Fragmenty książki "Najnowsze paradoksy"
Henri de Lubac tłumacz: Katarzyna Dybeł, Arkadiusz Ziernicki
NAJNOWSZE PARADOKSY |
|
To jest właśnie paradoks: zwykły czytelnik Ewangelii, nieznający szczegółów historycznej, społecznej, politycznej, religijnej sytuacji żydowskiego i galilejskiego światka, w którym żył Jezus, jest być może w lepszej sytuacji, by zrozumieć jej istotę, niż niejeden uczony specjalista. Temu ostatniemu, nawet jeżeli jest wierzący, trudno nieraz dostrzec to, dzięki czemu przesłanie Jezusa, przy całym swym zakorzenieniu w owej glebie, staje się w najwyższym stopniu uniwersalne.
Boża prostota Ewangelii jest Bożą złożonością, podobnie jak sam Bóg. Wielu krytyków — wychodząc od a priori, jasno wyrażonego bądź domyślnego, a czasami nawet przez nich niezauważanego, a priori dogmatycznego lub metodologicznego — kieruje się założeniem, że osoba Jezusa nie przekracza granic ludzkiej istoty uwarunkowanej przez swoje środowisko. Prowadzi ich to do wybierania jednych cech, a eliminowania drugich, tak że powstaje jakiś przybliżony, wiarygodny portret. Dochodzą tym samym jedynie, jak pokazał to Balthasar1, do serii upraszczających schematów, ciasnych figur, z których każda ma już tylko pozór banalnej osobowości i które są ze sobą sprzeczne. Co więcej, mimo zamiaru przeprowadzenia „obiektywnej” rekonstrukcji historycznej figury te posiadają cechy pozwalające z góry określić filozofię lub mentalność autora i dostrzec odtworzenie jego własnej epoki.
Centralna afirmacja Jezusa — afirmacja, że jest „jedynym”, że jest „Synem”, nie ma żadnego związku zkulturą Jego czasów — ani semicką, ani hellenistyczną. „Skandal dla żydów, szaleństwo dla pogan”. Trzeba byłoby najpierw odrzucić tę afirmację jako nonsensowną, by następnie sprowadzić wytłumaczone jakimś sposobem „chrześcijaństwo” do względności „faktu kulturowego” na tyle znaczącego, że wypada przyjąć go w czasie i przestrzeni.
Nie widzę, by taką afirmację Jezusa o samym Sobie — z całą powagą, ze wszystkimi wymaganiami i konsekwencjami, jakie w sobie kryje — wyraziła jakakolwiek inna ludzka istota, w innym czasie lub przestrzeni.
Gotów jestem prześledzić, na ile będzie to dla mnie możliwe (a w każdym razie cierpliwie i z otwartością), wszelkie analizy, wszelkie krytyczne i filologiczne wyjaśnienia naszych egzegetów dotyczące każdej z Ewangelii i każdego z jej wersetów, ich pośrednich lub bezpośrednich relacji, odtworzenia ich źródeł, transformacji tekstów itp., itd. Chciałbym się jednak najpierw upewnić w prostej, pozbawionej sztuczności i technicyzmu rozmowie, że zrozumieli oni cokolwiek z Ewangelii — takiej, jaką w jej poczwórnej formie dziś dysponujemy.
Ze wszystkich stron słyszę o rozbieżnościach pomiędzy teologiami autorów Nowego Testamentu. Ja jednak bardziej podziwiam ich zbieżność.
„W Nowym Testamencie jest tylko jeden Chrystus, lecz wiele chrystologii”2. Pomińmy milczeniem określenie „wiele”, będące zdecydowanie przesadą. Nie sprzeciwiając się autorowi, warto byłoby odwrócić tę formułę: „Jest w Nowym Testamencie wiele chrystologii, lecz tylko jeden Chrystus”. Owo przeciwstawiające „lecz” jest zresztą mało adekwatne, gdyż owe różne chrystologie nie są ze sobą sprzeczne; są zbieżne, pomagając nam dostrzec jednego Chrystusa.
Cóż dziwnego w tym, że każdy autor ma swoje szczególne spojrzenie? Jak mogłoby wystarczyć jedno spojrzenie? Chrześcijanie rozumieli to od samego początku.
W tym, co dotyczy przeciwstawiania ewangelistów, pewien subtelny egzegeta zwraca nam uwagę na fakt, że Mateusz dwa razy koryguje tekst Marka, mówiąc, że „uczniowie uczynili, jak im Jezus polecił” (Mt 21, 6 i 26, 19); to wyraźny znak, że Mateusz daje w ten sposób lekcję wspólnotom, które mają być posłuszne swym przywódcom. Później natomiast, kiedy Mateuszowi — w publikacji o urzędach w pierwszym wieku — zostaje poświęcona cała monografia, nie ma już żadnej aluzji do owych dwóch fragmentów, gdyż autorów zajmuje inna kwestia: pokazania, że wszelka władza, a przynajmniej wszelki autorytaryzm, obce były „dawnemu Kościołowi”, w którym znano jedynie horyzontalne, „braterskie” relacje i wszelkiego rodzaju „posługiwanie”.
