Wątpliwości ekumeniczne

Rozmyślania o "zaciemnianiu obrazu choroby" jaką jest wśród rozłam chrześcijan

Jak wiadomo, słuszność i ważność głoszonych haseł wcale nie uwalnia od błędów myślowych przeciwnie, zaangażowanie emocjonalne raczej im sprzyja. Ekumenizm, słuszna troska o powrót chrześcijan do jedności, nie jest wolny od myślenia przesądnego, życzeniowego i demagogicznego.

Zdarza się więc wyobrażanie sobie jedności chrześcijan jako bliskiej. Przecenia się istniejące wspólne ustalenia, bierze dobre chęci za fakty, inicjatywę jednostek za wyraz woli całości itp. nie doceniając zarazem wagi różnic i przeoczając ich trwanie a nawet narastanie. Przy tym sposobie patrzenia katolicy zdają się lekceważyć okoliczność, że chociaż ich Kościół odkrywa i przyjmuje wiele wartości z innych tradycji (tak dalece, że niektórzy denuncjują obecne przemiany jako „protestantyzację”), ci inni niekoniecznie się do katolików zbliżają. Przeciwnie, często ewoluują w kierunku przeciwnym niż ku katolicyzmowi, np. dopuszczając kobiety do funkcji kapłańskich. Mimo wycofania się z demagogicznych zarzutów antykatolickich, wzrostu zaufania do katolików i papieży oraz przyjmowania na powrót pewnych elementów katolickiej liturgii, o „katolicyzacji” protestantyzmu trudno by mówić.

Katolicy często liczą na „nawrócenie” protestantów, zapominając o ich woli wierności Chrystusowi i Pismu Świętemu ale też można odnieść wrażenie, iż większość protestantów ma nadzieję, że Kościół katolicki uzna swe dogmaty za rzecz względną, a siebie za jedną z wielu możliwych form stowarzyszeń kościelnych. Myślenie takie streszcza aforyzm Sienkiewicza: Wszelkie religie są przesądem, więc porzuć swoją, a przyjm moją.

Czy w protestantyzmie doszło do przemian analogicznych do reform soborowych i posoborowych? Organizacja kościelna kierowana z centrum okazała się, skłonniejsza do przemian niż Kościoły protestanckie; w których brak centralnego autorytetu i które zależne są od nastrojów nie przygotowanych i podzielonych na różne orientacje mas. Trzydzieści lat temu katolicy mieli poważne powody, by martwić się o swój ekumenizm, dziś pod wieloma względami zmieniają się więcej niż inni.

Nie znaczy to oczywiście, że różnice należy specjalnie akcentować, zdarza się to jednak rzadko. Może prawosławni zbytnio podkreślają różnice względem katolicyzmu, ale świadczy to też o poważnym traktowaniu problemu; zresztą zależy im inaczej niż wielu protestantom na znalezieniu rozwiązań zgodnych z Biblią i tradycją Kościoła oraz na powrocie do jedności widzialnej.

Częstsze jest zacieranie różnic. Niektórzy tak dalece biorą swoje życzenia za rzeczywistość, że wyobrażają sobie, iż jedność właściwie już istnieje, żądając w związku z tym powszechnej interkomunii, wspólnego przystępowania do Eucharystii. Osiąganie w ten sposób jedności trąci magią, bo zdradza mechaniczne widzenie skutków sakramentu. Tymczasem, choć niemało już zrobiono dla wzajemnego porozumienia, zrozumienie różnic jednością nie jest. Zastępowanie jedności przez sam ekumenizm to rezygnacja z jedności prawdziwej.

Akcentując współczesne działania ekumeniczne zapomina się o dawniejszych. Wiele wypowiedzi i publikacji pozostawia wrażenie, jakoby dążenia ekumeniczne pojawiły się niedawno, w najlepszym razie na przełomie XIX i XX wieku: Gdyby tak było, można by doprawdy ogłosić prekursorem ekumenizmu Karola Maya, notabene katolika, który w końcu XIX wieku w powieściach swych nie tylko życzliwie przedstawiał ludzi rozmaitych wyznań i religii, ale i całkiem trafnie odmalować potrafił problemy wynikłe z formułowania tej samej wiary przy pomocy różnych pojęć oraz trudności misyjne wynikłe ze sporów między misjonarzami różnych Kościołów (dotyczy to zwłaszcza cyklu „Przez pustynię”, nasyconego tematyką religijną a w związku z tym nie wznawianego w Polsce powojennej; cykl „Winnetou” został natomiast od tej strony częściowo ocenzurowany).

