdyby było inaczej, to „nie wysyłałyby ich, by umierali na Majdanie” i „nie prowadziłyby na bratobójczą wojnę w Donbasie”. I nie ma się co dziwić takim słowom, ponieważ znaczna część prawosławnych kapłanów na wschodzie Ukrainy jest nie tylko rosyjskojęzyczna, ale także myśląca po rosyjsku. Dla nich Kijów jest cały czas zbuntowaną, oderwaną prowincją „matuszki Rosji”. Takie myślenie przejawia się niekiedy również w czynach: jak przypomniała niedawno „Rzeczpospolita”, siedziby Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej odegrały bardzo ważną rolę w początkowej fazie antyukraińskiej rebelii na wschodzie kraju. Najbardziej jaskrawym przykładem była tutaj działalność jednego z prawosławnych duchownych z Kramatorska, który dowodził nawet grupą separatystów napadających na przedstawicieli ukraińskiej władzy.
Do tej — i tak wystarczająco już skomplikowanej — mozaiki ukraińskiego prawosławia trzeba także dołożyć działalność dwóch Kościołów, które nie są uznawane za kanoniczne przez świat prawosławny. Przy czym zarówno Ukraiński Kościół Prawosławny Patriarchatu Kijowskiego, jak i mniejszy od niego Ukraiński Autokefaliczny Kościół Prawosławny — nie mówiąc już o ukraińskich grekokatolikach — pozostaje oczywiście w ostrym konflikcie z rosyjską Cerkwią na Ukrainie. Oba Kościoły od samego początku działalności, czyli od czasów młodej ukraińskiej państwowości, postulują pełną autokefaliczność, czyli całkowitą niezależność od Patriarchatu Moskiewskiego. Konsekwentnie zatem „autokefaliczne” Cerkwie od pierwszej chwili włączyły się w protesty na Majdanie. To z kolei dało pretekst oficjalnemu Ukraińskiemu Kościołowi Prawosławnemu Patriarchatu Moskiewskiego do oskarżania „autokefalicznych” o rozłamowość i oddalanie momentu „ewentualnego zjednoczenia w przyszłości w jeden Kościół Prawosławny na Ukrainie”.
Ale obecnej sytuacji religijnej i społecznej na Ukrainie nie da się, ot tak sobie, sprowadzić do łatwego rozgraniczenia: „autokefaliczne” Kościoły po stronie Kijowa, Cerkiew Patriarchatu Moskiewskiego po stronie Moskwy. To nie jest takie proste i oczywiste. Owszem, spora część duchownych i wiernych rosyjskiej Cerkwi na Ukrainie popiera separatystów, ale jest także wielu takich, którzy opowiadają się zdecydowanie po stronie państwa ukraińskiego.
O tym, jak bardzo są to skomplikowanie relacje, niech świadczy przykład z miejscowości Chodosi w rejonie rówieńskim. Część wiernych z tamtejszej wspólnoty należącej do Ukraińskiego Kościoła Prawosławnego Patriarchatu Moskiewskiego wystąpiła z niej na znak protestu wobec jednego z księży, który goszcząc w parafii, modlił się w ich świątyni za prezydenta Rosji Władimira Putina i za „wojsko ruskie”. Całą grupą przystąpili oni do Ukraińskiego Kościoła Prawosławnego Patriarchatu Kijowskiego. Z kolei ci parafianie, którzy pozostali w rosyjskiej Cerkwi, zamknęli się w świątyni i postanowili nie wpuszczać do niej innych wiernych. Natomiast miejscowy proboszcz oświadczył, że sam nigdy nie modlił się za Putina, ponieważ uważa go za przyczynę „ukraińskich nieszczęść”. Uff..., doprawdy trudno się niekiedy w tym wszystkim połapać.
opr. mg/mg