Nasi egzegeci doszukują się wszędzie intencji, nie widząc, że w swej domniemanej krytyce obiektywnej sami dają się zbytnio prowadzić swoim intencjom lub intencjom środowiska wywierającego na nich wpływ.
Czytając niektórych krytyków, ma się wrażenie, że „działalność redakcyjna” oznacza nie tylko „intencję”, ale i „inwencję”. Wydaje się, że każda strona, która nie jest banalnie neutralna, powierzchowna, pozbawiona jakiejkolwiek myśli i intencji, jest dla nich stroną co najmniej tendencyjną, a zatem zwodniczą.
Tak umiarkowany krytyk jak Günther Bornkamm mówi wciąż o „retrospektywnym świadectwie późniejszej wspólnoty”, o „wspólnocie, [która] uczestniczyła w wypracowaniu tradycji”, o „interpretacji wiary”, o „ewangelistach, którzy opracowali scenę”, o „tradycji, [która] zatarła wielokrotnie różnicę pomiędzy samym Jezusem iSynem Bożym” itd.3. Są to wyrażenia oznaczeniu bardziej lub mniej elastycznym i mogące odpowiadać rzeczywistości. Tendencja ta staje się jednak nadużyciem, gdy dochodzi do konkluzji, że dane słowo lub dany przekaz jest „nieautentyczny”, że jest „wytworem wspólnoty”. Autor zdaje sobie z tego sprawę, gdyż uprzedza nas uczciwie, że owych sformułowań „nie należy rozumieć w ścisłym znaczeniu”. Po co zatem je przyjmować? Okazuje się też, że dla naszego autora (jak i dla wielu innych) „krytyczny” jest zawsze w pewnym sensie synonimem „negatywnego”. Przydałoby się także nieco krytyki — która prawdopodobnie byłaby także negatywna — tego mitu twórczej wspólnoty. Bornkamm słusznie stwierdza, że tradycji „nieznana jest granica pomiędzy historią i jej znaczeniem” (s. 33), ale zdaje się dostrzegać w tym wadę, tak jakby — przeciwnie — historia bez znaczenia nie była siłą rzeczy ograniczająca. Autor domyśla się zresztą tego, gdyż dodaje, pogrążając nas znów w dwuznaczności, że „to właśnie ten sposób opowiadania Jezusa odsłania Jego osobę i Jego działania w tym, co w nich niezrównanie wyjątkowe i szczególne”.
Bornkamm mówi nam jeszcze, że chce „zastosować ścisłą krytykę” odnośnie do Jezusa, „by rzeczywiście wydobyć to, co przed wszelką interpretacją wiary jest nam ofiarowane jako niezmienione i pierwotne” (s. 63). Jak nie wnioskować z tego stwierdzenia, że wiara fałszuje rzeczywistość?
Cytuje słowa z Mk 1, 22: „Uczył ich jak ten, który ma władzę” i komentuje je następująco: „Termin ów — «władza» — ogarnia z pewnością całą tajemnicę osoby i wpływu Jezusa, takiego jakim jest dotykany przez wiarę; przerasta więc wszystko, co jest czysto «historyczne»”. Jak nie wnioskować z tego, że przywołanie tej władzy Jezusa przez ewangelistów nie ma wartości historycznej? Prawdziwy historyk, zgodnie z kryterium postawionym przez „ścisłą krytykę”, powinien był więc napisać: „Uczył ich jak ten, który nie ma władzy”. Jednakże Bornkamm dodaje: ów termin władza „wyraża rzeczywistość, która od samego początku przynależy, przed jakąkolwiek interpretacją, do Jezusa historycznego” (s. 71). Azatem?
„Trzeba nagle ogarnąć rzecz jednym spojrzeniem” (B. Pascal). Wymóg ten nie przekreśla długich i żmudnych prac badawczych. Prace te są jednak daremne, a nawet mogą być zaślepiające, jeśli nie dochodzą do tego „jednego spojrzenia”. Wiele „krytycznych” umysłów nie umie się z tym pogodzić. Są jak specjaliści, którzy znaliby się na oczach, czole, nosie, ustach, brodzie, włosach, uszach, skórze itd., ale nigdy nie pomyśleliby, żeby spojrzeć na twarz z oddalenia.
„Oglądać rzeczy z większego oddalenia i bardziej przenikliwym wzrokiem” — oto rada udzielona przez Jeana Ladriere'a, uczonego będącego drobiazgowym analitykiem4. Oddalenie (cofnięcie się) i przenikliwość idą w parze.