Jak z tego wynika, i sto lat temu świadomość ekumeniczna była czymś w gruncie rzeczy normalnym. Ekumenizm bowiem rodzi się i musi się rodzić wraz z podziałami. Nie był też bezskuteczny: dlatego o wielu schizmach i sektach wiemy tylko z historii. Ciekawe, że udane próby zjednoczenia, jak unia brzeska, mają u wielu ekumenistów „złą prasę”. Czy tylko dlatego, że były częściowe i nie dość oddawały sprawiedliwość spuściźnie Kościoła wschodniego? Czy też dlatego, że dla wielu „ekumenistów” celem jest ekumenizm, a nie jedność?

W ogóle nie było stulecia, w którym różne odłamy chrześcijaństwa nie próbowały porozumieć się między sobą. Ostrość dawniejszych polemik dowodzi zarazem, że sprawę jedności traktowano poważnie. Tymczasem dziś dla sprawy jedności raczej tłumi się zarzuty, które należałoby wysunąć wobec innych chrześcijan. Dlaczego niby pomijać milczeniem obraźliwą praktykę ponownego chrzczenia katolików wstępujących do niektórych grup chrześcijańskich (baptyści) albo nadużywanie spotkań ekumenicznych i charyzmatycznych dla werbowania nowych wyznawców?

Podręcznikowa historia eksponuje inkwizycję hiszpańską, bo katolicka (choć w istocie raczej państwowa) a milczy o masakrowaniu i upokarzaniu katolików irlandzkich przez angielskich protestantów oraz sądowych mordach na księżach katolickich w Anglii i Skandynawii. Prawosławni do dziś odwracają kota ogonem, oskarżając o agresywność unitów, których prześladowali do spółki z caratem i KGB. Tajemnicza ręka wykreśla z życiorysów świętych w encyklopedii wzmianki o tym, że zabili ich innowiercy.

Albo dlaczego udawać, że różnice między chrześcijanami wynikły głównie z rozbieżności teologicznych łudząc się, że dyskusje teologiczne tym samym je rozwiążą skoro wiadomo, że bez politycznej woli podporządkowania Kościoła państwu ze strony książąt niemieckich oraz władców Anglii i Skandynawii, Reformacja mogłaby rzeczywiście doprowadzić do reformy, a nie do rozłamu? A polityczne uwarunkowania prawosławia w Grecji i krajach słowiańskich? Antyrzymską „teologię” dorobiono do tej polityki w dużej mierze wtórnie i jej zwolennicy powinni to sobie jasno powiedzieć.

Przy okazji kanonizuje się jako poglądy teologiczne różnice zdań na temat organizacji Kościoła. Widzialnej jedności katolicyzmu, służącej przekazywaniu sakramentów z rąk do rąk niejako od czasów apostolskich, przeciwstawiana jest federacyjna, narodowa struktura prawosławia (a mówił św. Paweł, że już nie ma „Żyda ani Greka”), kościół państwowy w anglikanizmie oraz demokracja oddolna u protestantów. Uzasadnienia teologiczne tych nowych rozwiązań wydają się racjonalizacją post factum pewnych ludzkich politycznych gustów. Katolicy o tyle zawinili, że zbytnio eksponowali jedność prawną i organizacyjną, która jest tu środkiem a nie celem. A w ogóle, teologia to wiedza o BOGU a nie o partiach wśród jego sług.

Z drugiej strony, katolikowi często trudno dowiedzieć się od uprzejmych chrześcijan innych wyznań, co właściwie mają mu do zarzucenia, a powinien te zarzuty poznać, czy są słuszne czy nie. Wiemy, że razi zbytnie skupienie na formach kultu, hierarchii, autorytecie, prawie rzeczach zewnętrznych. Wolno mówić, że katolicy nawet gdy mają Pismo Święte, nadal rzadko je czytają. Obie strony powinny się od siebie uczyć.

Ekumenizm domaga się więc wejrzenia w trudne różnice a nie tylko w podobieństwa i nie tylko w łatwe.

P.S. Ekumenizmem zajmuje się „Gazeta Wyborcza”, co mu wróży nienajlepiej. Oto przez pewien czas czytać tam można było przychylne informacje o wyznaniach niekatolickich. Aż wyszło szydło z worka: pojawiły się wypowiedzi ich przedstawicieli na temat dzieci nienarodzonych, wyraźnie mniej stanowcze niż poglądy Kościoła katolickiego. (1992)

Zbiór artykułów i felietonów M. Wojciechowskiego: Wiara — cywilizacja — polityka. Dextra — As, Rzeszów — Rybnik 2001

opr. mg/ab

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

reklama

reklama

reklama