Pierwszy List świętego Pawła do Tesaloniczan. Pierwsze chrześcijańskie pismo. Po raz pierwszy rozbrzmiewa w naszych uszach chrześcijański głos. Do tej pory nic podobnego nie zdarzyło się nigdzie na świecie. Absolutna nowość w historii ludzkości. I nie ma to nic wspólnego z jakimś geniuszem literatury, sztuki czy myśli. Wszystko odnosi się do osoby Jezusa, wszystko pochodzi od wydarzenia Jezusa. Paweł wie, z niezachwianą pewnością, że to wydarzenie wstrząsnęło wszystkim, że wraz z nim wszystko się zaczęło. Tyle świeżości jutrzenki, tyle świeżego powiewu i tyle bogactwa: powstałe Kościoły, braterskie więzi pomiędzy nimi, troska o naśladowanie KościołaMatki i troska o jedność z Kościołem. Wspólnota doświadczająca już prób i prześladowań. I to mocne uczucie przemiany całego życia, odnowionego do głębi. I wielki Apostoł, który jest niczym, który chce być niczym poza swoim świadectwem, ale któremu świadectwo to przyznaje wyjątkowy autorytet: autorytet ojca, autorytet matki, wraz z całą czułą miłością ojca i matki. Jakaż pełnia, jaka doktrynalna przenikliwość wliście napisanym wpoufałym tonie, na kilku okolicznościowych stronach pozbawionych moralizowania; pierwsze chrześcijańskie wersety poprzedzające ocean dziewiętnastu minionych wieków i całe chrześcijańskie życie zdefiniowane, streszczone już na zawsze w trzech teologalnych cnotach: wierze, nadziei, miłości — potrójnej dyspozycji, potrójnym obliczu tego samego życia, które w całości pochodzi z Bożego wyboru, ale nie zwalnia chrześcijanina z wysiłku, działania i zdecydowanego dążenia: dzieło wiary, trud miłości, stałość nadziei εργου της πίστεως, κόπoυ της αγαπης, υπoμoνης της ελπίδoς) (1 Tes 1, 3). To Duch Święty ożywia wszystko i rozlewa radość pośród niepokojów. Początki te nie mają w sobie nic z idylli: żadnej taryfy ulgowej, żadnej banalności; i już wszędzie walka: przepowiadanie Ewangelii dokonuje się pośród trudnej walki (εν πoλλω αγωνι) (1 Tes 1, 3), a ci, którzy prowadzą wraz z Pawłem walkę, to garść mało znaczących ludzi. W rzeczywistości chodzi jednak o zwycięską walkę „Boga żywego i prawdziwego” ze wszystkimi zewnętrznymi siłami zła i wszystkimi idolami serca; Boga, który wzbudza poruszenie całej istoty ku Sobie: poruszenie waszej wiary w Boga (η πίστις υμν η προς θεόν) (1 Tes 1, 8), w oczekiwaniu na Jego Syna, Jezusa, którego wskrzesił z martwych. Pomiędzy Pawłem i tą małą, rodzącą się wspólnotą, pomiędzy tesaloniczanami i ich ojcem ma miejsce stała wymiana pamięci w modlitwie. Już od pierwszych słów Paweł czyni do tego aluzję i zwyczaj ten zachował się do dzisiaj w Kościele pomiędzy korespondującymi braćmi. W ten sposób każdy umacniany jest przez wszystkich, by postępować we wszystkim w sposób godny Boga wzywającego wszystkich do dzielenia swego królestwa i chwały. Żadnej abstrakcji, żadnego irrealizmu. Wyczuwa się już groźbę kłótni, złudzeń, schizmy. Paweł, nie mogąc przybyć osobiście, wysyła drogiego mu Tymoteusza z pewnością po to, by zaświadczył wobec dzieci o jego miłości, ale też by czuwał nad właściwym porządkiem we wspólnocie, łagodził rodzące się konflikty, zapewnił jedność wewnątrz wspólnoty i jedność z innymi Kościołami. Ciężar „nadmiaru tego, co ludzkie” wywołuje bowiem zawsze (i często bardzo szybko) upadki, a Kusiciel nie ustaje w swych działaniach, grożąc udaremnieniem całej pracy Apostoła...
1 H.U. von Balthasar, La Gloire et la Croix. Les aspects esthétiques de la Révélation, t. I: Apparition, seria „Théologie” 61, Paris: Aubier-Montaigne, 1965, s. 411-412.
2H. Zahrnt, Dieu ne peut pas mourir, tłum. franc. A. Liefooghe, Paris: Éd. du Cerf, 1971, s. 183.
3G. Bornkamm, Qui est Jésus de Nazareth?, Paris: Éd. du Seuil, 1973, s. 27, 60, 63, 186, 201.
4 J. Ladriere, La Science, le Monde et la Foi, Tournai: Casterman, 1972, s. 96.
opr. ab/ab